20 godzin z Grzegorzem Kołodką

20 godzin z Grzegorzem Kołodką

30 września nie odstępowałem Grzegorza Kołodki nawet na krok. Zaczęliśmy wspólny dzień ciemnym porankiem, o 5.15, kiedy wybiegł ze swego domu na 12-kilometrowy jogging. Skończyliśmy kilka minut po północy. – Żegnam, panie redaktorze, jeszcze trochę popracuję i idę spać – uścisnął mi dłoń, wyskakując ze służbowego bmw. Godzinę później, otwierając w domu pocztę, zobaczyłem e-mail: „Panie redaktorze, dziękuję za wspólnie spędzony dzień”. Z datą nadania: godz. 0.59…
Przez niemal 20 godzin mogłem przyglądać się pracy człowieka, który po powrocie na stanowisko wicepremiera ministra finansów niechętnie udziela wywiadów, który doprowadza do białej gorączki prawicowe media, a któremu ufa elektorat SLD. W przerwach między kolejnymi spotkaniami mogłem go pytać w zasadzie o wszystko.

5.00
Chłodno, świt nastanie za kilkadziesiąt minut. Razem z oficerami BOR czekamy przed domem Grzegorza Kołodki w Nowej Iwicznej, małej miejscowości pod Warszawą. Punktualnie o 5 w oknie jego domu zapala się światło. Kwadrans później otwiera się furtka i wybiega Grzegorz Kołodko. Jest ciemno, drogę oświetlają rzadko rozmieszczone latarnie.
Wicepremier biegnie stałą trasą, trochę asfaltem, potem polnymi drogami. Równym tempem. Razem pętla liczy 12,3 km. Po drodze, w okolicach przejazdu kolejowego, mijamy kilka osób. Patrzą na Kołodkę bez zaciekawienia. Oni do pracy, on przed pracą… Czyżby mijali się codziennie?

6.15
Wicepremier, rozluźniony, rozciąga mięśnie i bawi się z psem w pobliskim sadzie. Wita się z nami: – Macie panowie szczęście, że była dziś dobra pogoda. Wczoraj, kiedy padało, biegłem dziewięć minut dłużej. Jak mu się wstaje o 5 rano, kiedy jest jeszcze ciemno? – Oczywiście, że ciężko. Dlatego komórkę, która mnie budzi, kładę daleko od łóżka. Nie da się jej wyłączyć pacnięciem ręki. Muszę wstać. A jak już wstanę, jak pomyślę, ile rzeczy jest do zrobienia, od razu nabieram rześkości…
Kończymy po 15 minutach. Kolejna godzina w rozkładzie dnia wicepremiera to prysznic, śniadanie (musli z chudym mlekiem), pogaduchy z rodziną (jedyna okazja w ciągu dnia, by porozmawiać twarzą w twarz) oraz poczta. Kołodko jest fanem komputera i Internetu, poza tym stara się osobiście odpowiadać na maile. Pierwsza porcja odpowiedzi – przeważnie na pocztę nadchodzącą ze Stanów Zjednoczonych lub Japonii – to wczesny poranek.

7.30
Czarne bmw jedzie do Ministerstwa Finansów. Z głośników w samochodzie płynie muzyka poważna. Kołodko sam przygotowuje kompakty, które ładowane są do odtwarzacza. Dziś: Rachmaninow, Prokofiew, Vangelis i muzyka New Age. W drodze załatwia pierwsze telefony. Tym razem jest to Leszek Miller. Rozmowa toczy się wokół europejskich spraw. I wokół budżetu, którego projekt mają obaj złożyć za parę godzin w Sejmie.
Przed 8 zajeżdżamy na dziedziniec Ministerstwa Finansów.

