Kolberg nowe zjawisko – rozmowa z prof. Andrzejem Bieńkowskim

Kolberg nowe zjawisko – rozmowa z prof. Andrzejem Bieńkowskim

Urosło pokolenie młodych ludzi, którzy na podstawie zapisów Oskara Kolberga próbują odtworzyć muzykę i śpiew prof. Andrzej Bieńkowski – malarz, etnograf, profesor na Wydziale Wzornictwa warszawskiej ASP, prowadzi projekt „Muzyka Odnaleziona”, autor książek, m.in. „Sprzedana muzyka”, „1000 kilometrów muzyki. Warszawa-Kijów”, publikacji z serii „Muzyka Odnaleziona” oraz niedawno wznowionych „Ostatnich wiejskich muzykantów”. No to, panie profesorze, zrobimy wiochę, bo jak dwoje czereśniaków, kmiotków małorolnych będziemy rozmawiać o ludowej kulturze. Skąd tyle pogardy wobec wsi, tyle pełnego wyższości lekceważenia? – To jeszcze dziedzictwo pańszczyzny. W Polsce w sensie prawnym do 1864 r., a w sensie politycznym do I wojny, chłopi byli niewolnikami. I cała nasza kultura została zdominowana przez etos szlachecki. Pogardliwy stosunek jaśnie panów do chamów przetrwał nienaruszony. Te podziały są niewiarygodnie głębokie. W końcu lat 80. prowadziłem badania pod Grójcem i widziałem mecz parobków z grójczanami. O co chodziło? Razem się uczyli, nie różnili się znacząco poziomem materialnym, ale jedni wywodzili się z podworskich czworaków, a drudzy pochodzili z miasta – i ci byli lepsi. Przecież po wojnie wieś ruszyła do miasta i to chłopi zdominowali powojenne elity. I co, wstydzą się swoich korzeni, udają, że wszyscy wywodzą się z dworków? – To bardziej skomplikowane. Przedwojenne elity przetrwały, no, może specyficzna sytuacja jest w Warszawie, bo tu zrobiono wszystko, żeby swoje elity wymordować w powstaniu, jednak elity mają przedwojenne korzenie. To inteligencja polska albo żydowska bądź arystokracja; ci utrzymują ze sobą silne więzi – pozamaterialne. Druga sprawa to awans społeczny. Po wojnie wieś stanęła przed ogromną szansą – ruszyły wielkie budowy socjalizmu i najaktywniejsza młodzież wyjeżdżała, korzystała z tego. Za wszelką cenę starała się już na biedną wieś nie wracać. Jeśli ludzie ci wracali, to na urlop i biła od nich pogarda do rodziców czy tych chłopaków, co zapieprzali w gnoju, kiedy oni wytapiali surówkę. To samo dotyczyło awansu w resortach siłowych. Szli, często prosto z lasu, do SB, dostawali mieszkanie, kończyli jakieś kursy, no i chcieli za wszelką cenę okazać się lepsi. Zacierali wszystkie ślady swojego pochodzenia. Zresztą to dotyczy i okresu późniejszego. W badaniach, które kilkanaście lat temu prowadził Ireneusz Krzemiński wśród młodzieży akademickiej, na pytanie, skąd pochodzisz, podawano jako odpowiedź nazwę najbliższego miasta. Nie padała nazwa wsi. Świat jednak się zmienia. Pokorny, zagubiony chłop na progu urzędu czy gabinetu lekarskiego już się nie pojawia. – No, czapki w ręku już nie mnie. Ten proces jest powolny, ale nieunikniony. Obserwuję to na wszystkich frontach. Nawet u mnie, na tak elitarnej dotąd uczelni jak warszawska ASP. Do niedawna nie było tam chyba nikogo z tzw. prowincji, a teraz pojawia się coraz więcej studentów z małych miejscowości. Rodzice żyły sobie wypruwają, żeby wykształcić dzieci. Choć, paradoksalnie, najwięcej osób z biednych rodzin jest na uczelniach prywatnych, bo tam mogą od razu się dostać. Złożony stosunek do wsi i jej kultury możemy właśnie zobaczyć na własne oczy. Sejm na wniosek ministra kultury patronem roku 2014 zrobił Oskara Kolberga. I od razu doszły mnie głosy z intelektualnych salonów, że to taka wydmuszka, nikogo dziś Kolberg i jego działanie nie obchodzi. Nie to, co drugi bohater roku – Jan Karski. – Wie pani, co jest miernikiem wielkości Kolberga? Sto lat po jego urodzinach, w 1990 r., jego dzieła zalegały w antykwariatach – sam wtedy skompletowałem ileś tomów. Teraz widzę, jak na Allegro skoczyły ceny za te książki. Co się okazało? Urosło pokolenie młodych ludzi, którzy na podstawie jego zapisów próbują odtworzyć muzykę i śpiew. Tamte, autentyczne. Dla nich Kolberg jest nie tylko wielkim uczonym – kto wie, czy nie największym antropologiem kultury w skali światowej – on im pozwala dotknąć przeszłości. Kolberg jest nowym zjawiskiem. Nie chodzi tylko o to, czym się zajmował, ale jak. O metodologię naukową. Nigdy chyba nie był rozpieszczany? – Był traktowany fatalnie! Szczególnie przez te środowiska, które za boga uważały Bronisława Malinowskiego, bo oczywiście łatwiej badać Wyspy Trobriandzkie niż Grójec czy Wołomin. Ten lekceważący ton… Kilka lat temu chodziłem jeszcze na rozmaite sympozja – teraz nie chodzę, bo to jałowe –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2014, 2014

Kategorie: Kultura