Faust naszych czasów

Faust naszych czasów

Świat w moim filmie to świat bez duchowości i moralności. To rzeczywistość, w której liczą się zysk i status materialny Nagroda Złotego Lwa dla „Fausta” w reżyserii Aleksandra Sokurowa na festiwalu w Wenecji w 2011 r. wzbudziła liczne kontrowersje. Według wielu krytyków to przez Sokurowa przegrał Polański z „Rzezią”. Po projekcji jedni bili brawo, drudzy buczeli. Pierwsi – przekonani, że „Faust” to genialna wizja artysty, drudzy – że to popis artystycznej megalomanii. Hołd dla kina osobnego, artystycznego, hermetycznego czy dla pozbawionego jądra, bełkotliwego odautorskiego monologu? Jurorzy obejrzeli „Fausta” dwukrotnie. – Są filmy, które pozwalają śnić na jawie, takie, które wywołują płacz lub śmiech, i takie, które po jednym obejrzeniu odmienią cię na zawsze. To właśnie jeden z tych filmów – powiedział w uzasadnieniu werdyktu Darren Aronofsky, przewodniczący jury. Kontrowersyjny „Faust” Aleksandra Sokurowa wchodzi na ekrany polskich kin 24 lutego. Rozmawia Mariola Wiktor, Wenecja Jak przyjął pan nagrodę Złotego Lwa dla „Fausta”? – Jestem nią wzruszony. Robienie kina poważnego, głębokiego, dotykającego spraw ostatecznych jest dziś w skomercjalizowanym biznesie filmowym bardzo trudne. Praca nad „Faustem” zabrała mi wiele lat życia. Chcę podziękować jury, że podjęło się wysiłku obejrzenia tego filmu, a nie jest on łatwy w odbiorze i nie wszystkim musi się podobać, oraz publiczności, która wytrwała do końca. Nie pojechałem do Wenecji po statuetkę, ale po to, by widzowie zobaczyli „Fausta” i go w sobie przeżyli, odczytali i odczuli każdy na swój sposób. W ogóle nie lubię festiwali, które organizują konkursy, całe to ściganie się o nagrody. No bo jak można wybierać jakiś film i mówić, że oto ten jest lepszy od innego, a tamten gorszy? Reżyserzy, zwłaszcza tacy o dużym dorobku i znanych nazwiskach, powinni pokazywać filmy poza konkursem, a do niego należałoby zapraszać młodych filmowców, którzy dopiero startują. Nie nalegałem na bycie w konkursie w Wenecji. Tak zdecydowali organizatorzy. Daleko od pierwowzoru Pana „Faust” ma niewiele wspólnego z bohaterem, którego stworzył Goethe. Odmitologizował go pan. W filmie nie ma też Mefista. Zastępuje go pokraczny lichwiarz. Dlaczego? – Dość swobodnie traktuję pierwowzory literackie. W tym wypadku nie chciałem, by powstał kolejny romantyczny mit z superbohaterami jak w amerykańskim kinie. W Niemczech istnieją zamki, których właściciele są przekonani, że tam właśnie mieszkał Faust. Czytałem nawet świadectwa opisujące jego prawdziwe czyny: drobne oszustwa, ale i cuda. W moim filmie Faust i lichwiarz to normalni ludzie, tacy bohaterowie naszych skarlałych współczesnych czasów. Pojawia się nawet ojciec Fausta, podkreślający ziemskie pochodzenie tej postaci. Faust jest chciwy, małostkowy, pazerny, pożądliwy, egoistyczny i żałosny. Nie ma żadnej misji zbawiania ludzkości. Nie kocha Małgorzaty. Podpisuje cyrograf, bo chce tylko się z nią przespać. On pragnie jedynie przeżyć każdy kolejny dzień, w świecie coraz bardziej odrażającym, pełnym przemocy i podłości. Lichwiarz też nie ma w sobie grozy Mefista. Jest odpychającą, puszczającą gazy kreaturą, bardziej komiczną i żałosną niż przerażającą. Nie jest nawet szatanem, bo u Goethego diaboliczny Mefisto uprawomocniał istnienie Boga. Tymczasem świat pokazany w moim filmie to świat bez Boga, duchowości i moralności. To rzeczywistość, w której liczą się kasa, zysk i status materialny. Czy „Faust” to oskarżenie pod adresem polityków i bankierów, odpowiedzialnych za obecny kryzys, nie tylko moralny, lecz także ekonomiczny? – To zdumiewające, jak małą wagę przywiązuje się współcześnie do postaci Fausta. Gdyby politycy poczytali Goethego, nawet w tej mitologicznej wersji mistrza, znaleźliby tam wiele nurtujących ich dzisiaj pytań i tematów. To powinno się czytać nie jak powieść z XIX w., ale z XXI w. Faust reprezentuje człowieka, który szarpie się z lękami i wątpliwościami, nienawidzi świata i siebie. Jest na najlepszej drodze do bycia tyranem, dyktatorem, oligarchą, liderem jakiejś radykalnej partii, któremu wydaje się, że zmieni świat na lepszy. Myśli, że wie, jak to zrobić, ale to nieprawda. W tym sensie ma wiele wspólnego z bohaterami całej mojej tetralogii, którą „Faust” kończy, a więc z Leninem, Hitlerem i Hirohitem. Wszyscy oni byli ludźmi głęboko nieszczęśliwymi, niespełnionymi i zakompleksionymi. Goethe jako jeden z pierwszych, na długo przed powstaniem totalitaryzmów XX w., sformułował tezę, że oto zło ma moc odradzania się w człowieku. Innymi słowy ludzie nieszczęśliwi, którzy dojdą do władzy, są bardzo niebezpieczni. Putin wspiera „Faust”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2012, 2012

Kategorie: Kultura