Zostałem wrobiony

Zostałem wrobiony

Za mną nikt nie woła na ulicach „Złodzieju!”, a za Kempskim tak Rozmowa z Eberhardem Pampuchem, byłym skarbnikiem śląskiej „Solidarności” – Jak się pan czuje po ogłoszeniu wyroku? – Czekam na uzasadnienie. Moim zdaniem, sędzia zaprezentował niski poziom. Jeśli ja po wyroku przyjeżdżam do domu, włączam telewizor i widzę prokuratora Niedźwiedzkiego, który mówi, że nie jest zaskoczony, ponieważ wyrok był wcześniej uzgodniony, to nic z tego nie pojmuję. Będę apelował. Prokuratura zrobiła ze mnie skarbnika, głównego księgowego i kasjera, tymczasem według regulaminu nie miałem żadnych uprawnień. Prokuratura zastosowała w mojej sprawie sterowanie ręczne. – Nie zastanawiał się pan, dlaczego doszło do takiej sytuacji? – Kempski z kimś wysoko postawionym nie dotrzymał umowy. – Z kim? – Nie mam dowodów. Mogę tylko powiedzieć, że był to prokurator. O swoją nominację zabiegał jeszcze za czasów Grzegorza Kolosy. Nasze spotkanie odbyło się w restauracji Łania. Sprawa miała być załatwiona tak: będzie doniesienie do prokuratury, ale tylko odnośnie tych 40 tys., które zabrała księgowa, plus to, co wziął zaopatrzeniowiec. Nie wiem, co się potem stało, że w sierpniu 1997 r. Kempski postanowił zanieść sprawę do prokuratury. Już w kwietniu zarząd regionu o niej wiedział. Być może Kempski pod naciskiem niektórych ludzi i po dogadaniu się z nimi postanowił zrobić popis. Że on jest czysty. Bo w związku nie miał już szans. Nigdy nie przypuszczałem, że Kempski będzie tak wysoko sięgał. Od stycznia 1997 r. po prostu zgłupiał. Doszło między nami do burzy po tym, jak udzielił wywiadu „Tygodnikowi Solidarność”, gdzie pominął moją robotę w podziemiu. Jego praca w podziemiu polegała zaś na tym, że zaniósł 15 ulotek do kiosku Ruchu przy kopalni Sośnica. Kiedy sprawa wyszła na jaw, dzwonił do mnie asystent Krzaklewskiego, Eugeniusz Polmański, i pytał, czy rzeczywiście jest afera, bo Kempski bardzo się szarpie na ministra spraw wewnętrznych. W życiu bym nie przypuszczał… – Dlaczego pan w ogóle decydował się na takie sprawy ze związkowymi pieniędzmi? – Kempski przyszedł do mnie do pokoju. Mówi, że trzeba coś wymyślić, żeby znalazły się pieniądze na wybory za rok. To szukaj sponsorów. Ja apeli do komisji zakładowych już nie będę uskuteczniał. On mi na to: „Zabezpieczymy się wcześniej”. Mieliśmy wtedy około 25 mld zł na koncie, które pracowały. Zawołałem księgową i zapytałem, czy jest możliwość wycofania miliarda złotych na kampanię wyborczą. Ona bez wahania odpowiedziała, że jest. Można w paru ratach wycofać i dać na lokaty, po roku zlikwidować i zamiast – w nowych złotych – 110 tys. będziemy mieli 150. Akurat po 50 na każdy okręg. Komisja rewizyjna na to nie wpadnie. W lutym, marcu, kwietniu i maju 1996 r. wycofaliśmy kolejne transze i daliśmy na lokaty. W listopadzie Kempski zażądał wycofania jeszcze 25 tys. zł. Na co? Ale skoro już tyle podpisałem, to żadna różnica. Tydzień później kierowca opowiadał mi, jak Kempski postawił się w Warszawie i jak było na przyjęciu bogato. Kempski zaczął też znać się na koniach i grał na Służewcu. Kiedyś zapytałem go wprost: „A jak wytłumaczysz Służewiec?”. Zrobił się blady. – Co na to premier Buzek? – Leżałem w klinice w Zabrzu. Przywieźli matkę Buzka. Poznał mnie. Zapytał, co tu robię. Akurat on jako premier nie wiedział. Powiedziałem mu, żeby mi załatwił rehabilitację w Reptach i zainteresował się Kempskim, bo ten jest czysty jak woda w Rawie. Trzy miesiące czekałem, aż wreszcie napisałem do premiera list. Do dziś w głowie mi się nie mieści, że tak można potraktować kogoś, kto tyle lat poświęcił organizacji. Niech Buzek nie opowiada, jak w mieszkaniu Andrzeja Górnego krył się za firanką przed 20 milicjantami, a druga dwudziestka czekała na podwórku. Kto w to uwierzy? Powiem panu jeszcze coś. Buzek odwoził Tadeusza Jedynaka do Warszawy w latach konspiracji. Adres znali tylko oni dwaj. Następnego dnia Jedynak został zatrzymany. Po latach chciał, żebym napisał oświadczenie – jak zrobiło to 17 innych działaczy – że po każdym spotkaniu z Buzkiem była u mnie rewizja. Nie zrobiłem tego jednak. – Kempski przestał być jednak w końcu wojewodą. – Bo wreszcie się doczekali, i Buzek go odwołał. Tak za nic? Ale wobec mnie Buzek zachował się jak świnia. Za mną nikt nie woła na ulicach „Złodzieju!”, a za Kempskim

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2002, 2002

Kategorie: Wywiady