12 godzin w pogotowiu

12 godzin w pogotowiu

W poniedziałek, 12 stycznia, był sądny dzień – 617 wezwań. Ludzie padali jak mrówki

Jarocin. Dyspozytorka nie wierzy dzieciom, które proszą o pomoc dla chorej matki. Zgon. Gorzów Wielkopolski. Helena C. bezceremonialnie tłumi Bartka. Szukał ratunku po przedawkowaniu. Śmierć. Elbląg. Małgorzata R. przysnęła w dyspozytorni. Szymon umiera. „Ratunku, pogotowie!”, krzyczą gazetowe tytuły, karmiąc obrazkami sennych dyspozytorni w małych miasteczkach. Ludzie są wystraszeni „głosami po tamtej stronie słuchawki” na linii 999. A one? Dyspozytorki boją się dziś własnego cienia.
I już nie pytają: „W czym mogę pomóc?”. Po tym, co się już stało w mediach, spokój „tej pani” wyprowadza z równowagi jeszcze bardziej.

19.30
– Mówi, oddycha? Anglik. Ecstasy z alkoholem! Uprzedzić o opłacie, jeśli nie ma ubezpieczenia! – krzyczy Teresa. – Czy coś powtórzyć?!
Nie trzeba powtarzać. Z okna dyspozytorni widać zwijający się zespół „R” w pierwszym trybie pilności. To drugie wezwanie do ecstasy. – Chyba coś nowego weszło na rynek – dziewczyny już wiedzą.
„Z którego piętra?!”, „Kiedy pani wzięła?”, „Klatka czwarta”, „Grochowska! Pod jakim spożywczym? Ulica!”.
– Już to przyjęłam – macha Ula do Lidki, żeby nie dublować Grochowskiej. Strzępki rozmów zbijają się w kilka historii dzisiejszego dnia.
Parę minut przed 19. w dyżurce Centrum Powiadamiania Ratunkowego, gdzie schodzą wszystkie wezwania z „dziewiątek” dla Warszawy, siadła nocna zmiana. Szykuje się 12 godzin ostrego dyżuru. W końcu zaczął się weekend.

21.45
– Pogotowie ratunkowe, 84 – odbiera Agnieszka. – Szybko! Umiera dziecko! Podtopienie podczas kąpieli. – Barona? Jaka dzielnica? – ponagla. Ulice się powtarzają, a z komórek na 999 ludzie łączą się nawet z Krakowa, dlatego Agnieszka zawsze pyta o dzielnicę. Erka wysłana.
Kod 84 (numer służbowy jest jak nazwisko) wodzi palcem po planie Warszawy, nad którym dziewczyny zawiesiły obrazek z napisem „Jezu, ufam Tobie”. Najtrudniejsze są ogródki działkowe. Ale Agnieszka zna nawet te miejsca, gdzie nigdy nie była. Ma je w głowie jak fotografię. Sekundnik też ma w głowie. Kod 84 jest zahartowana. 13 lat pracowała na psychiatrii. Po kolejnej próbie samobójczej nie dała rady.
– Czekam już 40 minut! – jęczy głos w słuchawce. Czas płynie inaczej po tamtej stronie. Agnieszka już to rozumie.
– Czy zmierzono ciśnienie? – dopytuje kod 15. Zgrzyty. Ktoś odszedł od słuchawki. – Niech ta k… nie pyta, tylko wysyła! Jest jak dupa od srania, żeby tu przyjechać – słychać dialogi w tle. Ewę ponoć „kocha” ta robota. Zawsze ściąga agresywnych. Niby nic. Może ten ton jej głosu?
– Pogotowie ratunkowe, 01 – Teresa przejmuje od Ewy słuchawkę. Głos po drugiej stronie łagodnieje. Teresa jest mistrzem w wyciszaniu głosów, niezależnie od tego, co usłyszy. Wie, że jeśli podkręci, niczego się nie dowie. Nikt jej nie szkolił z panowania nad emocjami, żeby umieć się nie unieść. Wypracowała swój system.
Teresa, główny dyspozytor z 32-letnim stażem, już po paru dniach wyczuwa nosem, czy ktoś się nadaje do tej roboty. Ale nawet jeśli nie ma tego „nerwa”, raczej nie odchodzi. Gdy zaczynała, oprócz takich jak ona, szukających wygodnego systemu na odchowanie dzieci (nocka, dwa dni wolne, dzień, wolne, nocka), nikt tu nie zagrzał miejsca. Ludzie wysiadali psychicznie. Teraz też niejeden wolałby to rzucić, wsiąść do zimnej karetki i nie słuchać bluzgów, ale bezrobocie hartuje. Nikt się nie skarży. Właściwie zasady rekrutacji nie istnieją. Wytrzymasz, to siedzisz.
Ewa przyszła tu z bloku operacyjnego. Mówi o swojej pracy, że utknęła. W domu zakłada dres i biega tak długo, aż pęknie balonik rozdrażnienia. Ewę irytują te rozmowy ze słuchawką: „Co to znaczy, TU pan mieszka?”, „Nazwisko”, „Piętro”… Nie ma skrzywienia, gdy widzi leżące pijaczyny na ulicy. Nie dzwoni na trzy dziewiątki. Daje odpocząć koleżankom.

