Jako reżyser bywam apodyktyczny

Jako reżyser bywam apodyktyczny

Oglądam czasem swoje pierwsze filmy. Nie mogę na siebie patrzeć Rozmowa z Arturem Barcisiem Łódzką Filmówkę ukończył w 1979 r. Po dyplomie zaangażował się do warszawskiego Teatru na Targówku, a w dwa lata później do Teatru Narodowego. Od 1984 r. jest aktorem teatru Ateneum. Na tej scenie stworzył wiele świetnych kreacji. Imponuje wszechstronnością. Sprawdza się w dramacie, komedii i musicalu. W dorobku ma ok. 45 ról teatralnych, 50 filmowych i 40 telewizyjnych. Występuje na estradzie. W 1980 r. został laureatem III Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Od czterech lat gra w popularnym serialu telewizyjnym „Miodowe lata”. – Dłoń w Alei Gwiazd na tegorocznym festiwalu w Międzyzdrojach odcisnął pan oczywiście dzięki Norkowi? – Nie. Wyraźnie podkreślono, że to wyróżnienie spotyka mnie nie za „Miodowe lata”, tylko za wszystko, co zrobiłem do tej pory. Ponieważ w pani pytaniu wyczuwam leciutką złośliwość, od razu zastrzegam, że „Miodowych lat” się nie wstydzę. I nie sprzeniewierzyłem się sobie, przyjmując rolę Norka. Broń Boże! Wręcz przeciwnie, jestem szczęśliwy, wdzięczny losowi oraz realizatorom, że zaproponowali mi udział w tym serialu. Wcześniej główne role grywałem tylko w teatrze, natomiast w filmach i serialach postrzegany byłem najczęściej jako aktor drugoplanowy. – Miliony telewidzów kojarzą pana z „Miodowymi latami”. Czy nie jest ironią losu, że człowiek, który ma w dorobku Lejzorka, Wujaszka Wanię czy rewelacyjnego Hitlera w „Mein Kampf”, zdobywa popularność rolą w sitcomie? – To nie do końca prawda. Chyba byłem już popularny, zanim zacząłem robić „Miodowe lata”. Aczkolwiek przyznaję, że Norek spowodował megapopularność. Wymieniła pani kilka moich ról teatralnych. Trudno porównywać bardzo ograniczony z uwagi na liczbę widzów zasięg teatru z telewizją, która ma ogromną widownię. Siłą rzeczy grając coś w telewizji cyklicznie przez cztery lata, aktor zyskuje popularność. – To pana satysfakcjonuje? – Moim celem nie jest zdobywanie popularności, tylko bycie dobrym aktorem. Co nie znaczy, że nie chciałem być aktorem znanym. Chciałem, i to bardzo. Marzyłem o tym. Jeśli jakiś aktor mówi, że nie zależy mu na popularności, to kłamie. Bo w nasz zawód jest wpisane pragnienie wyjścia z anonimowości. – „Miodowe lata” odkryły pana talent komediowy… – To bardzo zabawne, ale ja jestem ciągle odkrywany na nowo. Najpierw zostałem odkryty, gdy zagrałem Wasylka w „Znachorze”, potem jakiś czas była cisza i znowu mnie odkryto po filmie „Bez końca”. Byłem odkrywany po „Dwóch księżycach”, po „Ucieczce z kina Wolność”… Żartowałem sobie, że jak mnie ktoś jeszcze raz odkryje, to się przeziębię. No i teraz znowu zostałem odkryty, jako Norek. – Nie nuży pana granie jednej postaci przez cztery lata? – Nie, bo na dobrą sprawę w każdym odcinku jestem kimś innym. Byłem wróżką, markizem, lunatykiem, dyrektorem, nawet Aliną Krawczyk… A więc musiałem stworzyć nie jedną, a wiele postaci. Dodam jeszcze, że Norek istnieje w ścisłej symbiozie z Krawczykiem, drugim bohaterem „Miodowych lat”, granym przez Czarka Żaka. Zdarzają się przygody, w których co chwilę obaj musimy się przeistaczać. To znakomity trening aktorski. Scenarzyści wiedząc, że sprawdzamy się w karkołomnych zadaniach, piszą fantastyczne scenariusze, co nas bardzo cieszy. – Z jakimi trudnościami panowie się zmagacie? – Największą trudnością jest ilość tekstu, którą co tydzień musimy wrzucić do głów. Koledzy grający w serialu gościnnie nie mogą się nadziwić, że tyle materiału potrafimy opanować pamięciowo. Ja sam jestem przerażony, gdy dostaję do ręki kilkadziesiąt stron tekstu. Przyswajam go jednak dość szybko. Okazuje się, że pamięć też można wyćwiczyć. – Cechuje pana wszechstronność. Wydaje się, że nie ma barier, których by pan nie pokonał. Ale zagrać dobrą komedię wcale nie jest łatwo, prawda? – Na dobrą sprawę nic nie jest łatwe. W dramacie są inne trudności, w komedii inne. I tu, i tam trzeba być wiarygodnym, grać serio, nie myśleć: muszę widza rozśmieszyć albo muszę widza wzruszyć. Takie podejście może zaprowadzić na manowce. – Zdarzają się problemy? – Tak było na przykład podczas prób „Mein Kampf”. Od początku wiedziałem, że to nie tylko trudna sztuka i ryzykowna rola, ale też walka ze swoim stereotypem. Bałem się, że wyjdę na scenę i nikt nie uwierzy, że mogę być wiarygodny w postaci Hitlera. Dopiero na tydzień przed premierą, dzięki perswazjom wspaniałego reżysera Roberta Glińskiego zrzuciłem z siebie balast przerażenia,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 34/2002

Kategorie: Kultura