Buenos Aires nie płacze po Cristinie

Buenos Aires nie płacze po Cristinie

Opposition presidential candidate Mauricio Macri, left, celebrates with his wife Juliana Awada and daughter Antonia after winning a runoff presidential election in Buenos Aires, Argentina, Sunday, Nov. 22, 2015. Macri won Argentina's historic runoff election against ruling party candidate Daniel Scioli, putting an end to the era of President Cristina Fernandez, who along with her late husband dominated Argentine politics for 12 years. (AP Photo/Ricardo Mazalan)

Po ponad dekadzie rządów małżeństwa Kirchnerów otwiera się nowy rozdział w politycznej historii Argentyny Jeszcze niedawno wszystko wskazywało, że na naszych oczach rodzi się dynastia, która będzie kierować krajem co najmniej przez najbliższe kilkanaście lat. Po czterech latach udanych rządów Néstora Kirchnera, który zawarł z Argentyńczykami nową umowę społeczną, wyciągnął gospodarkę z kryzysu i na nowo ją rozpędził, władzę na kolejne dwie kadencje przejęła żona, Cristina Fernández. Z początku wiernie kontynuowała politykę męża, stawiając na szeroki program społeczny, stymulowanie zatrudnienia sponsorowanymi przez państwo szkoleniami i programami przekwalifikowania zawodowego oraz rozwój narodowych gigantów przemysłowych. Z czasem jednak odeszła od linii Néstora, zmarłego w 2010 r. na atak serca. Zaostrzyła kurs wobec związków zawodowych, z którymi jej mąż potrafił bardzo sprawnie się dogadać, znacząco zawęziła pole manewru zagranicznym inwestorom i doprowadziła do renacjonalizacji kluczowych argentyńskich spółek, m.in. koncernu naftowego YFP i narodowego przewoźnika Aerolíneas Argentinas. Kirchner junior nie wystartował Z początkiem drugiej kadencji w jej otoczeniu zaczęło się mówić, że Cristina może nie mieć ochoty na wyprowadzkę z Casa Rosada, znajdującej się w centrum Buenos Aires prezydenckiej rezydencji o różowych ścianach. Zgodnie z konstytucją nie mogła już się ubiegać o reelekcję – argentyńska ustawa zasadnicza nie pozwala sprawować urzędu prezydenta dłużej niż przez dwie kadencje. Niemniej jednak najpierw jej doradcy, a potem ona sama zaczęli wspominać o możliwej poprawce do konstytucji, skoro czuje się na siłach walczyć o prezydenturę, a w obliczu nadchodzących wyzwań i pogarszającej się sytuacji kraju ma wręcz obowiązek to zrobić. W międzyczasie pierwsze polityczne szlify zdobywał syn prezydenckiej pary, Máximo Kirchner – najpierw jako lider ruchów studenckich, potem czołowa postać w organizacji La Cámpora, stanowiącej młodzieżowe zaplecze Kirchnerowskiego Frontu na rzecz Zwycięstwa (Frente para la Victoria – FpV). Media w Argentynie szybko zaczęły spekulować, że to właśnie on może zapewnić rodzinie Kirchnerów dominację polityczną sięgającą dalej niż koniec drugiego mandatu Cristiny. Do zmiany konstytucji ostatecznie jednak nie doszło, potencjalna kandydatura Máxima też okazała się bardziej wymysłem prasowym niż rzeczywistą opcją rozważaną przez obóz rządzący. W wyborach prezydenckich Front poparł Daniela Sciolego, wiceprezydenta kraju u boku Néstora i gubernatora prowincji Buenos Aires. Mimo dominującej pozycji w mediach, aktywnej i wyrazistej kampanii nie udało mu się utrzymać pałacu prezydenckiego dla FpV. Pierwszą turę co prawda jeszcze wygrał, zdobywając w niej 37% głosów, ale w drugiej przegrał z Mauriciem Macrim, znanym przedsiębiorcą i szefem rządu autonomicznego dystryktu Buenos Aires (w Argentynie burmistrz stolicy ma szersze uprawnienia niż prezydenci miast, dlatego nazywany jest szefem jej rządu). W ten sposób po 12 latach dobiegła końca era panowania Kirchnerów. Spod lewicowo-populistycznego parasola Argentyna przechodzi pod rządy centroprawicowego prezydenta, który zamieni płomienne wystąpienia, wielomilionowe marsze i wszechobecne odwołania do okresów świetności kraju na politykę cięć, walki z korupcją i redukcji nierówności społecznych. Dalej do Caracas, bliżej do Waszyngtonu Głównym celem Macriego będzie postawienie na nogi coraz słabszej argentyńskiej gospodarki. Rozdęty sektor publiczny, coraz większy dług publiczny, galopująca inflacja, a przede wszystkim rosnąca szara strefa i wciąż głęboko zakorzeniona korupcja w administracji to tylko kilka najbardziej palących problemów, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć. Wyborcy obdarzyli go kredytem zaufania, nie wierząc w kolejne programy społeczne obiecane przez Sciolego i manifestując frustrację z powodu postępującej marginalizacji ich kraju na arenie międzynarodowej. Bo Argentyńczycy to naród niezwykle dumny – przekonany o tym, że ich kraj nie znajduje się w Europie tylko przez pomyłkę i że to właśnie oni powinni odgrywać rolę regionalnego lidera, niosącego kaganek rozwoju i postępu cywilizacyjnego. Tymczasem z powodu coraz gorszych relacji Cristiny Fernández de Kirchner ze światowymi mocarstwami (na czele ze Stanami Zjednoczonymi), piętrzących się wpadek w podróżach zagranicznych (np. podszytych rasizmem żartobliwych wpisów na Twitterze podczas oficjalnej wizyty w Chinach), coraz gorszego klimatu dla zagranicznych inwestycji i wygłaszania okazyjnych peanów na cześć rządów łamiących prawa człowieka (szczególnie wenezuelskiego przywódcy Nicolása Madura) Argentyna została przesunięta do drugiego szeregu w regionalnej polityce międzynarodowej, nie mówiąc już o całym światowym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 49/2015

Kategorie: Świat