23.40
– Pogotowie słucham, 19. Ula trafiła do CPR, bo z dnia na dzień dostała alergii na środki opatrunkowe. 13 lat mija, odkąd przyszła na przeczekanie. Ale Ula wsiąkła w tę adrenalinę. Raz tylko dziewiętnastce było ciężko. – Co taka pani wścibska? A może chce pani pomóc człowiekowi umrzeć? – słyszała po aferze łódzkiej, gdy próbowała zebrać wywiad od pacjenta.
Tylko czasem ta przestrzeń między dwiema słuchawkami jest dla niej nie do zniesienia. Bo przecież nikt nie jest jasnowidzem. Na przykład dzwoni ktoś z dusznicą i telefon nagle milknie. Ula słyszy wtedy odgłosy mieszkania. Jechać? Zostawić? Na takie dylematy nie ma odpowiedzi w specjalnej książeczce ze standardami rozmów.
Uli najtrudniej oddziela się prawdę od fałszywek u dzieci. Wymyśliła sobie taki sposób, że zadaje to samo pytanie o detal na początku i na końcu rozmowy: – To co mamusia trzy dni wcześniej połknęła?.
– Niech ktoś wyjdzie pod dom – wraca do Uli głos w radiu. – Co ludzie z tymi osiedlami porobili – klną w dyspozytorce. – Pozamykali się jak w labiryntach. Domofony, bramofony. A potem wyrzucają nam sekundy.
– To spisać go z paszportu! Windykacja wyegzekwuje od ambasady. Tak jest w Unii! – mówi do radia Teresa. Anglik po ecstasy jest niewypłacalny, ale przecież nie można go zostawić. – Jak nie chce, to go spacyfikować! – ponagla 01. Monitory komputerów co chwila wybijają godzinę z sekundnikiem. Jakby na alarm. Tu pracuje się na czas.
Grochowska. Dowieziony. Zmarł w szpitalu.

00.00
Gdy miasto żegna stary dzień, dziewczyny wpisują do zeszytu nową dobę. – Spokojnie, odpukać – co jakiś czas któraś zaciąga się papierosem w służbówce. Tylko jedna może opuścić dyżurkę na czas papierosa. Ale w tej pracy trudno je rzucić, dlatego wymieniają się solidarnie. – Jedni czuwają, by spać mógł ktoś – Lidka, 30-letni staż w służbach medycznych, zaparza mocną kawę. – Wyjątkowo jak na piątek, odpukać. Na razie Lidka miała tylko jedno wezwanie do tzw. natychmiastówki. Mężczyzna strzelał do policjanta. Potem wycelował sobie w usta i proch odpalił mu w ręku. – Pewnie dłonie do amputacji – zastanawia się, jaki będzie koniec tej historii. Lidka znów spisała z kontrolki kilka fałszywek. Dzwonią te same numery. Plaga. Odda jak zawsze policji. Ale to tylko rutyna. Podobnie jak alarmy terrorystyczne. – Gdy przed świętami poszło w mediach o zagrożeniu, na jednym dyżurze było kilka obstaw pod hipermarketami, a to oznacza parę karetek wyjętych z systemu.
Najgorzej jest zawsze w weekendy, po wypłacie i w dni popularnych imienin. No i aura ma wpływ. 12 stycznia był sądnym dniem – 617 wezwań. Ludzie padali jak mrówki. Znów zima zaskoczyła służby. Z kolei latem, gdy rozstawią nad Wisłą parasole, karetki zabierają podtopionych i porżniętych.
Dni tygodnia też mają swoją specyfikę. W niedzielę do południa objeżdża się kościoły do zemdleń, a wieczorem, gdy dzieci już odwiedzą swoich sędziwych rodziców, zaczyna się „sajgon”. Po tygodniu nieobecności okazuje się, że dziadki zaniemogły, a potomstwo przecież jest pracujące. Poniedziałki to wypadki na budowach i zawały. I tak w kółko… A zaraz koniec pierwszego półrocza, czyli podcięte żyły. – Ludzie są coraz słabsi – wzdycha Lidka. – Trują się jak muchy. Tracą pracę, nie mają perspektyw…
– Telefon na linii! – Lidka wybiega, zostawiając włączony czajnik. Jest dylemat! Z domu poprawczego trzeba zabrać chorego 11-latka z dewiacją. Co zrobić z takim dzieckiem? Gdzie zawieźć? Szybka analiza. Józefów! Tam przyjmują dzieci.

