Zielone paski nadziei

Zielone paski nadziei

Do dziś nie wiemy, jak to się stało. Zebraliśmy 330 tys. zł w pięć godzin. Myśleliśmy, że coś w tym liczniku się popsuło. Tak się pomaga na Siepomaga PASEK I – Marianka, 4 miesiące, wrodzona wada serca 8 sierpnia w Poznaniu, po naszych długich staraniach o dziecko, a potem zagrożonej ciąży, urodziła się Marianna. Następnego dnia po porodzie pani doktor zauważyła, że coś jest nie tak. Okazało się, że Marianka nie ma połowy serduszka, brakuje jego lewej komory. Taka wada nazywa się HLHS – opowiada mama Marianki Ania Andrzejczak. – 10 sierpnia trafiliśmy do kolejnego szpitala w Poznaniu, bardziej specjalistycznego. Po 10 dniach Mariannę przetransportowano samolotem do Warszawy. 22 sierpnia zakwalifikowano ją do zabiegu cewnikowania serca, który miał wykazać, czy może zostać poddana korekcji wady serca. – Niestety, po cewnikowaniu stan Marianny dramatycznie się pogorszył. Powiedziano nam, że mamy pożegnać się z dzieckiem, ponieważ doszło do niedotlenienia – opowiada Ania. – Mieliśmy 30 sekund, zanim została przewieziona na operację ratującą życie. Marianna przeżyła, ale lekarze powiedzieli, że nie kwalifikuje się do operacji, ponieważ ma zbyt małą aortę. Kolejne 22 dni spędziła na OIOM. Ania: – Zaproponowano podawanie leku, który podtrzyma serce Marianki, ale bardzo ją osłabi. To było czekanie, czy ta aorta urośnie. Gdy zapytaliśmy, jakie są szanse Marianny, powiedzieli nam wprost, że mieli dwójkę takich dzieci; jedno zmarło, drugie jest w ciężkim stanie. Widzieliśmy, że z dnia na dzień jest coraz gorzej. Ona już praktycznie nie płakała, była sina, nie ruszała się, nie mogła już sama pić – mówi Ania. – Wtedy trafiliśmy na naszego anioła, panią Olę Lignar-Czyż z fundacji Cor Infantis, która nas popchnęła do działania. Dała nam kontakt do prof. Edwarda Malca, chirurga operującego w Niemczech, w klinice w Münsterze. Opisaliśmy mu całą sytuację. Już następnego dnia dostaliśmy zaproszenie na konsultację do Krakowa. Profesor zgodził się przeprowadzić operację. Niestety, w kolejnych dniach Marianna czuła się coraz gorzej. – Po prostu gasła w oczach – opowiada Ania. – Napisałam do pana profesora i po 15 minutach dostałam odpowiedź, że mamy natychmiast organizować transport do Niemiec. Ola Lignar-Czyż z Cor Infantis i Marta Sikorska z Siepomaga zbiórkę uruchomiły w kilka godzin. Potrzebne było aż 330 tys. zł. Zielony pasek Marianny ruszył 10 września. – Do dziś nie wiemy, co się stało. Nikt nie potrafił nam tego wytłumaczyć. To był cud. Pieniądze zaczęły lecieć jak szalone. Myśleliśmy, że coś się tam zepsuło. Uzbieraliśmy całą sumę w pięć godzin. Ania była wtedy w szpitalu, przy Mariannie: – Wieczorem, gdy już wszystko załatwiliśmy, zebraliśmy wszystkie zgody na przelot, usiadłam i zobaczyłam na stronie zbiórki, że nasz zielony pasek ma już 50%. Wtedy pierwszy raz od miesiąca płakałam ze szczęścia, nie wierząc, że tyle osób chce pomóc mojej córce. Wiem, że gdyby to wszystko nie stało się tak szybko, Marianny nie byłoby dziś z nami, prof. Malec powiedział, że to był ostatni moment. W niemieckim szpitalu Marianna została natychmiast poddana pierwszemu etapowi leczenia wady serca – operacji Norwooda. Jej mama zetknęła się zaś z rzeczywistością, w którą nie mogła uwierzyć: – Każdy chciał pomóc. Mamy innych dzieci z Polski przyniosły mi kolację. Cały czas mogłam być z Marianną. Dostałam łóżko z pościelą, miałam zapewnione wyżywienie. Mariusz był tuż obok, miał miejsce w przyszpitalnym hotelu. W Polsce natomiast mogliśmy Mariannę odwiedzać na OIOM tylko od godz. 12 do 22, więc siedzieliśmy na zmianę w poczekalni, żeby każde z nas mogło spędzić z dzieckiem jak najwięcej czasu. Między gratulacjami i słowami otuchy, które otrzymują rodzice chorych dzieci, można jednak znaleźć i szpile. Czego dotyczą? Oczywiście pieniędzy. Bo – jak twierdzą autorzy przykrych postów – zebrana forsa płynie na Zachód. Ania: – Opowiem historię, którą usłyszałam od jednej z mam w Münsterze. Stan jej synka po porodzie był bardzo niestabilny. W nocy przyszła go odwiedzić i zastała prof. Malca siedzącego przy chłopcu. Który lekarz w Polsce przyjeżdża – poza dyżurami – do swoich pacjentów w nocy, by zobaczyć, jak się czują?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 52/2018

Kategorie: Reportaż