Straszenie śmiercią klasy średniej to niedorzeczność

Straszenie śmiercią klasy średniej to niedorzeczność

Warszawa 02.06. 2021 r. Lukasz Komuda - dziennikarz - ekonomista. fot.Krzysztof Zuczkowski

Polski Ład premiera Morawieckiego to „polska łatka”. Oszczędny program, a nie żadna antyliberalna rewolucja Łukasz Komuda – ekonomista, ekspert Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, współtwórca podcastu „Ekonomia i cała reszta”. Redaktor, autor przekładów książek ekonomicznych, komentarzy i analiz.   Czy 10 tys. zł to dużo? – Zależy oczywiście dla kogo. W Polsce dla osoby zarabiającej płacę minimalną i zadłużonej to majątek, jakiego sama nie zaoszczędzi przez kilka lat. Dla osoby należącej do 1% najzamożniejszych to pewnie miła premia do miesięcznej pensji, ale 10 tys. w jedną stronę czy drugą nie robi komuś takiemu zasadniczej różnicy. Mamy w naukach społecznych pojęcie granicznej wartości dobra, w tym pieniądza, które sugeruje, że za pewną granicą bogactwa nawet z dużych pieniędzy trudno zrobić zauważalny pożytek. Pytam rzecz jasna dlatego, że w Polsce trwa od pewnego czasu dyskusja o granicach klasy średniej – czy ktoś, kto zarabia owe 10 tys. miesięcznie, jest krezusem, czy średniakiem? – To ciekawe, jak nerwowo ludzie reagują dziś na zapisanie ich do klasy wyższej. Ile złości budzi w człowieku, który zarabia dwie, trzy lub cztery przeciętne pensje, nazwanie go bogatym! Ekonomiści wymyślili, żeby po prostu ująć w ramach klasy średniej tę połowę społeczeństwa, która zarabia medianę dochodu na rękę per capita – lub nieco powyżej albo poniżej tej kwoty. Zgodnie z najczęściej stosowanymi miarami klasa średnia stanowi ok. 54% polskiej populacji w wieku 24-64 lata. Od tej połowy średniaków biedniejsze jest 30% społeczeństwa, a zamożniejsze kolejne 16%. Sam wzór jest dość skomplikowany, ale założenia tego myślenia są proste, prawda? W Polsce to oznacza, że w środku są osoby, które mają między 1,5 tys. a 4,5 tys. zł gotówki na osobę w gospodarstwie domowym. I część osób, gdy widzi te liczby, mówi, że sobie z nich kpicie. 1,5 tys. zł na osobę to nie jest żadna klasa średnia, bo dziś za tyle pokoju albo kawalerki w Warszawie nie wynajmiesz, nie mówiąc już o utrzymaniu się – krzyczą. I ja, prawdę mówiąc, tej irytacji się nie dziwię. – Ja też się nie dziwię. Ale to kwestia zderzenia wyobrażeń o klasie średniej z popkultury i telewizji z rzeczywistością ekonomiczną. Stereotyp mówi, że osoba z klasy średniej może jeszcze nie lata na wakacje na Malediwy, ale domek na przedmieściach i własne auto ma. Niestety, to mit, a konkretnie połączenie dwóch mitów. Obietnicy III RP o tym, jak powinno wyglądać przyzwoite życie w kapitalizmie, i wyobrażenia o potędze klasy średniej z krajów zamożnego Zachodu. Nakarmieni tymi mitami myślimy, że mały domek na własność i zdolność oszczędzania to jakieś życiowe minimum. Tymczasem w polskich warunkach własna nieruchomość może oznaczać już milionowy majątek, a według danych 40% gospodarstw domowych wciąż nie posiada żadnych oszczędności. Dlatego ekonomiczne, dochodowe podejście do klas społecznych budzi sprzeciw. Te granice klasy średniej wydają się z obu stron zaniżone. 1,5 tys. zł – przecież za tyle ktoś głoduje i właściwie trzeba mu pomóc! A niecałe 5 tys. zł z drugiej strony to przecież także, jak się wydaje, żadna zamożność – nikt za tyle nie kupi sobie ani domu, ani jachtu, ani sportowego samochodu. Ale to nie jest tylko polski przypadek. Młody Włoch albo Hiszpan, którego nie stać nawet na kawalerkę i mieszka z rodzicami do 30. roku życia, zarabiając pensję minimalną, również by się zezłościł, gdyby ktoś chciał go zapisać do klasy średniej. – To jest problem z ekonomistami. Często zupełnie arbitralne liczby i stworzone na ich podstawie granice – inflacji czy zadłużenia – każemy traktować jako święte i obowiązujące. W rzeczywistości nic nie jest takie proste. Ale spójrzmy, co by było, gdyby nagiąć te ekonomiczne granice klasy średniej do oczekiwań ludzi na temat stopy życiowej i ich potrzeby porównywania się z zagranicą – szybko by się okazało, że np. 70% Polek i Polaków należy do klasy niższej, choć mają etat, stabilną pracę i może nawet jakieś oszczędności. Czy to byłoby uczciwsze? Czy wtedy nie irytowalibyśmy ludzi? Każdy model pozostawi kogoś niezadowolonym. Ale jasne, czasem i ja muszę sam sobą potrząsnąć i zastanowić się, czy trzymam się tego ułamka albo procenta, bo ma to uzasadnienie, czy po prostu uległem czarowi okrągłych liczb. Po tym jak premier ogłosił założenia Polskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 24/2021

Kategorie: Kraj, Wywiady