01.50
Dziewczyna nabiła się na pal. Skok z 11 piętra! Pośpiech, nerwówka, sekundy.
– Jaka awaria! – krzyczy Teresa na karetkę. – Zlituj się! – ponagla dyspozytorkę policjant, który jest już na miejscu. Jest z nią na ty. To oszczędza czas. Znają się po głosach latami.
Teresa pamięta jeszcze tamtą „dwunastą zero jeden” 15 lutego 1979 r. Najpierw wykoleiły się tramwaje. Potem chłodne nysy woziły ciała spod warszawskiej Rotundy… Pamięta też 9 maja 1987, katastrofę lotniczą na Kabatach. Zapach spalonych ludzkich włosów… I ewakuację szpitala na ul. Litewskiej z 2002 r. – Miałam na to godzinę – wspomina z wypiekami. – Bałagan w szpitalach. Dzieci bez tasiemek z danymi. Panika. Wiedziałam tylko, że taka erka zawiozła tyle maluchów tu czy tam. Ale nie po nazwiskach. Potem się zaczęło: „Gdzie dzieci?!”.
Za każdym razem po takim zdarzeniu Teresa cała chodzi. Nie, psychologa nie mają. – Za ile te nerwy? Za 1,4 tys. zł netto po 32 latach pracy (w tym 350 zł za funkcję kierownika). Wszyscy wiedzą i mówią oficjalnie na Zachodzie, że policja pije, że pilot ma stres, a ten w ambulansie żyje w takim napięciu, że też trzeba mu policzyć inaczej lata do emerytury – wyrzuca z żalem. – My nie mamy chorób zawodowych. Kogo obchodzą nasze noce i ta specyficzna chrypka? Krajową Izbę Dyspozytorów? Gdyby taka była.
Teresa nie pali tylko na urlopie, ale już nie przeżywa spazmów w słuchawce, sugestywnych telefonicznych opisów rozkawałkowanych, zakleszczonych ciał. Mówi chłodno i rzeczowo. Nie potrzebuje leków uspokajających. Zresztą dyspozytor nie powinien ich brać. To ryzyko. Tu liczy się czas, a leki na bazie waleriany spowalniają reakcje. Nie, nikt tego nie sprawdza. Oszczędności w służbie zdrowia wymuszają pracę na tzw. zaufanie. Teresa nawet po zyrteksie przychodziła. Była spokojniejsza, ale miała dobry kontakt. Dziewczyny słyszały, że „ta z Elbląga” coś wzięła… – Co ją tak mogło wyciszyć? – zastanawiają się.

02.10
Światło jarzeniówek zaczyna męczyć oczy. Jest, co prawda, oficjalnie łóżko, żeby złapać 20-minutowy sen. Bo człowiek to nie automat. Agnieszka, kod 84, ma kryzys między godziną 3 a 4. Dziewczyny nazywają to walką z Morfeuszem. Wtedy Agnieszka chodzi dookoła biurek. Pomaga. Swój sposób na sen musi mieć każda. Błąd kosztuje życie. Nie ma poprawki. I nie ma zbiorowej odpowiedzialności. W dyspozytorni jesteś sam na sam z głosem ze słuchawki. Ty decydujesz. Na magnetofonowej kasecie też jesteś solo.

02.20
Chwila ciszy w eterze jest najgorsza. Nawet podświadomie w dyspozytorni czeka się na sensację. Adrenalina jest nad ranem jak kawa. Człowiek się budzi, działa, myśli. Odruchowo. – Na przykład awaryjne lądowanie na Okęciu. Trzeba podstawić karetki, rozsądnie, te stąd, te stamtąd! Żeby nie było luki na dzielnicach – gestykuluje Teresa. Adrenalina wciąga.