8.00
W gabinecie Kołodko wita się z sekretarką Agnieszką Niekłań. Przegląda pocztę. Padają pierwsze dyspozycje: – Proszę mnie połączyć z Wasilewską, niech przyjdzie do mnie Ciesielski i Ociepka.
Wchodzimy do gabinetu ministra finansów. – Widzi pan to biurko? Panuje na nim idealny porządek. Nie zostawiam po sobie niezałatwionych spraw. Kołodko włącza stojący obok komputer. Strona Ministerstwa Finansów, kurs złotego, potem BBC World. – W tym serwisie sprawdzam, co dzieje się na świecie – mówi. – Mam gwarancję, że otrzymam obiektywną informację.

8.15
Wchodzą rozmówcy. Jako pierwszy Piotr Perczyński, szef Gabinetu Politycznego. Kolejny, Wiesław Ciesielski, sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, referuje sprawę Stoczni Gdynia. Państwo poręczyło kredyty dla stoczni, teraz chodzi o to, by nad tymi pieniędzmi mieć jakąś kontrolę. – Potrzebne są zabezpieczenia na majątku. Nasi ludzie muszą też wejść do rady nadzorczej – padają uzgodnienia. – I muszą mieć możliwość pilnowania państwowych pieniędzy. Bo inaczej się nie pozbieramy. Ciesielski nadzoruje urzędy skarbowe, Kołodko pyta go więc, czy są przygotowane do abolicji. – Ludzie są przeszkoleni? Dadzą sobie radę?
Ciesielski wychodzi, wchodzi Marek Ociepka, podsekretarz stanu, osoba odpowiedzialna za bieżące funkcjonowanie ministerstwa. Przynosi ze sobą teczkę spraw.
Jest jeszcze parę minut do 9. Kołodko opowiada mi o stronie internetowej Ministerstwa finansów www.mf.gov.pl: – To narzędzie bezpośredniego kontaktowania się z osobami zainteresowanymi naszą pracą. Już dziś na naszych stronach jest projekt budżetu. Jest projekt ustawy abolicyjnej. Zawsze można zadać pytanie. Zawsze odpowiadamy. Notujemy 8-9 tys. wejść dziennie. A jeszcze parę miesięcy temu było ich 2,5 tys.

9.00
Zbiera się na pierwszym posiedzeniu Konsultacyjny Zespół ds. Restrukturyzacji Finansów Publicznych. I już na początku niemiły zgrzyt. Wojciech Misiąg i Jerzy Osiatyński, których zaprosił wicepremier, anonsują, że nie przyjdą. Prace będą toczyć się bez nich.
Goście siadają przy stole, obok Kołodki Halina Wasilewska-Trenkner, dalej profesorowie Andrzej Wernik, Karol Lutkowski, Elżbieta Chojna-Duch i Adam Noga, dr Marek Mazur i inni.
Kołodko referuje. Reforma finansów publicznych jest koniecznością. Trzeba jej dokonać. W tej chwili mamy projekt budżetu na rok 2003 i wiadomo, że projektu budżetu na rok 2004 nie będzie można skonstruować na tej samej zasadzie. Bo wydatki sztywne stanowią dziś 68% wydatków budżetowych. Z pozostałej części nie wygospodaruje się pieniędzy – na wzrost, na inwestycje, na projekty wspierane przez fundusze unijne. Nawet gdybyśmy mieli wzrost 10% PKB. Trzeba więc skonstruować model ograniczający wydatki sztywne. Na przykład do 50%. Ale jak? Kołodko mówi o obszarach, gdzie są możliwe nowe rozwiązania, które trzeba rozważyć. Dezindeksacja finansów publicznych. Rezygnacja z automatyzmu podwyżek rent i emerytur. Inny system konstruowania budżetu przez resorty, tak aby miały pieniądze na fundusze unijne. Powołanie instytucji kontrolera finansowego, żeby Ministerstwo Finansów miało kontrolę nad wydatkami każdego resortu. A co z dochodami samorządów? Może rozbić system podatkowy na krajowy i samorządowy? Co z funduszami i agencjami? Może część zlikwidować? Może zlikwidować część instytucji państwowych?
Po krótkiej dyskusji Kołodko ustala termin następnego spotkania. 12-13 października, w ośrodku Ministerstwa Finansów pod Warszawą.

10.00
Kierownictwo Ministerstwa Finansów. Wcześniej, za czasów Jarosława Bauca, obradowało z udziałem wiceministrów i dyrektorów departamentów. Kilkadziesiąt osób przez 5-6 godzin tłoczyło się w niewielkiej Sali Obrazowej. Marek Belka zrezygnował z obecności dyrektorów, doraźnie zapraszając odpowiedzialnych za omawiany problem. Kołodko poszedł krok dalej – ograniczając czas spotkania do godziny, góra dwóch.
Kołodko prowadzi zebranie w sposób zdecydowany. Na zasadzie: problem, krótkie omówienie, decyzja. Podwyżki dla nauczycieli. Ministerstwo Edukacji nie przysłało do tej pory informacji, komu i ile dać pieniędzy. Przyciśnijmy ministerstwo, niech się pospieszy, a izby skarbowe niech prześlą dane, o ile zwiększyły się wpływy z podatku VAT. Sprawę bierze na siebie minister Wasilewska. Ustawa abolicyjna. Potrzebne są informacje, jak przygotowane są do niej urzędy skarbowe. Podobnie ustawa restrukturyzacyjna: – Proszę o notatkę z zapisem: gdzie są punkty krytyczne, na co trzeba zwrócić uwagę.
Cła. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego aresztowała funkcjonariuszy Urzędu Celnego w Skierniewicach. Wiceminister Michalak wyjaśnia: to była wspólna akcja służb celnych i ABW. Agencja Rynku Rolnego chce poręczenia kolejnych kredytów. Sprawę referuje wiceminister Czekaj. Agencja do 6 listopada musi spłacić 465 mln zł. Nie ma tych pieniędzy. Ale jeżeli Ministerstwo Finansów je poręczy, to banki termin spłaty odroczą. Kołodko się krzywi. Agencja ma niedobór netto 2,3 mld zł, notuje wpływy w wysokości 600 mln zł. Nie ma pieniędzy na kampanię cukrowniczą. – Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy to są poręczenia i gwarancje, czy też to są dotacje. Bo jeżeli oni tego nie spłacą, to będziemy musieli spłacić my. Trwa krótka dyskusja. Wicepremier podejmuje decyzję: – Gwarantujemy, ale na poziomie z roku 2001. A spłata kredytu musi być przesunięta na rok 2004, bo budżet na rok 2003 jest już zamknięty. Sprawę prowadzi minister Wasilewska. I ma być tak, jak ona zadecyduje.
Widać, że Kołodko jej ufa. To zresztą on w 1995 r. ściągnął ją do Ministerstwa Finansów. A teraz awansował na sekretarza stanu.
Koniec spotkania. Jedziemy do Sejmu.

11.00
Kilka minut między Ministerstwem Finansów a gmachem Sejmu Kołodko przeznacza na telefoniczne rozmowy. Dzwoni do mamy. – Jak się czujesz? Masz pozdrowienia od biskupa Głódzia. Byłem u niego na obiedzie i zobaczę niebawem na Konferencji Episkopatu. Będę tam przedstawiał sytuację gospodarczą kraju. Potem dzwoni do córek. Potem przez chwilę odreagowuje sprawy poruszane przed kilkunastoma minutami. – Widzi pan, czym się zajmuję? Skupem buraków cukrowych. Przecież tak się nie ujedzie.
Zajeżdżamy pod Sejm. Kołodko wbiega po schodach, demonstruje przed kamerami projekt budżetu. To pierwszy projekt od lat, który złożony został w terminie.
W gabinecie marszałka Sejmu obok Marka Borowskiego jest już Leszek Miller. Politycy zamykają drzwi. Po kilkunastu minutach zapraszają dziennikarzy. Krótka konferencja prasowa. Kołodko, autor budżetu, stoi z boku. W ciągu 20 minut zapytano go raz.
Kwadrans przed 12 Miller i Kołodko schodzą do czekających przed Sejmem limuzyn. Wsiadają do bmw premiera. Jadą na Jagiellońską, do Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego, na inaugurację roku akademickiego.

12.00
Otwarcie roku akademickiego w „Szkole Koźmińskiego”.
Kto chce zobaczyć Kołodkę innego, odprężonego, szczęśliwego, powinien zobaczyć jego wykłady i spotkania z młodzieżą. – Jestem człowiekiem nauki, polityka to coś, czego nie lubię – mówił parę godzin później, gdy pytałem go, dlaczego potrafi być na luzie w szkole, a nie potrafi podczas oficjalnych wystąpień politycznych. – W świecie nauki obowiązują czytelne zasady. Tam jest moje miejsce. Tam ładuję akumulatory. A w polityce? Sam pan wie…
W uczelnianym bufecie wicepremier zamawia obiad. Oczywiście, jarski. Rozmawiamy o budżecie, którego projekt złożył parę godzin wcześniej w Sejmie.
– Nie dało się zmniejszyć deficytu budżetowego? Wynosi 4,9%. Tymczasem w krajach Unii Europejskiej nie może być większy niż 3% PKB.
– A wie pan, że wydatki zbiłem z 209 mld zł, bo takie zapotrzebowanie zgłosiły ministerstwa? Do 193,5 mld zł. Pamiętajmy, że Unia Europejska ma inną metodologię liczenia deficytu. Licząc nasz deficyt według tej metody, wynosi on 3,9% PKB. Dla porównania, Francja ma deficyt 3,1% PKB. Z jednej więc strony, idziemy w dobrym kierunku. Z drugiej, oczywiście, deficyt jest za duży, trzeba go zmniejszać. Ale inteligentnie, nie kosztem duszenia gospodarki. Był pan zresztą na posiedzeniu zespołu ds. restrukturyzacji finansów. Wie pan, w którym kierunku będą szły nasze działania.
– Przeciwnicy budżetu mówią, że deficyt może być większy, bo dopuszcza możliwość zadłużania się niektórych agencji rządowych.
– Ale za zgodą Ministerstwa Finansów. Nie wątpię, że próby zaciągania dodatkowych zobowiązań przez różne agencje czy fundusze będą. Ale moja w tym głowa, żeby pieniądzem publicznym gospodarowano oszczędnie.
– A czy warto było rezygnować z „kotwicy Belki”?
– Jest za to „reguła Kołodki”. „Kotwica Belki” trzymała deficyt na poziomie 43 mld zł. Ja trzymam go na poziomie 39 mld. I bądźmy szczerzy, w tym budżecie już niewiele się zmieni. Przede wszystkim nie zmieni się deficyt.
– A jeżeli wpływy do budżetu będą niższe do zakładanych?
– Nie sądzę, by były mniejsze. A jeżeli nawet, to automatycznie mniejsze będą wydatki. Od roku 1998 mamy ten mechanizm. Koalicja AWS-UW i ich ministrowie finansów zawsze wpisywali większe wpływy, niż rzeczywiście one były. I?
– A czy warto było forsować zapis, że tempo wzrostu gospodarczego w roku 2003 będzie wynosiło 3,5% PKB zamiast 3,1%?
– Bo takie będzie. Przeprowadzamy program restrukturyzacji firm, uwalniamy je z gorsetu długów, pozwalamy ruszyć do przodu, abolicja przeniesie część aktywności gospodarczej z szarej strefy do oficjalnego obiegu. Jest cała masa nowych działań. I co, nie przyniosą one żadnych efektów? Nie wpłyną na gospodarkę?

