Archiwum

Powrót na stronę główną
Aktualne

Ja, kapitan – Aurora Films

    przedstawia nominowany do Oscara film Matteo Garrone JA, KAPITAN Reżyseria Matteo Garrone Włochy/Belgia/Francja 2023, 124 min   Współczesna odyseja opowiadająca o pogoni za marzeniem zwanym Europą.   W KINACH OD 16 SIERPNIA 2024

Aktualne Promocja

Zegarki Sternglas Egor: Modne kolory na późne lato i wczesną jesień 2024

Kiedy myślimy o zegarkach, które idealnie wpisują się w trendy mody na jesień 2024, naszą uwagę przykuwają modele Sternglas Egor. Ta linia zegarków to kwintesencja stylu vintage, który czerpie z bogactwa lat 70. oraz z czystych, funkcjonalnych linii szkoły

Aktualne

Jak działają fundusze inwestycyjne?

Fundusze inwestycyjne to forma zbiorowego inwestowania, gdzie wiele osób lokuje swoje środki, które są następnie zarządzane przez profesjonalne towarzystwa funduszy inwestycyjnych (TFI). Inwestorzy kupują jednostki uczestnictwa lub certyfikaty inwestycyjne, które reprezentują ich udział

Aktualne Promocja

Jakie usługi DDD warto wybrać, by zabezpieczyć dom przed szkodnikami? Sprawdź nasze porady!

Pojawienie się w domu szkodników, takich jak owady, czy gryzonie to bardzo zły znak. Ich obecność jest nie tylko przykra z powodu szkód, jakie wyrządzają, ale także niebezpieczna dla zdrowia mieszkańców. Jak zabezpieczyć dom przed szkodnikami i czy usługi DDD

Felietony Wojciech Kuczok

Wytrącony z wiedzy

Gdybyż Eryś tyle chociaż zrozumiał, że trza mu iść precki, bo miłości z tego nie bedzie… Ale stał tak z bukietem wyciągniętym przed siebie i mierzył nim w Alę jak wyciągniętą szpadą. („to było przemocowe, wysoki sądzie, jak można komuś tak w miejscu publicznym kwiaty wciskać i to wbrew jego woli”).

– Ale jak to tak… Przecież… Jeszcze wczoraj… Kochanie…

– To nawet nie był oenes, a efwube* z tobą, no sorki, niekoniecznie.

Ech, gdybyż Eryś od razu zrozumiał, że choć im się dopiero co członki splatały, języki im się nigdy spleść nie mogą. Ala do niego w te słowa defniująco-pożegnalne, a Eryś („zaszedł jej drogę, wysoki sądzie, i dalej bredził coś o miłości, chociaż wyraźnie sobie nie życzyła jego dalszej obecności, prosiła nawet osoby trzecie o interwencję”). Głupi Eryś najgłupszy był bowiem w kwestii zwanej damsko-męską – tak jak nadążał za nowymi teoriami gleboznawczymi, tak zapóźniony był w rozwoju dyskursu niegdyś zwanego miłosnym. A że wpadł w pułapkę feromonową niczym kornik drukarz i nie miał siły się wydostać, to wydostano go siłą („no, wytłumaczyłem mu na prośbę pokrzywdzonej, żeby się oddalił, ale, wysoki sądzie, on nie chciał słuchać, tośmy go z kolegą przesunęli na bok, tak delikatnie, bo pokrzywdzona brzydzi się przemocą, prosiła, żeby nie robić afery”).

– Chcę, żebyś dał mi spokój, czego nie rozumiesz?! Idź sobie!

*ONS – z ang. one night stand, przygoda na jedną noc.

FWB – z ang. friend with benefits, związek koleżeński oparty na seksie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Jak silna jest w Polsce świadomość ekologiczna?

Radosław Ślusarczyk,
Pracownia na rzecz Wszystkich Istot

Świadomość ekologiczna to szerokie pojęcie. Polacy są bardzo świadomi potrzeby ochrony lasów, co pokazują badania opinii społecznej. Nieco gorzej jest ze świadomością zagrożeń dla klimatu, jakie niesie używanie gazu kopalnego. O ile Polacy rozumieją, że węgiel to brudne paliwo, to gaz postrzegają jako paliwo ekologiczne, a to przecież metan, nazywany dwutlenkiem węgla na sterydach, bo ma radykalnie większy niż CO2 wpływ na efekt cieplarniany. Jeśli chodzi o produkowanie energii, Polacy bardzo dobrze rozumieją, że palenie drewnem w elektrociepłowniach to marnowanie surowca. Są pewne podobieństwa, jak wybiórczo Polacy postrzegają kwestie ochrony klimatu i ochrony gatunków. Tu decyduje klucz sympatyczności. Wspiera się ochronę rysia, niedźwiedzia czy wilka, co jest słuszne, ale nie ma zrozumienia potrzeby ochrony procesów naturalnych, co działalność człowieka mocno nadszarpuje.

Marek Józefiak,
rzecznik i ekspert ds. polityki ekologicznej Greenpeace Polska

Gdyby to od Polek i Polaków zależało, już dawno 20% naszych najcenniejszych lasów byłoby wolnych od pił. Ten postulat popiera 85% społeczeństwa. Podobny poziom akceptacji ma rozwój odnawialnych źródeł energii. Gdyby to zależało od społeczeństwa, już dawno odblokowano by rozwój wiatraków, z czym obecnie zwleka rząd. Trudno znaleźć drugi temat, który by nas tak łączył ponad podziałami jak ekologia. Niestety, polityka często nie jest kształtowana według przeważającej opinii publicznej, tylko przez wąskie lobby, w tym przypadku leśne i węglowe. Nasi politycy mylą interes Lasów Państwowych i koncernów węglowych z interesem ogółu. Jako społeczeństwo mamy swoje uzasadnione obawy co do kosztów transformacji energetycznej. Ale jeśli tylko stworzy się Polakom możliwość do bycia bardziej eko, to masowo z takich możliwości korzystamy. Zmiany w energetyce i leśnictwie kuleją z powodu polityki i silnego lobbingu.

 

Dr Marzena Cypryańska-Nezlek,
Centrum Działań dla Klimatu i Transformacji Społecznych, USWPS

Z ostatnich sondaży wynika, że świadomość ekologiczna Polaków rośnie. To dotyczy przede wszystkim ogólnej świadomości niekorzystnych i zagrażających zmian w środowisku. Niekoniecznie jednak obejmuje wiedzę na temat faktów dotyczących przyczyn i konsekwencji zagrożeń środowiskowych oraz możliwych rozwiązań. Obraz świadomości w tym zakresie nie jest optymistyczny. Zgodnie z raportem Ipsos z kwietnia 2024 r. wciąż powszechne są wątpliwości i niepewność co do możliwych rozwiązań. W powszechnej świadomości rośnie poczucie niemocy i zmęczenia tematem zagrożeń środowiskowych, a to przekłada się na spadek realnego zaangażowania w działania na rzecz środowiska.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Moja Białoruś

Swiatłana Cichanouska, liderka wolnej Białorusi, gościła niedawno w Polsce, więc trudno znów nie myśleć o jej ojczyźnie. Zostawiłem na Białorusi wielu przyjaciół. Na przykład profesora Olega Łojkę, z którym przed jego śmiercią nie zdążyłem się pożegnać.

Ujrzałem go po raz pierwszy w październiku 1988 roku, czekając w Mińsku na korytarzu „fiłfaku” (filologicznego fakultetu tamtejszego uniwersytetu). W czarnej marynarce i krawacie, masywny i krępy, z twarzą okrągłą jak księżyc w pełni i uśmiechem w kształcie półksiężyca… Ściskał mi dłoń, mówiąc, jak bardzo się cieszy z mego przyjazdu. Zawarliśmy przyjaźń mimo dwudziestoletniej różnicy wieku. I mimo jego partyjności. Bo Łojka był członkiem Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.

Lecz trwała już wtedy pierestrojka i między mną a Łojką nie było tematów tabu. Urodzony w roku 1931 w Słonimiu, więc jako obywatel polski zaliczył przed wojną trzy klasy polskiej szkoły powszechnej. Wspomniał kiedyś szykany, jakich jego ojciec jako Białorusin zaznał od polskich władz, ale to nie zostawiło w nim zadry. Po polsku mówił jak Polak i był polonofilem nie do zdarcia – przekładał poezję Adama Mickiewicza. A dla niego Mickiewicz to był krajan. Łojka przypominał, że słowa „Litwo, ojczyzno moja” są faktycznie zwrócone do Białorusi, bo przecież tu leży Nowogródczyzna. I dodawał: „My, Białorusini, powinniśmy się nazywać Litwini”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Technologie

Sieć w silosie

Rewolucja związana ze sztuczną inteligencją może niedługo przynieść koniec otwartego internetu.

Żeby dobrze zrozumieć, o co chodzi, trzeba zrobić kilka kroków wstecz i zyskać perspektywę na sposób, w jaki wszyscy korzystamy z sieci internetowej. Intuicyjnie każdy z nas odpowiedziałby, że spędzamy tam czas w sposób zindywidualizowany, ale wciąż jest to ten sam internet. Można oczywiście niuansować, mówić o darknetach, przestrzeniach niedostępnych z powodu bezpieczeństwa, cyfrowych cenzorach w Rosji, Chinach czy Korei Północnej. To wszystko mniejsze lub większe, ale jednak didaskalia, jeśli chodzi o powszechny odbiór cyfrowej sfery naszego życia.

Ideą założycielską samego internetu, ale też późniejszych jego wytworów, jak media społecznościowe, była pełna otwartość. Internet z definicji miał być jeden, globalny, powszechnie dostępny dla wszystkich. Tak myśleli o nim pierwsi twórcy, tak go rozumiał Mark Zuckerberg, opowiadając o Facebooku jako o „globalnej agorze” łączącej ludzi z najodleglejszych zakątków planety. Wystarczy sobie przypomnieć efekt, jaki wywołała arabska wiosna z 2011 r. Przez kraje Maghrebu przetoczyła się wówczas fala protestów przeciwko rządom autokratów, a ludzie, zwłaszcza młodzi, wychodzili na ulice napędzani mobilizacją w mediach społecznościowych. Facebook i Twitter stały się narzędziami obywatelskiego nieposłuszeństwa, bastionami – no właśnie – cyfrowej wolności w opresyjnym świecie analogowym.

Tamte lata to również początek tzw. dziennikarstwa obywatelskiego, koncepcji, którą dzisiaj trzeba wrzucić do worka zawierającego najbardziej naiwne pomysły w historii tej branży. Największe redakcje zaczęły dostrzegać wtedy potęgę internetu, przechodząc na wydawanie i tworzenie treści skalibrowanych pod media społecznościowe. Świat zachłysnął się pomysłem udostępnienia wszystkiego wszystkim, więc w gazetach i w portalach powstawały specjalne miejsca na publikacje czytelników. Bez zbędnego nadzoru redakcyjnego, bez cenzurowania poglądów, z prawem do nielimitowanego wyrażania własnych opinii. Nikt wtedy nie zastanawiał się, czy świat jest na to gotowy, nie mówiąc o samym sektorze dziennikarskim.

To tylko mit.

Tymczasem wolny i jednolity internet to mit, nic więcej. Sieć nigdy nie była jednakowa dla wszystkich użytkowników i nigdy nie była w pełni wolna, nawet na samym początku. Zaczynając od wysoko ustawionej bariery wejścia technologicznego, a skończywszy na tym, co szybko zajęło miejsce naiwności czasów dziennikarstwa obywatelskiego, czyli płatnych treści. Dzisiaj widać to dobitniej niż kiedykolwiek, internet można podzielić według kilku kryteriów. Najważniejsze, teraz nawet dla wielu wręcz egzystencjalne, jest kryterium finansowe, czyli to, czy dane treści otrzymujemy za opłatą, czy (pozornie) za darmo.

Złudzenia też odłóżmy na bok, nic na świecie nie jest w pełni darmowe, w internecie tym bardziej. Ale rozróżnienie na internet darmowy, zwany często otwartym, i internet płatny, zamknięty, jest mimo wszystko przydatne. Choć należy przyznać, że bywa zbyt dużym uproszczeniem.

I tak do internetu otwartego należeć będzie np. portal, na którego stronę można wejść bez zalogowania, tworzenia konta, podawania jakichkolwiek informacji, a przede wszystkim bez płacenia. Dawniej była to po prostu kwestia wpisania odpowiedniego adresu internetowego, jednak teraz coraz częściej strony wymagają wyłączenia oprogramowania blokującego wyskakiwanie tzw. pop-upów, czyli okienek z reklamami. Wiadomo, że użytkownicy tych stron płacili swoimi danymi i czasem spędzanym na stronie, także na oglądaniu reklam, ale bezpośredniej opłaty nie uiszczali.

Z kolei internet zamknięty to przestrzeń za paywallem – murem, do którego przejścia potrzeba wkładu finansowego. Tu znajdują się gazety, które żadnych treści nie udostępniają w internecie za darmo. Chcesz czytać – płać, jak w tradycyjnym kiosku. Pośrodku znajduje się jeszcze teoretycznie model freemium, powstały z połączenia angielskich słów free (wolny, darmowy) i premium (opłata). To rozwiązanie kompromisowe, polegające na udostępnianiu części (bardzo ograniczonej) treści i usług za darmo, po wykorzystaniu których za dalsze korzystanie z serwisu trzeba już zapłacić. Przykład? Cztery artykuły w miesiącu za darmo, reszta wymaga komercyjnej subskrypcji.

Dla dalszych rozważań o przyszłości internetu kluczowe jest też podkreślenie, że do otwartej jego części należą przede wszystkim media społecznościowe. Za Facebooka przecież się nie płaci, a Zuckerberg kilka lat temu w Kongresie USA powiedział nawet pod przysięgą, że płacić nie będzie się nigdy.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Czapki z głów

Zastanawiało się paru dżentelmenów, jak będą wyglądały nasze placówki, kierowane nie przez ambasadorów, tylko przez chargé d’affaires.

I po pierwsze, doszli do wniosku, że ten rok jakoś Polska przetrzyma. Po prostu za czasów PiS nadzwyczaj często tak było, że ambasadami kierowali chargé d’affaires, a w Warszawie tym się nie przejmowano… Na świecie też przyzwyczajono się już do tego, że brak ambasadora nie wynika z jakiejś polskiej niegrzeczności, tylko ze specyfiki naszego systemu politycznego – że prezydent i premier (o ministrze nie wspominając) nie potrafią się dogadać.

Po drugie, tym bardziej będzie to zrozumiałe w tych krajach, z którymi mamy bliskie i częste kontakty. Tam bowiem wiedzą, jaką mamy sytuację. A po trzecie, wolą mieć do czynienia z chargé d’affaires, który cieszy się zaufaniem centrali, niż z ambasadorem, który nic nie znaczy.

Wiadomo, będą ważne imprezy, podczas których reprezentant Rzeczypospolitej upchnięty zostanie gdzieś z tyłu. Ale to da się przeżyć… Nie precedencja o sile ambasadora decyduje. Możemy więc zakładać, że dla zawodowych dyplomatów wyjazd na rok w charakterze szarżyka, jak niektórzy mówią o chargé d’affaires, nie będzie czymś trudnym. Przejmą kierowanie ambasadami, nawiążą kontakty, spróbują wyjaśnić sytuację…

Wyobraźmy sobie na przykład Indie – to państwo, w którym sprawy protokołu dyplomatycznego są niezwykle istotne i szczególnie trudno jest pracować w charakterze chargé d’affaires. Ale jeżeli pojedzie tam na przykład Piotr Świtalski z zapewnieniem, że przy najbliższej okazji (najpóźniej za rok) zostanie pełnoprawnym ambasadorem, to wszystko nie będzie drogą z przeszkodami, lecz lipową aleją.

Świtalski był wiceministrem spraw zagranicznych w czasach Marka Belki, wcześniej ambasadorem przy Radzie Europy, pracował też w Afryce. Był również ambasadorem Unii Europejskiej w Armenii. Jego domeną jest dyplomacja wielostronna i polityka bezpieczeństwa. I w ogóle dyplomacja, bo jest jednym z najlepszych fachowców w swoim zawodzie. Doskonale więc będzie wiedział, jak sprzedać swój potencjał, jak budować pozycję w gronie gospodarzy, jak rozmawiać, do kogo się zwracać. Jeżeli ktoś nie wierzy, że to potrafi, niech zajrzy na jego blog, na którym zamieszcza opowieści z morałem ze świata dyplomacji, wtedy się przekona. Albo przeczyta którąś z jego książek poświęconych polityce międzynarodowej i geopolityce, „Klepsydrę i tron”. Dodajmy, że oprócz wiedzy Świtalski będzie mógł w New Delhi wykorzystać swoje niemałe znajomości. Świat dyplomacji tak bowiem wygląda, że ludzie bezustannie spotykają się na różnych placówkach, więc – po pewnym czasie – wszędzie są znajomi, a przynajmniej znajomi znajomych.

Z punktu widzenia PiS (które i tak nie decyduje), ta kandydatura może mieć dwie wady – Świtalski był doktorantem na MGIMO i wszedł w wiek emerytalny. Ale w Indiach to akurat nie są wady, lecz wielkie zalety – znajomość Rosji, znajomość świata, doświadczenie.

Chapeau bas! Potrafi Radosław Sikorski zaimponować kadrowym wyborem.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Ptasie przytulisko

W świecie zwierząt nie ma miejsca na ratowanie za wszelką cenę. To człowiek w tę naturę ingeruje.

Puszcza Knyszyńska jest ważną ptasią ostoją. Szczególnie jeśli spojrzymy na nią szerzej – nie tylko na sam las, lecz także na przylegające do niego łąki, pola, rzeczne doliny, a nawet ludzkie osady. Ptaki w Puszczy Knyszyńskiej są stosunkowo dobrze przebadane. (…)

W Poczopku umawiam się z Arkadiuszem Juszczykiem, pracownikiem Nadleśnictwa Krynki, który już od długiego czasu ma pod opieką Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Ptaków i Ssaków „Przytulisko”. Zanim pójdziemy zobaczyć jego pacjentów i stałych rezydentów, pytam Arkadiusza, co sprowadziło go na wschodni kraniec Polski. Pochodzi bowiem z Płocka. Odpowiada bez wahania:

– Bo było zainteresowanie przyrodą. Od dziecka interesowałem się zwierzętami. Moi rodzice byli dentystami, więc z tej strony raczej nie kontynuuję tradycji. Wolałem pomagać zwierzętom. Z pierwszego wykształcenia jestem zootechnikiem po poznańskiej uczelni. Już po tym, jak zatrudniłem się w lasach, skończyłem jeszcze studia leśne. Ówczesny nadleśniczy, Waldemar Sieradzki, dowiedział się od mojego ojca, że mam wykształcenie zootechniczne, i zaproponował mi pracę, bo szukał kogoś, z kim ptaki się „dogadają”. W ten sposób od 2013 r. pracuję w Nadleśnictwie Krynki.

Ośrodek w Poczopku powstał parę lat wcześniej. Na początku zajmował się nim jeden z leśniczych, ale, jak mówi mi Arkadiusz, na kierunkach leśnych nie zawsze przygotowują studentów do dbania o zwierzęta:

– Priorytetem są kwestie związane ze światem flory i hodowlą lasu. Stąd jako zootechnik okazałem się użyteczny do kierowania ptasim szpitalem. Do funkcjonowania ośrodka potrzebny jest również weterynarz. Dlatego mamy umowę z lekarzem weterynarii, który obsługuje nasz ośrodek. To on stawia diagnozę, ocenia, czy pacjent jest rokujący, i przekazuje nam po oględzinach ptaki do rehabilitacji. Te kilka bocianów, które widzisz po prawej, właśnie do nas trafiło w ten sposób. Nasz ośrodek przyjmuje ptaki, które już po pobycie u nas dostają szansę powrotu na wolność. Natomiast mamy też stałych rezydentów niezdolnych do życia w naturze. Nie każda rehabilitacja kończy się wypuszczeniem zwierzęcia na wolność. Mamy pozwolenie na przetrzymywanie ich w celach edukacyjnych i turysta, który odwiedzi Poczopek, może je tutaj zobaczyć w specjalnie przygotowanych w tym celu wolierach. Najbliższe ośrodki rehabilitacji zwierząt znajdują się w Wiejkach w Biebrzańskim Parku Narodowym i w Puszczy Białowieskiej, gdzie jest rezerwat pokazowy żubrów. Ptaki są kierowane najczęściej do nas. Często ludzie wolą nam przywieźć osobiście ptaka, niż dzwonić do urzędu gminy i próbować ustalić, czy ktokolwiek takim potrzebującym ptakiem się zajmie. Jesteśmy wciąż jedną z nielicznych tego typu placówek w regionie. Do tego w rezerwacie pokazowym żubrów Białowieskiego Parku Narodowego przyjmowane są jak dotąd tylko ssaki.

Jak wyjaśnia mi Arkadiusz:

Fragmenty książki Pawła Średzińskiego Puszcza knyszyńska. Tom II, Paśny Buriat. Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.