02.35
– Nie przyjmuję tego. Zaraz Barska i Solec zaczną się buntować – chrypi coraz mocniej Teresa, gdy radio informuje ją, że szpital na Lindleya już zapchany. CPR wydało wojnę jeżdżeniu od drzwi do drzwi. – Nie mają prawa! – krzyczy. – To nie żaden przypadek szczególny. Nie i już!

03.00
Telewizor już brzęczy nieznośnie sygnałem kontrolnym na koniec programu. Ale nikt go nie słyszy. Przyzwyczajenie.

03.06
Małoletniego z dewiacją nie przyjęli w Józefowie. Brakuje miejsc. Można spróbować w Garwolinie. Po psychiatrii dorosłych dziewczyny nie będą dzwonić. – Uparli się, nie przyjmują i co im zrobisz? – Lidka też już chrypi. – Nikt w nocy nie chce trudnych ani pijanych dzieci.
„Obiekt z urazem głowy przemieszcza się do baru Zaścianek. Nie zgadza się na szpital”, „22 lata. Podcięte żyły. Dostał kosza”, „Pękła prezerwatywa, co zrobić?!”
– Proszę zobaczyć, jakie przypadki absorbują po cztery osoby w karetce – Teresa pokazuje dzisiejsze wezwania: bóle zębów, biegunka, bolesne miesiączki, zapalenie spojówek. – Mam Grochów, gdzie na jednego lekarza czekają w tej chwili trzy zdarzenia. Pan z rwą kulszową doczeka się za dwie godziny, a pani z menopauzą może nad ranem.
Teresa widzi, jak społeczeństwo się zmienia. Ludzie, wychowani przez media, dzwonią, straszą TVN-em, przedstawiają się jako dziennikarze lub wzięci adwokaci. „Od jutra nie pracujesz!”, krzyczą. – Odmówiłaby pani? – pyta zadziornie Teresa. Ma żal do gazet, że autorytet tak oddanej dyspozytorni Teresy jest dziś żaden.
– Proszę posłuchać – Lidka odchyla od ucha słuchawkę. Po tamtej stronie kobieta w szóstym miesiącu ciąży właśnie zobaczyła, że ma owsicę. – Oto adres apteki, która dowozi leki do domu.
Połączenie przerwane.
– „Szybko, pani jedzie, bo rodzi! Pani nie pyta, tu jest adres!” – Teresa opowiada, jak przyjęli wezwanie do cielnej krowy.
– Zdarza się, że czekamy, bo pacjent wyszedł do sklepu po zakupy, albo słyszymy: „Kiedy w końcu przyjedziecie! Chcę się położyć spać! Rano idę do pracy”. „Krzycz: siny! Albo nie! Powiedz: nieprzytomny” – cytuje Teresa. – Ludzie się wycwanili. To system wymusił. Potrafią zadzwonić spod przychodni, że zasłabli, bo są na 33. miejscu w kolejce. Czy pani doszłaby do takiej perfekcji?

03.15
Kolska dzwoni, że ma komplet. – Ile trwa impreza? – kod 84 ustala stan świadomości. – Jakie kolory tęczy? A jaki mamy dzień tygodnia? Ale co Dąbrowskiego? Ulica, plac, a może Marii Dąbrowskiej? To kopertę z korespondencją niech pan znajdzie!
– Czy macie no-spę? – Dyspozytor polemista się znalazł – bełkoce głos po tamtej stronie. – Na ospę nikt tu nie zachorował.

04.30

Karetka wraca z wezwania. Ula czyta tył zlecenia wyjazdu: „Uraz kciuka. Upojenie”. Drugie zlecenie wraca: „Naderwana małżowina uszna. Upojenie”.
– Człowiek czasem przez to towarzystwo robi się jak automat – cedzi Ula. – Ale przecież „my na was płacimy” – naśladuje. – Proszę napisać, na co idą nasze podatki. Alkohol to trzy czwarte wezwań. Rak dyspozytorni.
– Epi na ulicy! – przerywa radio.

04.35
Miasto na chwilę poszło spać. Pośpi jakieś półtorej godziny. Zanim nie zaczną wyjeżdżać auta i nie rozdzwonią się z alarmem o „zwłokach” na przystankach.

04.37
Pali się Stadion Dziesięciolecia. – Znów się tłuką między sobą – Ula wysyła erkę.
Zaczynają też wstawać „psychiczni”. Bladym świtem jest ich najwięcej.

06.30
Warszawa się rozbudza. Już ocucił się student, który kilka godzin temu wyszedł oknem z żeńskiego akademika i „kostka zrobiła mu się jak trzy kostki”, a staruszka, która chciała iść do kościoła, nie może wstać z fotela. – Wracamy do normy – dziewczyny mrugają do rannej zmiany.
Agnieszka owija się szalikiem. Po nieprzespanej nocy człowiekowi jest jakoś zimniej. Dobrze, że nie musi dziś wysyłać syna do szkoły. Stara się zostawiać za sobą sygnał erki. Ale już się nie oszukuje, że to możliwe. Zaraz zacznie się to myślenie: Boże, czy ja na pewno nadałam? Wpisałam w książkę, ale czy na pewno nadałam? A może mi się tylko wydaje? – Człowiek drąży – mówi Agnieszka. – Czy o wszystko dopytałam. Na przykład, gdzie boli brzuch. Bo ten ból ma różne maski. Już wiem, że jak nad ranem dzwoni mężczyzna z bólem, trzeba wysłać erkę w pierwszym kodzie pilności. Ale ból jest cwany…
W domu Agnieszka najchętniej milczy. Bo przestaje musieć się odzywać.
Ula najpierw odbierze Bartka od dziadków. Potem zrobi kubek herbaty i posłucha ciszy. 13 lat żyje tym rytmem dzień-noc. Na urlopie nie może spać co czwartą nockę.
Lidia obiecała domownikom, że zanim się położy, wyprowadzi psa.
Chyba tylko Teresa już nie odbiera w domu telefonów z tym refrenem „Pogotowie, słucham”. Za to Teresa mówi bardzo szybko, skrótem. „Co nie rozumiesz”, irytuje się, gdy rodzina dopytuje. Szybko też je. I nie chodzi, tylko biegnie.
Elbląg? Żadna nie potępi. Człowiek jest człowiekiem.


Nie ma kursu na nieomylność
Edyta Grabowska-Woźniak, rzecznik prasowy Centrum Powiadamiania Ratunkowego
– Jakie kwalifikacje musi mieć dyspozytor, żeby przez telefon właściwie ocenić sytuację?
– Do wykonywania tego zawodu trzeba mieć charakter, intuicję i dużo stanowczości. Chętny do pracy w CPR najpierw trafia tam jako obserwator. Po kilku dniach wiadomo, nadaje się albo nie. Większość dyspozytorów to kobiety, z wykształcenia pielęgniarki i z wieloletnim doświadczeniem w pracy na pogotowiu. Wiele z nich jeździło przez lata w erkach, niektóre jeżdżą do dziś.
– Czy są specjalne szkolenia dla dyspozytorów?
– Niestety to rzadkość. Praktycznie jedynym ośrodkiem, który prowadzi tego typu kursy, jest krakowska Medycyna Praktyczna. Choć szkolenie trwa tylko pięć dni, jego efekty są widoczne. Ale 500 zł od osoby to spory koszt. Nasi dyspozytorzy przeszli szkolenie trzy lata temu. Udało się to tylko dlatego, że ówczesny dyrektor był wykładowcą, więc potraktowano nas ulgowo. Dla małych stacji to ogromny wydatek. Większości po prostu na to nie stać. Swoją drogą, czy kurs na nieomylność jest w ogóle możliwy?
– Dlaczego dyspozytorom „obrywa się” ostatnio coraz częściej?
– Społeczeństwo jest bardzo rozgoryczone bałaganem panującym w służbie zdrowia. Żale trzeba na kogoś wylać, a ponieważ dyspozytor jest na pierwszej linii, stał się chłopcem do bicia. Ludzie postrzegają go jako przedstawiciela źle działającego systemu, na którym można się wyżyć bez konsekwencji, bo dyspozytor nie będzie nas dalej leczył. Nagonka medialna doprowadziła do tego, że załoga jedzie zrobić badania na alkomacie tylko po to, by w raporcie na wszelki wypadek był dowód na trzeźwość. Ciągle prostuję w prasie nieuzasadnione, ale bardzo ostre oskarżenia wobec dyspozytorów i zespołów karetek. Media sprawiły, że ludzie po dwóch stronach słuchawki boją się siebie nawzajem.

 

 

Wydanie: 05/2004, 2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy