Czytam, więc się wstydzę – rozmowa z Krzysztofem Vargą

Czytam, więc się wstydzę – rozmowa z Krzysztofem Vargą

To wybór symboliczny: flaszka i popitka czy książka Krzysztof Varga – powieściopisarz, krytyk literacki i felietonista „Gazety Wyborczej”. Ostatnio opublikował powieść „Trociny” (Czarne, 2012) oraz zbiór felietonów „Polska mistrzem Polski” (Agora, 2012). Mieszka w Warszawie. Rozmawia Łukasz Grzesiczak Pański tekst o konsumentach kultury, w którym dzieli ich pan na Morloków i Elojów, wywołał ogromną dyskusję. To cyniczna gra obliczona na promocję najnowszej książki „Trociny”? – Nie, bynajmniej. Po prostu kwestia umierania czytelnictwa w Polsce jakoś mnie ciekawi. Przywołany przez pana tekst pisałem podczas urlopu. Właśnie wtedy pojawił się pomysł tej metafory z książki H.G. Wellsa „Wehikuł czasu” z Morlokami i Elojami. Wydała mi się niezła do pokazania obecnej sytuacji kultury w Polsce. Czytelnictwo leci na łeb na szyję. Ponad 50% Polaków nie przeczytało w ciągu minionego roku tekstu dłuższego niż trzy strony maszynopisu. Już nie mówię o książkach, mówię o trzech stronach dowolnego tekstu, a więc nawet w gazecie. Jak wynika z badań Biblioteki Narodowej z 2010 r., jedna czwarta studentów nie przeczytała w ciągu roku żadnej książki. Czyli nie przeczytała także podręczników akademickich ani lektur obowiązkowych. Absolwenci studiów wyższych też w dużej części niczego nie czytają, a więc nie poszerzają swoich kompetencji; lekarze, prawnicy, nauczyciele – nie rozwijają się przez to zawodowo. Rozumiem, że korzystają z internetu, ze ściąg i bryków internetowych, ale tracą kontakt ze słowem drukowanym. Co uważa pan za przyczynę tego stanu rzeczy? – Na wakacjach byłem akurat we Francji i mniej więcej orientuję się, jak tam wygląda sytuacja czytelnicza – a jest zupełnie inna niż w Polsce. Pomijając ogromne francuskie tradycje w tej dziedzinie, wypadamy na tym tle fatalnie. Mam swoją teorię, że tak naprawdę wynika to z braku mieszczaństwa w Polsce. Mieszczaństwa w sensie nie pejoratywnym, czyli drobnomieszczaństwa i kołtuństwa, ale takiej warstwy społecznej, która uważa, że powinna być mniej więcej na bieżąco z lekturami i aktualnymi wydarzeniami kulturalnymi, choćby z powodu snobizmu. Kiedy spojrzymy na kraje europejskie, które mają najwyższy poziom czytelnictwa – takie jak państwa skandynawskie, Francja, Niemcy, Czechy – to nie tylko jest w nich silne mieszczaństwo i jego tradycja, lecz także są to kraje zlaicyzowane. To ciekawa paralela, że w krajach, w których Kościół nie odgrywa tak dużej roli jak w Polsce, czytelnictwo jest większe. Z tym, że nasi dobrzy chrześcijanie, zdaje się, Biblii też za bardzo nie czytają. I to jest właściwie punkt do szerszej dyskusji, dlaczego tak mało czytamy. Jaki był odzew na to, co pan napisał? – Po moim tekście jakaś dyskusja się pojawiła, ale nie wiem, czy była tak ogromna. Czytałem kilka polemik, zauważyłem w internecie posty, że już nikt nie przeczyta żadnego mojego tekstu czy książki, ponieważ atakuję przedsiębiorców. Twierdzono poza tym, że jestem elitarystyczny i wywyższam się. Problem w Polsce polega na tym, że przyznawanie się do intensywnego czytania książek albo pisanie o upadku czytelnictwa i o tym, że jesteśmy bezrefleksyjnymi Morlokami, wzbudza niechęć do autora takiego tekstu, czyli do mnie. Spowodowane jest to dumą z nieuczestniczenia w kulturze. Kalicińska ciągnie w górę Czytanie wydaje się czynnością zakompleksionych gimnazjalistów. – Właściwie czytanie jest zajęciem dosyć wstydliwym, ludzie niechętnie się do niego przyznają. Uważają, że to jakaś słabość, marnowanie czasu, czytanie bowiem nie przynosi wymiernych korzyści, czytając, nie zarabia się bezpośrednio pieniędzy. Na dobrą sprawę czytelnictwo w Polsce ciągną czytelnicy czy raczej czytelniczki Małgorzaty Kalicińskiej, Katarzyny Grocholi, Janusza Leona Wiśniewskiego – to ci autorzy mają największe nakłady. Kalicińska sprzedaje po kilkaset tysięcy egzemplarzy książek o rozlewiskach. Tutaj sytuacja jest dwuznaczna. Z jednej strony, to literatura, którą nieszczególnie cenimy, często bardzo zła, wiem, bo czytałem ostatnią powieść Kalicińskiej „Lilka”. Z drugiej strony, to są te książki, które ciągną czytelnictwo w górę, więc trzeba mieć do nich trochę szacunku, także do ludzi, którzy czytają złe książki Kalicińskiej, bo gdyby nawet oni przestali, doszłoby do zupełnej zapaści. Może łatwo narzekać na spadek czytelnictwa, kiedy samemu jest się inteligentem żyjącym z pióra? Ludzie gonią za kasą na utrzymanie siebie i najbliższych. – Oczywiście, rozumiem, że ludzie faktycznie nie mają czasu. Muszą zasuwać i nie należy mieć do nich o to pretensji. To prawda, że czytanie i pisanie jest moją pracą, z drugiej strony mam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 51-52/2012

Kategorie: Kultura