Zielony motor Niemiec?

Zielony motor Niemiec?

Partia Joschki Fischera jest jedynym zwycięzcą wyborów w RFN Koalicja socjaldemokratów i Zielonych w Niemczech minimalną większością głosów wygrała wybory. Społeczeństwo, publicyści i zagraniczni politycy przyjęli ten wynik bez entuzjazmu. Jedynym zwycięzcą jest partia Zielonych i jej lider, Joschka Fischer, minister spraw zagranicznych i najpopularniejszy polityk Niemiec. Zieloni zdobyli 8,6% głosów, rekordowy wynik w dziejach partii. Żaden z instytutów przeprowadzających sondaże opinii publicznej nie przewidział takiego sukcesu. Tylko dzięki zwycięstwu partii ekologów Gerhard Schröder pozostał kanclerzem. Po wyborach w 1998 r. Schröder porównywał triumfujących socjaldemokratów do kuchmistrza, który będzie rządził krajem przy pomocy „zielonego” kelnera. „Teraz, gdyby kelner się nie postarał, szef kuchni poszedłby na bezrobocie”, napisał tygodnik „Der Spiegel”. Zieloni prowadzili, zresztą podobnie jak inne partie, kampanię bardzo personalną, wysuwając na plan pierwszy swego szefa dyplomacji. Mówili na wiecach: „Możecie głosować na socjaldemokratów, ale drugi głos jest głosem Joschki” (Podczas wyborów w RFN oddaje się dwa głosy: na kandydata w danym okręgu i na partię). I to hasło okazało się bardzo nośne. Zieloni zyskali wiele głosów właśnie kosztem SPD. Joschka Fischer ściągał sympatię jak piorunochron błyskawice. Dawny lewicowy bojownik, walczący z policjantami na ulicach Frankfurtu, potem parlamentarzysta w tenisówkach, wreszcie gospodarz MSZ w eleganckim garniturze, zapewniający jednak, że w środku pozostał „zielony”, wciąż uważany jest przez wielu wyborców za swojego człowieka spoza tradycyjnej politycznej elity, któremu można zaufać. Ma opinię idealisty, w przeciwieństwie do Schrödera, którego przeciwnicy oskarżają o to, że jest ambitnym i giętkim oportunistą, zafascynowanym władzą. Na partię ekologów głosują zwłaszcza młodzi. Nie przypadkiem 19-letnia Anna Lührmann otrzymała na „zielonej” liście partyjnej dobre miejsce i stała się najmłodszą parlamentarzystką w dziejach Bundestagu. Teraz Zieloni będą mieli więcej do powiedzenia w rządzie. Zdaniem wielu komentatorów, to właśnie partia Joschki Fischera ma szanse stać się motorem, który wyciągnie niemieckiego kolosa z bagna. Takie zadanie przewiduje dla swego ugrupowania przewodniczący Zielonych, Fritz Kuhn. Sprawny motor jest Niemcom pilnie potrzebny. Nawet bardzo przychylny „czerwono-zielonemu” rządowi tygodnik „Der Spiegel” napisał, że – inaczej niż przed czterema laty – Gerhard Schröder zwyciężył nie jako kanclerz reform, lecz jako kierujący się instynktem polityk, który dla swego ponownego wyboru wykorzystał powódź i strach przed wojną. Teraz Schröder musi pokazać, że potrafi nie tylko prowadzić kampanię wyborczą, ale także przezwyciężyć kryzys, w którym znalazł kraj. Będzie to trudne zadanie. Z większością dziewięciu mandatów w parlamencie można sprawnie administrować państwem – obecna koalicja przetrwa całą kadencję, wbrew nadziejom wyrażanym początkowo przez pokonanego kandydata chadeków, Edmunda Stoibera. Nie sposób jednak w obecnym układzie politycznym przeprowadzić epokowych przemian. „Niemcy potrzebują reform bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Skąpa większość nic tu nie pomoże”, pisze austriacki dziennik „Die Presse”. Przedstawiciele kół gospodarczych w Niemczech wyrażają obawy, że jeśli nowy rząd zdoła przeprowadzić reformy w Bundestagu i tak zostaną one zablokowane w Radzie Federacji, w której przewagę ma opozycja, żądna odwetu za utracone zwycięstwo. „Krajem nie można rządzić, ponieważ jego ekonomiczne problemy są nie do rozwiązania. Potrzebujemy niemieckiej Margaret Thatcher, ale skąd ją wziąć?”, pyta Karl-Heinz Nassmacher, politolog z uniwersytetu w Oldenburgu. Wyzwania dla nowego rządu są ogromne. „Der Spiegel” poświęcił sytuacji w RFN cover story pod wiele mówiącym tytułem „Zablokowana Republika”. Brytyjski „The Economist” uznał Niemcy za „chorego człowieka Europy”. Zdaniem komentatorów, politycy powinni wyswobodzić niemieckiego olbrzyma z łańcuchów biurokracji, uelastycznić gospodarkę, zmniejszyć bezrobocie, ograniczyć wpływy potężnych związków zawodowych i grup nacisku rolniczych, urzędniczych, przemysłowych itp. Należy poprawić stan oświaty i wpuścić do kraju setki tysięcy młodych imigrantów, aby pracowali na emerytury i świadczenia socjalne dla starzejącego się społeczeństwa. Po niemalże patowych wyborach nie ma jednak nad Łabą i Renem atmosfery do podejmowania trudnych decyzji. Społeczeństwo poszło do urn podczas „jesieni strachu”, lęku przed wojną, masowymi zwolnieniami, coraz ostrzejszym kryzysem na giełdzie. Elektorat oczekuje, że politycy zachowają państwo dobrobytu, nie zmuszając obywateli do wyrzeczeń. Ale obecny system jest nie do utrzymania. Czy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 39/2002

Kategorie: Świat