Archiwum

Powrót na stronę główną
Przegląd poleca

Dyplom z suplementem

Minister edukacji, Krystyna Łybacka, przygotowała projekt rozporządzenia, zgodnie z którym od najbliższego roku akademickiego będą wydawane dyplomy z suplementem. Znajdą się w nim informacje o uczelni, programach nauki, indywidualnych osiągnięciach, praktykach, uczestnictwie w kołach naukowych. Suplement będzie dwujęzyczny – po polsku i w wybranym języku obcym. Pozwoli on m.in. łatwiej ustalić status polskiego absolwenta na zagranicznej uczelni. Projekt suplementu można obejrzeć na stronie internetowej Biura Uznawalności Wykształcenia i Wymiany Międzynarodowej – www.buwiwm.edu.pl. Pomysł takiego rozszerzonego dyplomu został zaakceptowany w 1999 r. w Bolonii. Przedstawiciele 29 krajów europejskich zobowiązali się do przyjęcia kryteriów, które umożliwią wzajemne uznawanie dyplomów.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Przeciek za dychę

Bałagan w MSZ. Pracownik ministerstwa sprzedał dyski za 10 zł! Cwany student sparaliżował na tydzień pracę naszego MSZ. Po publikacji tygodnika „NIE”, który ujawnił, że ma 12 twardych dysków z komputerów MSZ wraz z zapisanymi na nich informacjami, mieliśmy małą burzę. Na wieść o kradzieży dysków do dymisji podał się Włodzimierz Cimoszewicz. W Sejmie tłumaczył się szef ABW, Andrzej Barcikowski. W samym ministerstwie praca ustała, urzędnicy próbowali odtworzyć zawartość straconych dysków. „Co robisz? Szukam twardych dysków” – tak w ubiegłym tygodniu witano się i żegnano w naszym MSZ. Oliwy do ognia dolewały informacje, z których komputerów dyski zostały wymontowane. A pochodziły one m.in. z komputerów w gabinecie ministra, Departamencie Polityki Bezpieczeństwa oraz Prawno-Traktatowym. „NIE” twierdziło, że dokumenty dotyczą m.in. zasad działania oficerów wywiadu w placówkach dyplomatycznych, wariantów zabezpieczenia budynków MSZ oraz danych oficerów BOR ochraniających resort. Media snuły więc hipotezy o akcji obcego wywiadu albo o nieczystej grze wymierzonej w szefa MSZ. Szybko okazało się, że dyski „wyszły z MSZ” w sposób najbardziej banalny. Prawdopodobnie z magazynu, w którym złożono wycofane komputery, wyniósł je pracownik techniczny i sprzedał po 10 zł za sztukę. ABW zatrzymała go w czwartek. Brak motywów wywiadowczych – Prawdopodobnie był przekonany, że nośniki są wyczyszczone. Na pewno zaś

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Seksowna pięćdziesiątka

To dla niej Hendrix, Page i Clapton tracili głowę. Dla gitary, nie kobiety Ma kształty – marzenie. Piękne wcięcie, opływowe boki. Smukła szyja i niewielka główka to jej cechy charakterystyczne. Gdy się odezwie, zapiera dech w piersiach. Są mężczyźni, którzy poszliby za nią w ogień. Są kobiety, które najchętniej spaliłyby ją na stosie. Gitara Fender Stratocaster skończyła właśnie 50 lat. Fender to od kilkudziesięciu lat jedna z najważniejszych i najbardziej liczących się firm produkujących sprzęt gitarowy. Tę legendę podtrzymują najlepsi instrumentaliści, którzy grali i grają na gitarach i wzmacniaczach z logo Fendera. Nazwiska Jimiego Hendriksa, Steviego Raya Vaughana, Erica Claptona, Jeffa Becka, Davida Gilmoura, Buddiego Guya, Alberta Collinsa czy Marka Knopflera mówią same za siebie. Bez tej gitary muzyka nie miałaby jaj – przekonują gitarzyści. Leo, który czuł bluesa Twórcą najsłynniejszej gitary świata był Leo Fender. Ale zanim to się stało, wiódł spokojny żywot księgowego i naprawiał radioodbiorniki. Potem jednak wykorzystał powojenną koniunkturę i szybki rozwój instrumentów elektrycznych. Zaczął projektować własne gitary i wzmacniacze. Szybko zwrócił na siebie uwagę muzyków grających western swing, country i rythm and bluesa, a mówiąc prościej, pradziadków rock and rolla. To właśnie dla nich Leo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Czym jest „Pasja” dla Żydów?

Najlepszym rozwiązaniem w sporze o „Pasję” byłby głos Watykanu, oceniający film z punktu widzenia nauki Kościoła Abraham H. Foxman, dyrektor narodowy Ligi Przeciw Zniesławianiu (ADL) z siedzibą w Nowym Jorku – Przy okazji premiery „Pasji” bardzo często wymieniana była nazwa kierowanej przez pana instytucji. Czy mógłby pan przybliżyć ADL i jej cele? – Anti-Defemation League powstała w 1913 r. w Chicago, z inicjatywy prawnika Sigmunda Livingstona, „dla powstrzymania zniesławiania Żydów oraz zapewnienia im i wszystkim obywatelom im podobnym sprawiedliwości i równego traktowania”. Był to w Stanach Zjednoczonych czas nieokiełznanego, bezkarnego antysemityzmu. Założyciele ADL rozumieli, że obrona i ochrona Żydów wiodą poprzez bronienie i chronienie wszystkich mniejszości, a mogą to czynić tylko przez protestowanie, prawodawstwo i edukację. Zdecydowane reagowanie na fakty dyskryminacji, doprowadzanie do ich karania przez prawo i jak najszersze usuwanie przyczyn nienawiści dzięki nauczaniu i wyjaśnianiu. Historia 90 lat istnienia ADL jest bogata w treść i dokonania. Dziś organizacja, pozostając wierna swoim założycielom, robi wszystko, aby strzec gwarancji, że wszyscy Amerykanie, niezależnie od rasy, religii, pochodzenia narodowego i orientacji seksualnej są pełnymi i równymi obywatelami. W Stanach Zjednoczonych, poza siedzibą główną w Nowym Jorku, ADL ma 29 oddziałów. Mamy swoje oddziały

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czyje opinie wyrażają dziś media?

Andrzej Długosz, prezes Rady Nadzorczej Polskiego Radia SA, prezes Cross Media PR Sp. z o.o. Wśród mediów są takie, które zachowują najwyższe standardy i pokazują różne punkty widzenia na daną sprawę, nie ujawniając swojego stanowiska albo wyraźnie zaznaczając komentarz redakcyjny. Są też takie, które wyrażają opinie wygodne dla swoich właścicieli lub „gwiazdy” danego medium. W dobie postępującej koncentracji kapitałowej coraz częściej okazuje się, że firma X produkująca coś zupełnie niezwiązanego z mediami ma udziały w stacji radiowej albo piśmie. Wówczas dziennikarz nie ma prawa napisać słowa na temat właściciela bez konsultacji z naczelnym. Bywa też tak, że media – choć wolne i niezależne – ulegają modom i owczemu pędowi. Jak terroryzm – to tylko islamski, jak wojna – to tylko w Iraku, jak choroba – to taka, o której mówią wszyscy. W tym szumie informacyjnym gubi się bardzo często prawdziwe problemy i dramaty ludzi. Generalnie media, zwłaszcza elektroniczne, bazują na skrócie, bez wnikania w szczegóły. Dzieje się tak, bo w badaniach wychodzi, że ludzie „chcą usłyszeć, zobaczyć”, a nie „dowiedzieć się”, nie daj Boże „zrozumieć”. Ryszard Miazek, b. prezes Komitetu ds. Radia i Telewizji, b. prezes Polskiego Radia SA Najczęściej są to opinie dziennikarzy, którzy nie są ograniczani w swoich poglądach. Jest

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

W irackiej pułapce

W Iraku znów toczy się wojna. Powstańcy opanowali kilka ważnych miast. Szyiccy radykałowie sprzymierzyli się z sunnitami. Amerykańskie lotnictwo bombarduje meczety i domy. Duchowni z minaretów wzywają do świętej wojny. Irackie przedsięwzięcie Waszyngtonu zakończyło się krwawym fiaskiem. Obie strony ponoszą straty równie dotkliwe jak podczas ubiegłorocznej inwazji na Irak. W ubiegłym tygodniu zginęło ponad 40 żołnierzy koalicji, głównie Amerykanów. Wśród Irakijczyków – zarówno cywilów, jak i rebeliantów dysponujących tylko lekkim uzbrojeniem – śmierć zbiera obfite żniwo. Komentatorzy i eksperci, którzy ostrzegali, że „akt geopolitycznego awanturnictwa”, jak brytyjski „The Guardian” określił amerykańską inwazję na Irak, musi się skończyć konfliktami i chaosem, mają powody do gorzkiej satysfakcji. „Powtarzaliśmy Amerykanom, że Saddam Husajn stanowi tylko 5% problemu. Oni jednak nie dostrzegali pozostałych 95%”, powiedział Agencji Reutera pewien arabski dyplomata. Istnieją obawy, że w Iraku dojdzie do wojny domowej na pełną skalę, która rozszerzy się na państwa ościenne. Hans Blix, były szef misji inspektorów rozbrojeniowych ONZ w Iraku, stwierdził, że wojna i jej następstwa są większym złem dla Irakijczyków i świata niż dyktatura Saddama Husajna. Większość obywateli Iraku z zadowoleniem przyjęła usunięcie reżimu partii

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Wielki przekręt

Kto małolatem będąc, nie przeszedł choroby dziecięcej, ten w wieku dojrzałym może mieć duży kłopot ze świnką. Na dziecięcą lewicowość cierpiało wielu intelektualistów płci obojga. Pamiętam fotografie angielskiego dramaturga pląsającego w kółeczku z pionierami. To nic złego, starzec ów nie był pedofilem, kochał dzieci, zwłaszcza cudze, co w podeszłym wieku jest nagminne. Pal sześć tańce, chodziło o to, że swoją dostojną osobą legitymizował imperium, w którym ze względu na ideologizację gospodarki – była kiedyś ekonomia socjalistyczna – ludzie umierali z głodu, przeciwników politycznych zsyłano do łagrów, a idealny system, przedstawiany jako najbardziej sprawiedliwy na świecie, odbiegał od swego wizerunku jak serial od rzeczywistości, daleko, daleko, gdzie koczujut tumany. Tumany były, są i będą, ale jak to możliwe, że najtęższe głowy dały się zjeść w zjełczałej, stalinowskiej kaszy? Ci ludzie w i e r z y l i, że trzeba ponieść ofiary, by zebrać owoce. Pol Pot, kształcony na Sorbonie, także wierzył; wcielał swe idee w życie, ale zostały po nim trupy. Wiara wielkich zawsze dotyczy ponoszenia ofiar przez maluczkich. U nas dla odmiany panuje istna epidemia dziecięcej choroby prawicowości. Komunizm doprowadził do reakcji wymiotnej na dźwięk słowa „lewica”. Niesłuszne, choć zrozumiałe. Okazuje się, że rację

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Wróćmy do Okrągłego Stołu

Wokół nas jest tyle politycznego jazgotu i bójek toczonych w myśl zasady: wróg czyha wszędzie, że gdy patrzę na historyczne zdjęcia z obrad Okrągłego Stołu, to z trudem mogę uwierzyć, że wszystko działo się tak niedawno. I często z udziałem ludzi, którzy dziś faulują się bez pardonu. Przed 15 laty to Polacy wykazali się niezwykłą mądrością. Niezwykłą jak na naszą tragiczną, wypełnioną waśniami i spiskami historię. Zamiast kolejnego powstania i kolejnych miejsc do stawiania krzyży czy składania wieńców wprowadziliśmy do obiegu rzadko w Polsce używane słowa. Kompromis i porozumienie. Zadziwiliśmy świat i chyba także samych siebie. Mimo ostrych podziałów i długiego rachunku krzywd potrafiliśmy rozmawiać ze sobą jak Polak z Polakiem. Okrągły Stół stał się naszą wizytówką, meblem eksportowym. A jego autorzy przeszli do historii i ich ówczesnych zasług nic już nie jest w stanie przekreślić. I to mimo wielu prób dezawuowania sensu obrad Okrągłego Stołu i dopisywania do nich czarnej legendy. To zaś, co dzieje się z nami we wzajemnych kontaktach – rosnąca agresja, brutalizacja stosunków i deptanie ludzkiej godności – tym bardziej pokazuje, że najgorzej jest wtedy, kiedy nie ma stołu, przy którym można usiąść. Gdy nie ma woli i chęci na takie spotkanie. Bo jakaż jest sensowna alternatywa? Jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Nie ma alternatywy?

Nic bardziej krzepiącego niż moment, w którym rozsiane fakty, chaotyczne i zaskakujące zdarzenia, sprzeczne z pozoru fenomeny zamieniają się nagle w logiczny ciąg, układając się w sensowną całość. Stanowi to po prostu dowód, że myślenie ma jeszcze jakąś przyszłość. Otóż dla mnie takim rozjaśniającym momentem na tle ogólnego chaosu stał się ogłoszony w „Polityce” (nr 14) ostatni – jak deklaruje redakcja – wywiad z premierem Leszkiem Millerem. Tu od razu wyjaśnienie: nie podzielam naiwnej wiary, że zmiana premiera czy też przewodniczącego partii jest niezawodnym lekarstwem, zmieniającym także rzeczywistość. Skłonny jestem też zgodzić się z prof. Łagowskim, że gdyby na miejscu Millera na czele rządu, prowadzącego taką jak on politykę, stał ktoś inny, byłby on nie mniej krytykowany i również skończyłby podobnie. Wreszcie nie mam powodu cieszyć się z upadku premiera, który wyświadczył mi grzeczność, uczestnicząc osobiście w zorganizowanej przez „Przegląd” uroczystości oficjalnego przesunięcia mnie do kategorii zgredów. Wywiad Millera dla „Polityki” traktuję natomiast jako zdarzenie polityczne, które daje odpowiedź na pytanie, dlaczego poparcie dla kierowanego przez Millera SLD i dla niego samego deklarowało przed dwoma laty powyżej 40% społeczeństwa, podczas gdy obecnie sprowadza się ono do wielkości jednocyfrowych. Stało się tak dlatego,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Polacy bronili Paksasa

Polacy z Litwy pamiętają, że właśnie za rządów Paksasa po raz pierwszy weszli w skład koalicji rządzącej Korespondencja z Wilna Paksas był prezydentem zaledwie 11 miesięcy i 13 dni. Sejm wymaganą większością trzech piątych głosów uznał, że powinien odejść ze stanowiska szefa państwa, bo rażąco naruszył konstytucję i złamał prezydencką przysięgę. Skandal prezydencki na Litwie wybuchł 30 października ub.r. Wówczas to szef Departamentu Bezpieczeństwa Państwa (DBP), Meczys Laurinkus, przedstawił Sejmowi tajny raport na temat domniemanych powiązań prezydenta z rosyjską mafią i tajnymi służbami. W trakcie wszczętego niebawem procesu impeachmentu DBP dorzucił oskarżenie, że litewski Pałac Prezydencki jest wykorzystywany jako trzecia strona w nielegalnych transakcjach handlu bronią oraz w finansowaniu międzynarodowego terroryzmu z przemytu papierosów. W trakcie procesu impeachmentu nie udało się potwierdzić tych ciężkich zarzutów. Rolandas Paksas faktycznie został zdymisjonowany za dopuszczenie do konfliktu interesów prywatnych i służbowych. Zaangażowany do procesu impeachmentu Sąd Konstytucyjny orzekł, że prezydent naruszył ustawę zasadniczą w trzech punktach: bezprawnie przyznał obywatelstwo najhojniejszemu sponsorowi jego kampanii wyborczej, biznesmenowi Jurijowi Borisowowi (przeznaczył on na kampanię Paksasa równowartość ok. 1,7 mln zł), nie dochował tajemnicy państwowej, bo świadomie dał do zrozumienia Borisowowi,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.