15.30
Wracamy do gmachu Ministerstwa Finansów. Kołodko chce popracować nad paroma projektami (jakimi – to na razie tajemnica, ale mają przynieść kolejne pieniądze). Potem ma spotkanie z szefem Giełdy Papierów Wartościowych, Wiesławem Rozłuckim.
Po spotkaniu nie ukrywa zadowolenia: – Rozłucki powiedział, że giełda popiera moje działania. Podoba się tam mój optymizm oparty na programie. A ja go pytałem, co może zrobić giełda dla rozruszania gospodarki. I jakie są nastroje inwestorów.

16.30
Kancelaria Prezydenta. Ile może potrwać wręczenie prezydentowi projektu budżetu? Dziesięć minut? Kwadrans? Panie z biura prasowego prezydenta Kwaśniewskiego tonują ten optymizm. – Jak Kołodko przychodzi do prezydenta, zawsze długo rozmawiają. Rzeczywiście, rozmowa kończy się parę minut przed 17.30, tuż przed spotkaniem z ambasadorem Unii Europejskiej. A widać, że nie była o niczym, bo wicepremier jest wyraźnie zamyślony. – Prezydent pytał mnie, czy abolicja przyniesie zakładane rezultaty. Trzeba to będzie jeszcze raz rozważyć – zastanawia się głośno. – Poza tym rozmawialiśmy o budżecie i o Unii Europejskiej. Prezydent wie, że jadę do Brukseli.

17.30
Wbiegamy do gmachu Kancelarii Premiera. Ambasador Unii Europejskiej, Bruno Dethomas, oraz Joan Pierce już czekają. Kołodko wita się z ambasadorem, by za chwilę, zaskoczony, mocno ściskać dłoń pani Pierce: – Joan, jak się masz, cieszę się, że cię tu widzę!
– Poznaliśmy się jeszcze w latach 80., na którejś z międzynarodowych konferencji – mówił później, po spotkaniu. – Potem regularnie się spotykaliśmy. W Banku Światowym, w Międzynarodowym Funduszu Walutowym.

Kołodko po spotkaniu sprawia wrażenie zafrasowanego. – Trzeba dokładnie sprawdzić, jak jest z przygotowaniem kraju do przyjęcia funduszy unijnych – mówi do Perczyńskiego.

18.30
Po rozmowie z ambasadorem Dethomasem Kołodko przechodzi do swego gabinetu w Kancelarii Premiera. Przegląda pocztę. Mamy trochę czasu. Rozmawiamy o abolicji. Sejm właśnie ją przyjął, podnosząc abolicyjny podatek z 7,5% do 12%.

– Czy wierzy pan, że teraz, przy 12%, ktoś będzie miał ochotę się zgłosić? Kołodko milczy. Po chwili odpowiada: – Przecież lepiej przyznać się, zapłacić 12% i mieć czyste sumienie.
Dzwoni do Ireny Ożóg. Pyta, na ile realne jest 600 mln zł wpływów, jakie mają przyjść do budżetu, gdy stawka podatku abolicyjnego wzrosła z 7,5% do 12%. Słucha. – No tak, ona też mówi, że zgłosi się mniej osób. Wicepremier się waha. – A może powalczyć o naszą stawkę? – zastanawia się głośno. – Nie, lepiej w to nie wchodzić – już podjął decyzję – zostawmy 12% Sto razy ważniejsze są deklaracje majątkowe.
Kołodko tłumaczy: – Do tej pory można było zrobić każdy szwindel, a potem powiedzieć: no tak, te pieniądze uzyskałem sześć lat temu. Bo po pięciu latach należności podatkowe ulegają umorzeniu. Deklaracje podatkowe to zmieniają. Teraz urzędnik będzie mógł zawsze porównać PIT i deklarację majątkową. Sprzed roku, sprzed dwóch, trzech… I będzie widział, czy ktoś się wzbogacił bardziej, niż mógł. Panie redaktorze, pan sobie nawet nie wyobraża, jakie armaty zostaną przeciw tym deklaracjom wytoczone! Jacy ludzie są zainteresowani, by one nie przeszły! To będzie finezyjna gra. Będą strzelać we mnie, w urzędy skarbowe, zaskarżą ustawę do Trybunału, wcześniej spróbują ja zablokować w parlamencie, zostaną uruchomione wszystkie mechanizmy… Bo deklaracjami dobieramy się do szarej strefy, do korupcji, do przestępczości. To wspaniała metoda, znana od lat na Zachodzie.

19.00
Do gabinetu zagląda Marek Wagner, szef Kancelarii Premiera. Obaj znają się jeszcze z lat studenckich. Za „pierwszego Kołodki” był najpierw jego dyrektorem generalnym, by z czasem dojść do stanowiska sekretarza stanu i stać się jedną z ważniejszych osób w SLD.

19.15
O 19.15 do gabinetu Kołodki wchodzi Marek Pol. Czyli same trudne sprawy. Ministerstwo Infrastruktury to dziś tylko ból głowy. Bo z jednej strony, mamy olbrzymie potrzeby, a z drugiej – niedostatek kapitału. Rozmawiają trzy kwadranse. O podatku winietowym i pracach nad ustawą o winietach, o programie budowy autostrad, o restrukturyzacji PKP i niedoinwestowaniu sieci kolei regionalnych, o budownictwie mieszkaniowym.

20.00
Anonsuje się Stanisław Marek Jaśkiewicz, podsekretarz stanu pilnujący spraw Komitetu Rady Ministrów. Komitet to ciało, na którym omawiane są projekty ustaw, zanim trafią pod obrady Rady Ministrów. Przewodniczy mu wicepremier Kołodko, w obradach uczestniczą sekretarze stanu poszczególnych ministerstw.
– To jedno z moich ważnych narzędzi – mówi Kołodko. – Pierwsze to Ministerstwo Finansów. Tu trzymamy kasę. Drugie narzędzie to Komitet Rady Ministrów. Tu z kolei możemy regulować ruch ustaw. Możemy dyscyplinować ministerstwa, by przedkładały dobrze opracowane projekty. Możemy odrzucać te, które przynoszą straty, a pilotować te najbardziej potrzebne.
Jaśkiewicz zna Kancelarię Premiera i cały proces legislacyjny jak własną kieszeń. Pracuje tu od lat. Tym razem prezentuje wicepremierowi kolejne projekty ustaw z krótkim komentarzem: to nasza ustawa, ta nas nie dotyczy, ta jest niebezpieczna…

21.15
Kolejnym rozmówcą jest Witold Koziński, nowy prezes Banku Gospodarstwa Krajowego, były wiceprezes NBP. Osoba, o której nominację toczył się ostry bój.
Obaj znają się od lat 80. – To dobry, bezpartyjny fachowiec” – mówi o nim Kołodko. – Gdy był wiceprezesem NBP, ostro się spieraliśmy, ale merytorycznie jestem w stanie się z nim dogadać. Powołałem go na stanowisko prezesa BGK, bo ten bank to jeden z nielicznych instrumentów, który mam do realizacji naszych zadań. Np. do rozwoju budownictwa. Rozmawialiśmy więc o przyszłości banku. Tu nie ma kryzysów, afer… Sprawy kadrowe? No nie… On rządzi i odpowiada za wynik, ja nie będę mu nic meblował.

22.00
Kołodko może zjeść kolację, którą przyniesiono mu z bufetu. Choć funkcjonuje od 5, nie wygląda na zmęczonego. – Czy pracuję długo? – zastanawia się nad pytaniem. – Wie pan, ja wiedziałem, co mnie czeka. Wiedziałem, że na tym stanowisku trzeba mieć olbrzymią odporność fizyczną i psychiczną. Jeśli chodzi o odporność fizyczną – biegam codziennie 12 km, nie mam grama zbędnego tłuszczu, wszystko funkcjonuje, jak trzeba. Sypiam cztery godziny dziennie, to wytrenowałem, tyle mi wystarcza. Jeśli chodzi o odporność psychiczną – koncentruję się na pracy. Nie chodzę na żadne rauty, na premiery, imprezy. Tam mnie pan nie zobaczy. Poza tym nie wdaję się w żadne awantury. Mój Boże, pięć lat temu odpowiadałem każdemu dziennikarzowi na każde pytanie. To były takie pytania: X powiedział, że pan jest taki i taki, co pan na to? To był taki poziom, napuszczania jednych na drugich! Proszę, tu jest BBC World – czy w tym serwisie są takie informacje? Nie mam czasu na czytanie naszych gazet, oglądanie i słuchanie wiadomości i dzienników.
– Nie interesują pana wiadomości?
– Interesują. Ale ja je znam. Byłoby śmieszne, gdyby wicepremier dowiadywał się o sprawach finansowych, gospodarczych z gazet. Gdyby jego służby nie potrafiły mu dostarczyć potrzebnych informacji… Tak jest w cywilizowanych krajach – tam gazety żywią się tym, co zadecydowali ministrowie, a nie – jak u nas – ministrowie żyją tym, co napisały gazety. Ja jestem newsmaker, a nie newstaker – dodaje ze śmiechem.
– A nie sądzi pan, że warto byłoby rozmawiać częściej z dziennikarzami?
– Uważa pan, że w mediach jest za mało Kołodki? Przyjąłem zasadę, że jestem do dyspozycji mediów publicznych, odpowiadam na wszystkie pytania, więc…
– A wywiady dla prasy?
– Nie chcę odpowiadać na pytania typu: ktoś powiedział coś o mnie, i co ja na to. Merytoryczna rozmowa – proszę bardzo. Ale niech dziennikarz będzie do niej przygotowany. Tak jak ten z „The Economist”. Przysłał mi pytania. Bardzo dobre i bardzo dla mnie niewygodne. Dzisiaj w nocy, jak wrócę do domu, odpowiem na nie.

22.30
Wchodzi Marek Ociepka, przynosi ostatnią pocztę. Wicepremier ją przegląda, podpisuje. Czy ta poczta nie mogłaby poczekać do rana? Kołodko wychyla głowę zza papierów: – Właśnie podjąłem decyzję dotyczącą naszego długu zagranicznego. Bardzo ważną i opłacalną dla Polski.

23.30
Zbliża się koniec dnia. Kołodko porządkuje biurko. – Proszę – mówi – tu są sprawy, które chciałbym dzisiaj załatwić. Materiały, które powinienem przeczytać. Przesyłam je mailem do siebie do domu, tam, między północą a pierwszą je załatwię. Co jeszcze? Przejrzę codzienne e-maile, odpowiem na pytania dziennikarza „The Economist”, przejrzę konspekt pracy jednego z doktorantów.
Wychodzimy z gabinetu. Gmach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów jest pusty i ciemny. Nasze kroki dudnią w długich korytarzach. Na parkingu żegna się z nami Piotr Perczyński. My jedziemy do Nowej Iwicznej. Szerokimi, pustymi ulicami. Kołodko wygląda przez przyciemnianą szybę: – Czasami zastanawiam się, gdzie jest ten realny świat. Czy tu, gdzie załatwiane są państwowe sprawy, czy też tam, za szybą? Często czuję się jak luksusowy więzień. Dom, samochód, ministerstwo, kancelaria, dom, samochód. Wszędzie mnie wożą, mam rozpisany kalendarz dnia. Czy to jest żywy, realny świat? Czy też realny świat jest za szybą, gdzie ludzie bawią się i śmieją?

 

 

Wydanie: 2002, 41/2002

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy