Igranie z wiarą jest jak igranie z ogniem

Igranie z wiarą jest jak igranie z ogniem

Foto: Andrzej Wencel © Aurum Film

Mamy do czynienia ze zjawiskiem, którego nie było na taką skalę – z Kościołem instytucjonalnym reprezentowanym przez silne głosy biskupów Jan Komasa i Mateusz Pacewicz – twórcy filmu „Boże Ciało”, polskiego kandydata do Oscara Na początku „Bożego Ciała” pojawia się informacja, że film o tym, jak młody chłopak podszywa się pod księdza, inspirowany jest prawdziwą historią. Mowa o jednym zdarzeniu czy takich sytuacji było więcej? Mateusz Pacewicz: – Osiem lat temu, kiedy byłem w klasie maturalnej, natrafiłem na notatkę o chłopaku, który udawał księdza. Pomyślałem, że może to być ciekawy materiał na film. W tych historiach, bo było ich znacznie więcej, brakowało mi jednak uniwersalności czy dramaturgii. Co ciekawe, to był i wciąż jest dość popularny fenomen w Polsce. W pracy reporterskiej skoncentrowałem się na jednej historii, dotarłem do bohatera. Później jednak zdecydowałem się odejść w stronę fikcji. Zacząłem dodawać kolejne wątki, kompilowałem zasłyszane historie o fałszywych księżach. Miałem też inne inspiracje, w tym Nowy Testament, który pierwszy raz tak poważnie przeczytałem w kilku przekładach, reportaże Wojciecha Tochmana czy historie o heretykach. Dużo dała mi książka „Kusiciel” Hermanna Brocha. Janek podrzucił mi także „Rewizora” Gogola. Skąd ten fenomen? Zazwyczaj słyszymy o odwrotnych przypadkach, kiedy ksiądz zrzuca sutannę, by np. założyć rodzinę. M.P.: – Zazwyczaj to połączenie kilku czynników. Istotny na pewno jest prestiż. Zwłaszcza w niewielkiej, konserwatywnej społeczności, zorganizowanej wokół osoby duszpasterza. W Polsce widać, jakim autorytetem cieszy się taka osoba. Dla ludzi mających potrzebę przewodnictwa, bycia na świeczniku, to może być bardzo pociągające. Nagle bowiem stają się kimś. Pewnie trudno to sobie wyobrazić z wielkomiejskiej perspektywy, ale gdy startuje się z pozycji społecznej niedającej autorytetu czy wpływu na innych, stanowi to ogromny przeskok. Ważny jest jeszcze element bliskości. W Polsce ksiądz jest wciąż osobą niezwykłego zaufania publicznego, choć to się zmienia w wyniku dyskusji o pedofilii i radykalizacji politycznej Kościoła, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Zaufanie się zmniejsza, ale też bez przesady. W kilku przypadkach pojawiał się element heretyckiego buntu przeciwko skostniałej i skrajnie zinstytucjonalizowanej kościelnej strukturze. Myślenie na zasadzie: „Ja wiem lepiej, jak to robić, niż wy i dlatego nie potrzebuję waszego certyfikatu”. Często widać było również silny aspekt ekonomiczny. Jan Komasa: – To bardzo polskie, bo u nas Kościół ma monopol na duchowość. Zupełnie inaczej niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie – poza konserwatywnymi miasteczkami pasa biblijnego – jeżeli chcesz zostać pastorem, po prostu nim zostajesz. Jeździsz furgonetką i głosisz Dobrą Nowinę. Jeśli jesteś przekonujący, ludzie za tobą pójdą. Nie musisz mieć papierka. Z naszym podejściem tracimy jako społeczeństwo. Duchowość ubożeje, kiedy jedna instytucja ma na nią monopol. To kolejny, po „Sali samobójców” i „Mieście 44”, film o wykluczeniu i agresji. Co w tych tematach jest interesującego? J.K.: – Wykluczenie jest bardzo mocnym tematem nie tylko „Bożego Ciała”, ale i „Sali samobójców. Hejtera”. Ten drugi tegoroczny film opowiada o tym, jak prowadzi ono do dużej agresji. W tym przypadku bohater mimo wykluczenia ma jakiś kompas moralny. Nawet na potrzeby naszej pracy mówimy, że „Boże Ciało” jest filmem o złożoności dobra, a „Hejter” o złożoności zła. Tym, co mnie zainteresowało w historii, gdy przeczytałem ją po raz pierwszy, był absurd, który od zawsze mnie fascynował. Fakt, że bohaterem zostaje ktoś, po kim nikt, w tym on sam, by się tego nie spodziewał. Absurdy bywają pasjonujące. To, jak się rozkładają, pokazał Krzysztof Kieślowski w „Przypadku”. Każdy z nas pewnie zna kogoś zajmującego nagle pozycję, o którą nikt by go nie podejrzewał. Ludzie dobrzy zaczynają być groźni, a ci z kolei zostają naszymi jedynymi sprzymierzeńcami. Widzę to w różnych korelacjach. W „Bożym Ciele” igranie z percepcją jest tematem doprowadzonym do poziomu, z którym mamy do czynienia w życiu. Czytanie tekstu Mateusza było dla mnie jak obcowanie z pamiętnikiem. O jakich sytuacjach mówisz? J.K.: – Mamy w filmie postać proboszcza, który miał być duchowym przywódcą niewielkiej społeczności. Okazuje się jednak tylko dobrodusznie uśmiechającym się dziadkiem, bezsilnym świadkiem, patrzącym, jak społeczeństwo się zagryza, i dającym na to przyzwolenie. Z drugiej strony widzimy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 39/2019

Kategorie: Kultura