Małe końce świata

Małe końce świata

Wbrew temu, co mówią nacjonaliści, nie da się historią kraju czy narodu przykryć naszych indywidualnych historii


Asaf Saban – scenarzysta i reżyser


W pana filmie izraelscy licealiści jadą na wycieczkę do Oświęcimia zobaczyć muzeum Auschwitz. Był pan na takim wyjeździe?
– Byłem, miałem wtedy 17 lat. Pierwszy raz odwiedziłem wówczas Polskę. U nas to zupełnie normalne, że nastolatki jadą do miejsc pamięci utworzonych na terenach byłych obozów koncentracyjnych. Takie wyprawy wywołują sporo ekscytacji.

Ekscytacji czy przerażenia? Przecież jedzie się do miejsca kaźni żydowskiej.
– Ekscytacji, bo to są zazwyczaj pierwsze takie wyjazdy, podczas których młodym Izraelczykom nie towarzyszą rodzice. Jest się wyłącznie w otoczeniu kolegów i koleżanek, daleko od mamy i taty, więc czuje się powiew wolności.

I pomysł na film wziął się z tamtych doświadczeń?
– Przyszedł wiele lat później. Kiedy kończyłem szkołę filmową, nie miałem pojęcia, co chcę robić ze swoim życiem ani jakie historie chciałbym opowiadać. Wróciłem pamięcią do wycieczki do Polski. Odkryłem, że to idealny temat do zaprezentowania w gatunku coming of age, jak nazywa się filmy o dorastaniu bohaterów. Zacząłem zgłębiać temat. Wyruszyłem do Polski kolejny raz, żeby zrobić tutaj research. Jeździłem po miejscach kaźni, gdzie było pełno żydowskich wycieczek. Pytałem, czy mogę do nich dołączyć, a gdy się zgadzali, zwiedzałem z nimi muzea, podpatrywałem, jak reagują na historię Holokaustu.

Reagowali inaczej niż pan?
– Jestem już sporo starszy, więc patrzę na ten temat z zupełnie innej perspektywy. Dlatego tak ważne było dla mnie, żeby być blisko nastolatków, którzy są w wieku, kiedy człowiek czuje się kompletnie pogubiony, nie wie, kim jest, dopiero rozpoznaje swoją tożsamość. To dość okropna faza, kiedy nie panuje się nad emocjami, ma się wahania nastrojów. Celowo zdecydowałem się sportretować zupełnie przeciętnych bohaterów, których nie wyróżnia nic szczególnego. Ważne było dla mnie również, aby ich zmagania nie były nadzwyczajne, żeby odbijały się w nich sztandarowe problemy ludzi w młodym wieku. Dlatego pozwoliłem moim aktorom na sporo improwizacji, chociaż nie mają dużego doświadczenia. Ale to, co wnieśli do filmu, było wartościowe, bo uwiarygodniało ich bohaterów.

W pańskim filmie nastolatki, które mierzą się z dramatami dorastania, stają naprzeciwko wielkiej tragedii narodu żydowskiego. To zderzenie w „Delegacji” jest momentami bardzo śmieszne. Nie bał się pan posądzenia o zamach na świętość?
– Młodym ludziom ich problemy wydają się największe na świecie. I niemożliwe do rozwiązania. Celowo tak to ułożyłem, żeby pokazać, że w chwili, kiedy kochasz się w koleżance, ale nie umiesz nawiązać z nią kontaktu, twój świat się wali. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na pamięć o tragediach ludzi, którzy żyli przed tobą? Wbrew temu, co mówią nacjonaliści, nie da się historią kraju czy narodu przykryć naszych indywidualnych historii. Zwłaszcza kiedy ma się naście lat. Wtedy człowieka poruszają przede wszystkim własne dramaty, a nie to, co spotkało innych ludzi. Wyzwaniem przy robieniu „Delegacji” było na pewno to, że nie chciałem konkurować na skalę dramatu. Nie mogłem przecież postawić moich małoletnich bohaterów naprzeciwko wielkich tragedii, żeby w ten sposób pokazać, że to, co ich dotyka, jest mniej ważne niż to, co dotknęło pokolenie ich dziadków. Dla widza musiało być jasne, że oni są w takim momencie życia, że co chwilę przeżywają własne małe końce świata.

Pan też tak miał, kiedy przyjechał z klasą do Auschwitz?
– Oczywiście, że to także moje doświadczenie. Jadąc do Oświęcimia, wyobrażałem sobie Bóg wie co. Jak się jest nastolatkiem, to człowiek myśli, że doświadczy czegoś niesamowitego, wiekopomnego, zmieniającego życie. Mnie wtedy naprawdę się wydawało, że wrócę do Izraela odmieniony, że będę innym człowiekiem. Ale tak się nie stało. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że chodziłem po miejscach kaźni Żydów, ale nie wpływało to na mnie emocjonalnie tak, jak się spodziewałem. Nie kręciło mi się w głowie, nie było mi słabo, nie traciłem tchu. A bardzo chciałem, żeby tak było. W mojej pamięci utkwiły zaś nie wnętrza muzeów, tylko to, co działo się pomiędzy dojazdami do nich: czas spędzony w autobusach, w hotelach czy w knajpach, gdzie się stołowaliśmy. Było mi za to nawet wstyd, ale teraz rozumiem, że każdy z nas jest indywidualistą, dla którego liczy się najbardziej nasza własna historia.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 46/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym


Asaf Saban – ur. w Izraelu w 1979 r., mieszka i pracuje w Tel Awiwie. W ostatnich latach współpracował z wieloma izraelskimi artystami przy projektach audiowizualnych prezentowanych w muzeach na całym świecie, m.in. w Tate Modern w Londynie i Muzeum Sztuki w Tel Awiwie. Jego pierwszy film fabularny „Outdoors” miał premierę w 2017 r. „Delegacja”, która właśnie weszła do polskich kin, to jego drugi film pełnometrażowy.


Fot. Koi Studio

 

Wydanie: 2023, 46/2023

Kategorie: Kultura, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy