Kim pan jest, panie Barcikowski?

Kim pan jest, panie Barcikowski?

Zafascynowany Piłsudskim, pracownik KC, doradca premierów, prawa ręka szefów banków. Kim jest nowy szef UOP?

Takich zdjęć-symboli jest więcej. Ale skupmy się na tym jednym. Trzej doktoranci – w tradycyjnych strojach, z biretami na głowach – odbierają doktoraty. Pierwszy już trzyma swój dyplom w ręku. To Grzegorz Rydlewski, późniejszy szef Kancelarii Premiera Cimoszewicza, dziś szef zespołu doradców premiera Millera. Niewiele się zmienił, może trochę nabrał ciała. Stojącego obok rozpoznamy dopiero po dłuższej chwili. Na zdjęciu ma kruczoczarną brodę, która teraz jest szpakowata. Ale pomoże charakterystyczna poza – mężczyzna patrzy w górę, skupionym wzrokiem. To Andrzej Barcikowski, późniejszy szef doradców premiera Cimoszewicza, dziś szef Urzędu Ochrony Państwa. Trzeciego z doktorantów zna mniejsze grono – to Dariusz Popławski, później m.in. konsul w Niemczech.
Wszyscy trzej są doktorantami Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych, politologami. Gdy odbierali doktoraty, znali się i przyjaźnili od niemal dziesięciu lat. Teraz spotykają się równie często jak wówczas.
„Gdy byłem studentem pierwszego roku nauk politycznych, rok wyżej studiowali m.in. Bogdan Kaczmarek (obecnie przewodniczący Rady Nadzorczej KGHM) i Piotr Gadzinowski – opowiada Zbigniew Siemiątkowski. – Na trzecim roku byli Grzegorz Rydlewski i Darek Popławski. Na czwartym Andrzej Barcikowski. Andrzej Anklewicz? On już się obronił i był asystentem”.
Każdy z nich był jakąś indywidualnością. A jaką był Barcikowski?

„Pierwsza Brygada”

Gdy Włodzimierz Cimoszewicz powoływał go na stanowisko szefa swoich doradców, Grzegorz Rydlewski określił go krótko mianem mózgu na dwóch nogach. Taką opinią cieszył się już jako student. Ziutek – tak nazywali go koledzy – to była głowa. Do tego dokłada się jego wręcz legendarna pamięć. „Jak go pamiętam z czasów studiów? – zastanawia się Andrzej Anklewicz. – Rzucała się w oczy jego refleksyjność. Unikał zaangażowania w sprawach jawnopolitycznych. Koło naukowe? Proszę bardzo, tu był aktywny. Komisja propagandy? Tu mówił dziękuję. Byłby znakomitym oficerem dochodzeniowo-śledczym. Ponieważ jest człowiekiem niewiarygodnie dociekliwym. Posiada niezwykłą zdolność wynajdywania słabych punktów w każdej sprawie. Co więcej – jego wątpliwości w zasadzie zawsze są uzasadnione. Ta dociekliwość przyda mu się na obecnym stanowisku. Bo bycie szefem UOP wygląda mniej więcej tak: człowiek jest otoczony przez ludzi, którzy przynoszą tony papierów. I trzeba umieć je ocenić – czy są coś warte, czy to kolejna gra wobec szefa. Jestem pewien, że Barcikowski wprowadzi tych, którzy będą przynosić mu różne materiały, w pewne zakłopotanie. Właśnie ze względu na swoją refleksyjność i dociekliwość. Nocnego prucia sejfów w UOP nie będzie. Ani pochopnych decyzji. Za to będzie wielowątkowa analiza sytuacji”.
Czy nie okaże się to dzieleniem włosa na czworo? Anklewicz odpowiada: „Jestem człowiekiem, który dość szybko wyrabia sobie opinię o jakiejś sprawie, szybko podejmuje decyzje. Barcikowski inaczej. Mnoży pytania i wątpliwości. Andrzej – wołałem wtedy – skończmy z tym, trzeba coś zadecydować!”.
Podobnie ocenia go inny kolega z wydziału – Bogusław Zaleski, wybrany przez studentów na prodziekana ds. studenckich, szef gabinetu premiera Cimoszewicza, dziś dyrektor w Urzędzie Regulacji Energetyki: „To mózgowiec. Ma rzadką w Polsce umiejętność słuchania. Jest otwarty na argumenty. Ale gdy zaczyna mówić, jest to przemyślane i ważne”.
Czy znaczy to, że mamy do czynienia z człowiekiem-komputerem? Koledzy za studiów natychmiast prostują. Barcikowski był i pozostał duszą towarzystwa, potrafi też ludzi integrować. Tak jak wtedy, gdy pojechał z kolegami ze studiów na Zachód, zobaczyć świat, trochę zarobić. „To były czasy gierkowskie, złote lata dla studentów – opowiada jeden z jego rówieśników. – Podczas jednych wakacji chłopaki pojechali do Holandii, pracować przy tulipanach. Ziutek pojechał z nimi. Ale z tymi tulipanami nic nie wychodziło. Po paru dniach dowiedzieli się, że w okolicy kręcą film i potrzebują statystów. Więc się zgłosili. To był „O jeden most za daleko”. Barcikowski gra w nim niemieckiego żołnierza”.
Poza tym ma swoją wielką słabość – do Józefa Piłsudskiego. Pisał pracę magisterską na jego temat. Praca doktorska – o polskim patriotyzmie od czasów Rzeczypospolitej Szlacheckiej po lata 70. XX w. – także była kontynuacją tych fascynacji.
„Pierwszy raz spotkałem go na obozie zerówkowym – wspomina Włodzimierz Anioł. – Ja byłem świeżo upieczonym studentem WDiNP, on – starszym kolegą z drugiego roku. Pięknie śpiewał „Pierwszą Brygadę”. I to nie tak, po łebkach. Znał wszystkie zwrotki”.
Dziś też, gdy rozmowa schodzi na temat Piłsudskiego, Barcikowski zapala się. „Mówi się często, że Piłsudski wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość – dowodzi. – Ale przecież to nie było przypadkowe. On już wstąpił do PPS jako człowiek ukształtowany, mając jasny cel – niepodległość Polski. A wówczas najlepiej do realizacji tego celu nadawał się ruch socjalistyczny, mający oparcie w szerokich masach”. W tej koncepcji teza jest jasna: Piłsudski zmierzał do stacji niepodległość różnymi środkami transportu, skorzystał też w pewnym momencie z czerwonego tramwaju…
„Nie ukrywam, że Piłsudski w jakiś sposób mnie ukształtował. Bliskie jest mi jego lewicowe przywiązanie do państwa”, mówi Barcikowski. Zbigniew Siemiątkowski, gdy słyszy te słowa, kiwa ze zrozumieniem głową: „Andrzej jest wnukiem Wacława Barcikowskiego, działacza SD, wicemarszałka Sejmu. Z kolei jego ojciec był generałem, naczelnym lekarzem LWP. Mieszkali w alei Róż”. Dodajmy, że SD powstało w 1937 r. jako lewicowy odprysk sanacji.

Wnętrze późnego autorytaryzmu

Barcikowski łatwo więc przypomina sobie dawne studenckie czasy. I ludzi, których wówczas poznał: „Siemiątkowski? Ja kończyłem studia, on zaczynał. Obserwowałem go od początku, również jako studenta. I odniosłem wrażeniem, że on zawsze interesował się działalnością służb specjalnych – Ochraną, Azefem. Zawsze ciekawiły go relacje między światem polityki a światem służb specjalnych”.
Barcikowski wspomina, wspominają Barcikowskiego. Włodzimierz Czarzasty poznał go jako asystenta prowadzącego zajęcia: „Nazywał mnie swoim najzdolniejszym i najbardziej leniwym studentem. Był taki okres, kiedy opuściłem parę zajęć… No i nie popuścił. Musiałem zaliczyć ćwiczenia z pola polityki. Podchodziłem do tego parokrotnie”.
Kiedy wybijający się asystent rozpoczął inną ścieżkę kariery? Po wprowadzeniu stanu wojennego kierownictwo PZPR szukało nowych twarzy i nowych idei – więc siłą rzeczy zaczęto baczniej przyglądać się naukom politycznym. „Z KC padła propozycja, by niektórzy z nas zaczęli tam pracować, na zasadzie samodzielnych pracowników, szefów – opowiada Siemiątkowski. – Po pewnych wahaniach Andrzej tam poszedł”.
Barcikowski został szefem zespołu prognoz i analiz wchodzącego w skład Wydziału Ideologicznego. I w krótkim czasie wyrobił sobie znakomitą markę. Jan Bisztyga, pracujący wówczas w KC, mówi: „Były trzy opracowania przygotowane przez jego zespół, o których w KC było głośno, które zadecydowały o zmianie polityki kierownictwa. Pierwsze dotyczyło nastrojów społecznych (to był rok 1983 albo 1984). I wynikało z niego, że nastroje się zmieniły, że ludzie chcą spokoju, stabilizacji. Efektem tego będzie odpływ sympatii dla „Solidarności”. I tak też się stało. Władza miała chwilę oddechu. Następne opracowanie, z drugiej połowy lat 80., dotyczyło opozycji. Wychodziło od tego, że jest w Polsce, jak policzyło MSW, 3,4 tys. opozycjonistów, czynnych działaczy. Teoretycznie było to niewiele. Ale oni zauważyli, że tę garstkę popiera, identyfikuje się z nią, około 50 tys. osób uznawanych w swoich środowiskach za autorytety, mających znaczenie opiniotwórcze. A pod ich wpływem znajduje się kolejny milion. Wykazali więc, że „Solidarność”, mimo że rozbita organizacyjnie, jest olbrzymią siłą. Trzecia głośna analiza dotyczyła aparatu PZPR. Przeprowadzili ankietę wśród 281 sekretarzy POP w największych polskich zakładach. I co im wyszło? Że są to ludzie wierzący i praktykujący, uważają, iż własność prywatna jest lepsza od państwowej, a kapitalizm od socjalizmu. To pokazało liderom partii, jaką armią dysponują”.
Barcikowski, słysząc tę opowieść, kręci głową. „To nie było tak – prostuje. – Jeśli chodzi o badania postaw sekretarzy POP, przeprowadzał je Paweł Georgica pracujący w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu, tzw. Marlenie. Z jego badań wynikało, że sekretarze POP są bardzo konserwatywni, niechętni jakimkolwiek zmianom”. Z tamtych czasów Barcikowski wspomina inne wydarzenie: „W jednym z opracowań zaproponowaliśmy stopniowe zdejmowanie hamulców – bezpośrednie wybory wójtów, rezygnację z cenzurowania dzieł naukowych, uznanie, że własność prywatna nie jest gorsza od państwowej. Przesłaliśmy te tezy do konsultacji. I niespodziewanie znaleźliśmy je w podziemnym „Tygodniku Solidarność”. Byliśmy zadowoleni. Nareszcie wyszliśmy poza krąg jałowego obrotu”.
Natomiast pytany, jak pracowało mu się w KC, odpowiada krótko: „Wnętrze późnego autorytaryzmu uczy szacunku dla demokracji”.
Podobnie mówią dziś politycy, których Barcikowski poznał w KC. Leszek Miller, będący wówczas kierownikiem Wydziału ds. Młodzieży i Krzysztof Janik, kierownik Wydziału ds. Inteligencji.

Ufają mu wszyscy

Gdy w Sali Kongresowej Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller tworzyli SdRP, Barcikowski był z nimi. W swojej tradycyjnej roli – eksperta i doradcy. Gdy w 1990 r., jeszcze przed wyborami prezydenckimi, Grzegorz Rydlewski tworzył zespół doradców przewodniczącego Parlamentarnego Klubu Lewicy Demokratycznej – Włodzimierza Cimoszewicza, zaprosił do niego Barcikowskiego. I tak już działo się przez następne lata. Był mózgiem każdej z lewicowych ekip, we wszystkich wyborach. Uczestniczył stale w pracach najważniejszych, kilkuosobowych grup kierujących kampanią. Opracowywał strategię kampanii, tezy programowe, obmyślał riposty, pisał najważniejsze wystąpienia. Lata 90. źle się dla niego zaczęły, ale to one zadecydowały o jego karierze. W 1995 r. znalazł się w ścisłym sztabie Aleksandra Kwaśniewskiego, w 1997 r. był z SLD, w 2000 r. po raz kolejny u prezydenta, rok później u boku Leszka Millera.
Miłość do polityki łączył z koniecznością zarabiania pieniędzy. Lewica była w pierwszej połowie lat 90. biedną formacją, więc pomagał jej społecznie. Pracując w biznesie, w bankowości. W przedstawicielstwie koncernu informatycznego ICL, w Polskim Banku Rozwoju, w Banku Rozwoju Eksportu Wojciecha Kostrzewy.
„To było też i tak, że na początku lat 90. i Barcikowskiemu, i jego kolegom wydawało się, że polityka jest dla nich zamkniętym rozdziałem. Dla wielu zawalił się świat. Musieli więc szukać innego pomysłu na życie”, tłumaczy kolega z nauk politycznych. Ten pomysł Barcikowskiemu wypalił. Ludzie z biznesu wspominają go jako bardzo rzutkiego dyrektora korporacyjnego ICL. Odnosił sukcesy. Jednak cały czas tkwił w środowisku kolegów z wydziału i SLD.
„Jego przyjaźń bardzo mi pomogła – mówi Andrzej Anklewicz. – Łączy nas wydział, miłość do gór, wspólne wyjazdy do Zakopanego. Pamiętam wspólną wycieczkę na Krywań, na którą Andrzej wybrał się ze swoimi córkami. To było osiem godzin marszu… Potem, w pierwszej połowie lat 90., gdy pracowałem w MSW, wielokrotnie chciałem stamtąd odejść, atmosfera była nie do zniesienia. A on w takich chwilach powtarzał: zostań, musisz tam trwać”. Anklewicz doskonale pamięta moment, gdy otrzymał propozycję, by zostać szefem zespołu doradców premiera Oleksego: „Wtedy zapytałem, dlaczego ja, a nie Barcikowski”.
Rok później, gdy stanowisko szefa rządu objął Cimoszewicz, zaś Anklewicz odszedł do MSW, Barcikowski został szefem doradców premiera („Sam bym zaproponował tę kandydaturę, gdyby nie pojawiła się wcześniej”, mówił Marek Borowski), Grzegorz Rydlewski szefem jego kancelarii, Bogusław Zaleski szefem gabinetu, natomiast Zbigniew Siemiątkowski szefem MSW (później ministrem-koordynatorem). Jednocześnie szefem Gabinetu Prezydenta był Marek Ungier. A prezesem TVP Robert Kwiatkowski.
Jak przebiegała współpraca Barcikowskiego z Cimoszewiczem? To pytanie jest o tyle zasadne, że dzisiejszy szef MSZ cieszy się opinią osoby wymagającej i wręcz apodyktycznej.
„Andrzej stworzył świetny zespół doradców – mówi Zaleski. – Dodajmy do tego, że najlepsze przemówienia premiera wyszły spod jego ręki. Czy miał porażki? Tak bym tego nie nazwał. On jest człowiekiem kompromisu, więc żeby ocalić jak najwięcej z własnego pomysłu, szedł na ustępstwa”. Czasami, o czym Zaleski milczy, jego rad nie słuchano.
Po przegranych przez SLD wyborach w 1997 r. znów nastały dla niego ciężkie dni. Tak zresztą było z całą ekipą Cimoszewicza, w której nikt nie dbał o to, by zabezpieczyć sobie miękkie lądowanie. Barcikowski poszedł wtedy pracować do Muzy, do Włodzimierza Czarzastego. Jego zadaniem było stworzenie Muzy szkolnej, działu drukującego podręczniki. Czarzasty do dziś opowiada, jak go zaskoczył: „Rozkręcił to wszystko w niewiarygodnym tempie”. Przyjaciele Barcikowskiego wspominają z kolei ten okres jako jego kolejną rolę, w której znakomicie się odnalazł: „Owszem, to była dla niego, szefa doradców premiera, jakaś degradacja. Ale zaimponował stylem, w jakim znalazł się w nowym miejscu. Miał wyniki. No i czytał książki, które wydawał, podrzucał je przyjaciołom. Na przykład „Maksimum osiągnięć” Briana Tracy’ego. To jest klasyk, pisze o tym, jak funkcjonować, żeby osiągać zamierzone cele. Jest tam passus o tym, że nikt nie jest w stanie działać sam, że łatwiej do celu dochodzi się w grupie. Barcikowski często go powtarzał”.
W 2001 r., właśnie idąc w grupie, SLD zdobył władzę. Barcikowski był wtedy ścisłym otoczeniu Leszka Millera, brał udział w pracach programowych. W pierwszych przymiarkach widziano go w roli podsekretarza stanu w Kancelarii Premiera, odpowiedzialnego za kontakty z parlamentem i opozycją. Tych planów nie zrealizowano, Barcikowski został wiceministrem w MSWiA u Krzysztofa Janika. I to z tego stanowiska przeprowadził się do budynku obok, do UOP.
Zbigniew Siemiątkowski nie ukrywa, że rekomendował Barcikowskiego premierowi. Ale wiadomo skądinąd, że Leszek Miller wybrał go z większej grupy kandydatów.
Dlaczego właśnie jego? „Barcikowski jest taki, że wszyscy mają do niego zaufanie”, przypomina Anklewicz. Rzeczywiście, ufają mu, niemal w równym stopniu, wszyscy liderzy lewicy. Ma dobre kontakty z Pałacem Prezydenckim, z premierem, z Włodzimierzem Cimoszewiczem i z Krzyszofem Janikiem.
„Andrzej nie jest zaborczy intelektualnie”, tłumaczy Bogusław Zaleski. „To ciepły człowiek, bardzo uczciwy, dżentelmen. Chyba ostatni w Polsce, który zawsze oddzwania”, opisuje go jeden ze znajomych. Poza tym zaufaniu sprzyjają jego cechy osobowościowe. Jakie? Wystarczy posłuchać, jak mówi o swoich szefach, by zrozumieć: „Włodzimierz Cimoszewicz jest wielkim samotnikiem, Leszek Miller to z kolei typ lidera. Obaj wzajemnie szanują swoje kompetencje. W niedojrzałym środowisku politycznym byłaby to już konkurencja. Tymczasem oni współpracują. Do ról publicznych dojrzewa się długo…”.
Nasi rozmówcy, mówiąc o Barcikowskim, przypominają drogę, którą przeszedł: człowiek nauki, członek ścisłych sztabów kierowniczych najważniejszych państwowych gremiów, dyrektor korporacyjny, doradca ludzi finansów i biznesu. „Mam świadomość, jakie są oczekiwania świata biznesu od świata polityki”, mówi o sobie. Natomiast Andrzej Anklewicz dodaje: „Zna świat biznesu, wie, gdzie realnie państwo ponosi największe straty. Pewnie zechce ściągnąć ludzi z banków, bo tylko oni efektywnie będą potrafili ścigać te najgroźniejsze przekręty, w których państwo traci miliony”. Czy ściągnie? Do UOP pewnie nie, bo za dwa miesiące ta instytucja przestanie istnieć. W jej miejsce powstaną Agencja Wywiadu i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Przykładając amerykańską kalkę – CIA i FBI. Barcikowski jest prawie pewnym kandydatem na szefa ABW, to on będzie nową instytucję tworzył, będzie ją układał. Dlatego jego pozycja jest dziś ważniejsza niż pozycja „zwykłego” szefa UOP. On sam mówi o tym ze spokojem: „Występowałem w rozmaitych rolach i zawsze czułem się dobrze”.


Rozmowa z Andrzejem Barcikowskim, szefem UOP

To ma być elita

– Ile jest w panu, jeśli chodzi o wizję przekształcania służb specjalnych, Siemiątkowskiego? Ile będzie zmian, a ile kontynuacji?
– Ze Zbyszkiem Siemiątkowskim rozmawialiśmy wielokrotnie na temat zmian w UOP. I odnotowałem z satysfakcją, że nasze podejście jest podobne. Obaj zdajemy sobie sprawę, że to instytucja państwowa, a nie partyjna, w której trzeba postawić na ludzi, którzy nie chcą uprawiać polityki, za to chcą związać z nią swój los. Bez względu na korzenie. Podobnie rozumujemy na temat priorytetów merytorycznych. Zależy nam, by służby specjalne głębiej niż dotychczas orientowały się na obronę interesów ekonomicznych państwa. Kolejnymi priorytetami są przeciwdziałanie penetracji obcych służb specjalnych w Polsce oraz wywiązywanie się ze zobowiązań sojuszniczych. Podobnie myślimy również na temat konieczności formułowania zadań dla służb. Nie można ulegać ich naciskowi, płynąć na fali informacji, które dochodzą z dołu, których one dostarczają, tylko aktywnie zabiegać o te, na których nam najbardziej zależy.
– Jak się pan czuje jako ostatni szef UOP?
– Chcę zagwarantować ciągłość i płynność pracy funkcjonariuszy. Nie powinni myśleć, że ta instytucja przestaje istnieć, powinni skupiać się na realizowanych zadaniach. Cała sztuka polega na tym, żeby zlikwidować UOP tak, by nie było chwili przerwy w działalności służb.
– Będzie więc płynne przejście z UOP do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego?
– Tak to sobie wyobrażam. Rozmawiałem na ten temat z funkcjonariuszami. Mniej więcej wiedzą, jakie zmiany strukturalne są potrzebne. To kwestia szkolenia ludzi, orientowania ich na nowe zadania, zwłaszcza ekonomiczne.
– Takie jak zwalczanie korupcji…
– Po pierwsze, korupcja to zjawisko bardzo złe moralnie, po drugie, wymierne ekonomicznie. Korupcja jest gospodarczo szkodliwa – ogranicza wzrost gospodarczy, zmniejsza zdolności adaptacyjne gospodarki, jej innowacyjność. Zatem korupcja jest wrogiem numer 1.
– Na lewicy panuje przekonanie, że po 1997 r. UOP został przekształcony w zbrojne ramię Krzaklewskiego. Dowodem na to była m.in. sprawa lustracji prezydenta Kwaśniewskiego. Wcześniej wyrzucono z pracy 600 funkcjonariuszy, zbudowano praktycznie nowy UOP. Pan w to wszedł. No i jak?
– Skala zmian była tu większa niż tych 600 wyrzuconych funkcjonariuszy. To była w istocie powtórna weryfikacja. Zdarzenie, które nie powinno mieć miejsca. W okresach przełomowych, jak w 1990 r., weryfikacja mogła mieć uzasadnienie, ale nie w 1997r. W historii społeczeństw zdarzają się zjawiska rewolucyjne, byle nie za często. Bo rewolucja występująca zbyt często jest niszcząca. Co z tym teraz zrobić? W opinii zarówno Siemiątkowskiego, jak i mojej zdecydowana większość funkcjonariuszy UOP to ludzie zorientowani na realizację zadań, którzy swój los zawodowy wiążą ze służbą państwową. Polityką zajmowała się w UOP zawsze niewielka część. Chcę więc stawiać na ludzkie kompetencje. Na różne drogi życiowe. Najgorsze, co w tej instytucji może się zdarzyć (a zdarzało się) to atmosfera politycznych nacisków i ideologicznych uprzedzeń. Tymczasem tu nie ma pola do uprawiania polityki.
– Część z funkcjonariuszy UOP będzie pan musiał zwolnić…
– Zobaczymy. Na razie odnoszę wrażenie, że ci, którzy w tej chwili pełnią zadania służbowe, w zdecydowanej większości są przydatni.
– Ale pewnie też będzie pan chciał przyjąć nowych ludzi. Premier już mówił, że z grupy wyrzuconych kilkudziesięciu spełnia warunki, by powrócić.
– Jeśli są to fachowcy z kwalifikacjami potrzebnymi tej służbie, powinni mieć takie same prawa jak inni.
– Zna pan sprawę kilku oficerów UOP przeniesionych do dyspozycji kadr przez Siemiątkowskiego, którzy teraz skarżą się posłom opozycji, że są prześladowani, bo muszą siedzieć w domu i czekać na telefon z UOP?
– To dotyczy niewielkiej części funkcjonariuszy. Oczywiście, należy przyjrzeć się z całą wnikliwością żalom, o których meldują. Natomiast wynoszenie przez nich takich spraw na zewnątrz, na forum parlamentarne, z daleka pachnie polityką. Nie bądźmy dziećmi – to nie jest skarga na złe warunki służby, to jest polityka.
– Co mówił premier, kiedy wręczał panu nominację? Jakie ma nadzieje?
– Premier chciałby, żeby służby wypełniały swoje ustawowe obowiązki. Żeby nie wikłały się niejasne interesy, zwłaszcza polityczne. Żeby funkcjonariuszom stawiano wysokie wymagania. To ma być zdecydowanie elitarna część aparatu państwa. Tego oczekuje.

 

Wydanie: 19/2002, 2002

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy