Tajemnica Bridgend

Tajemnica Bridgend

Tajemnice Bridgend fot. Materialy prasowe

Nigdy się nie dowiemy, dlaczego ci ludzie targnęli się życie. Ale można się zastanawiać, dlaczego nastolatki tak chętnie tworzą grupy Jeppe Rønde – duński reżyser Temat samobójstw nastolatków w Bridgend przetoczył się przez media na całym świecie, donoszono o nim także w Polsce (PRZEGLĄD 14/2010). Jak pan na niego trafił? – To było 27 stycznia 2008 r., dokładnie pamiętam tę datę. Gdy robiłem porządki w mieszkaniu, wpadła mi w ręce gazeta, którą przewertowałem. Znalazłem artykuł poświęcony samobójstwom w Bridgend. Temat wciągnął mnie od razu. Od tamtej pory spędziłem sześć lat na badaniu go, dociekaniu faktów i przekuciu tej historii w film. Od razu pojechał pan do Bridgend? – Niedługo po lekturze. Chciałem rozeznać się w temacie, przekonać, czy rzeczywiście jest dla mnie interesujący. No i sprawdzić, czy ta historia jest atrakcyjna dla kina. Szybko zaprzyjaźniłem się z młodymi mieszkańcami miasteczka, z którymi do dziś jestem w kontakcie. W scenariuszu zachowałem ich perspektywę. Naturalnie przeprowadziłem wywiady także z dorosłymi. Czy ci, którzy udzielili panu wywiadów, mogą rozpoznać siebie w filmie? – Nie, umowa była taka, że wykorzystuję ich opowieści, ale nie przedstawiam na ekranie ich samych. Zależało im na anonimowości. Oni odsłaniają tu swoje bolączki i traumatyczne przeżycia. Nie chcieli, aby potem ktoś miał do nich dostęp i mógł ich z nimi utożsamić. Z jakim zamiarem rozpoczął pan pracę nad filmem – chciał pan zinterpretować wydarzenia w Bridgend czy odtworzyć je? – Właściwie ani jedno, ani drugie. Zależało mi na tym, żeby zbadać stan współczesnego młodego człowieka. Do tego jest potrzebne nie zrekonstruowanie tego, co się stało, tylko poznanie emocji i klimatu, które w tym miejscu panują. Nigdy się nie dowiemy, co popchnęło tych ludzi do targnięcia się na życie. Ale można było spróbować odpowiedzieć sobie na inne pytanie: co powoduje, że tak chętnie łączymy się w grupy jako nastolatki, upodabniając się w ten sposób do zwierząt? Jesteśmy przecież krok dalej w ewolucji, a choćby tak objawiają się w nas zachowania typowe dla ssaków, wynikające z naszej natury i zakodowane w nas. Co zachęciło pana do zadania sobie właśnie tego pytania? – Kiedy pojechałem do Bridgend, 24 osoby popełniły samobójstwo. W tym samym czasie na południu miasta znaleziono tyle samo martwych delfinów. Naukowcy orzekli, że zwierzęta popełniły masowe samobójstwo. Może odpowiedź na pytanie, co popycha ludzi do odebrania sobie życia, jest zapisana w naturze, w genach? Może nie jesteśmy w stanie nad tą stroną naszej osobowości zapanować, sprzeciwić się jej? Zależało więc panu na znalezieniu powodu samobójstw nastolatków w Bridgend. – Oczywiście, chciałem wiedzieć, dlaczego to zrobili. Ale powiedział pan, że tego nie dowiemy się nigdy. Już pan nie wierzy, że możemy poznać odpowiedzieć? – Dzisiaj nie wierzę. Wtedy wydawało mi się, że jest to możliwe. Byłem głupi i naiwny. Z czasem zrozumiałem, że w Bridgend nie ma nic wyjątkowego, takich miejsc jest pełno na świecie. To, że dziś ludzie tak często targają się na życie, może nam jedynie powiedzieć coś o sytuacji współczesnego człowieka. W czasie drugiej intifady mieszkałem w Jerozolimie. Uderzyło mnie wtedy, że ludzie tracą tam poczucie podmiotowości. Prawdopodobnie tak jest na każdej wojnie: przestajesz być „ja”, zaczynasz być „my”. To niebezpieczny proces, który dostrzegłem także w Bridgend. Tam poczucie wspólnoty jest wśród nastolatków tak silne, że zatracają oni świadomość podmiotowości jednostkowej, tworzą podmiot zbiorowy. Są w wieku, kiedy kształtuje się tożsamość. Człowiek jest wtedy wrażliwy, dlatego szuka wsparcia w grupie. Ale w grupie nie zachowuje się naturalnie, tylko tak jak inni. Zacząłem się zastanawiać, czy gdybym był częścią ich grupy, również rozważałbym samobójstwo. Do jakich wniosków pan doszedł? – Trudno je uogólnić. Przeżyłem tam moment, gdy uświadomiłem sobie, jak trudnym do wytłumaczenia tematem się zajmuję. Pewnej nocy jeden z chłopaków zapytał mnie, czy czuję coś w powietrzu. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Kilka godzin później młodzi ludzie zaczęli się ze sobą bić, wszyscy byli pobudzeni, emanowali energią, dął wiatr, powietrze było ostre. Ten sam chłopak powiedział, że tej nocy ktoś popełni samobójstwo. Tak się stało. Byłem przerażony. To przypomina mi zjawisko z regionu, z którego pochodzę. Kiedy na Podhalu wieje halny, ludzie śmielej podejmują

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 50/2015

Kategorie: Kultura