Nie jedziemy na wojnę

Nie jedziemy na wojnę

Chciałbym przywieźć z misji w Iraku tylu żołnierzy, ilu ze sobą zabieram – mówi gen. Andrzej Tyszkiewicz, dowódca wojskowy polskiej strefy stabilizacyjnej w Iraku – W jakim nastroju wyjeżdża pan do Iraku? Pewny, że wszystko pójdzie tam dobrze, czy może raczej z lekką obawą, jak to będzie? – Oczywiście, odczuwam odrobinę niepokoju. Trudno mieć pewność, że wszystko będzie dobrze, skoro zwłaszcza w ostatnich dniach sytuacja w Iraku uległa zaostrzeniu. Zwiększyła się liczba ataków na stacjonujące już tam oddziały sił sojuszniczych. – Jeden z ostatnich incydentów miał miejsce w strefie, którą kontrolować ma podległa panu dywizja. W miejscowości Amarah, 200 km na północ od Basry, zginęło sześciu brytyjskich żołnierzy. – W polskiej strefie takich przypadków było dotąd najmniej. Najwięcej ataków zdarza się w Bagdadzie i na północ od stolicy. Jednak – powtarzam to nie tylko sobie, ale i swoim współpracownikom – żadnego, nawet pojedynczego incydentu, w którym są zabici czy ranni, nie można lekceważyć. Takie jest też podejście Amerykanów, którzy ostatnio przegrupowali do polskiej strefy dodatkowe oddziały i wzmocnili kontrolę nad tym obszarem. Zwolennicy Saddama zapowiadają jednak, że najgorsze ataki dopiero nastąpią – w okolicach 11 lipca. – Mówimy o momencie, kiedy już będą tam polscy żołnierze? – Rzeczywiście, w tym czasie w polskiej strefie powinno być już 350 naszych żołnierzy, łącznie ze mną. Ale aż do września główna odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa spoczywa w tych prowincjach na Amerykanach. Polski kontyngent przejmie kontrolę nad strefą formalnie dopiero za dwa miesiące, we wrześniu. Początek tego procesu wyznaczony został na 15 sierpnia. – Co będziecie robić do tego czasu? – Proszę pamiętać, że jedziemy w teren, gdzie dopiero trzeba stworzyć bazy dla żołnierzy naszej dywizji. Przygotować odpowiednie pomieszczenia. Zadbać o nawiązanie współpracy z Irakijczykami. Wzbogacić wiedzę o warunkach, w jakich przyjdzie nam działać. Pomoże w tym m.in. współdziałanie z Amerykanami, udział w ich odprawach, pracach sztabowych itp. – Był wcześniej jakiś polski rekonesans w tej strefie? – Pierwszy raz grupa polskich oficerów pod moim dowództwem przyleciała do Iraku w drugiej połowie maja. Z Kuwejtu samolotem dotarliśmy do miasta Al-Kut, stolicy jednej z prowincji wchodzących w skład naszej strefy, a następnie helikopterem polecieliśmy także do Babilonu, głównego ośrodka kolejnej prowincji znajdującej się w polskiej strefie. Zabrakło jednak czasu na bardziej dokładne zapoznanie się z terenem, więc 10 czerwca wysłano do Iraku 26-osobową grupę oficerów i żołnierzy, którzy przeprowadzili dokładny rekonesans we wszystkich pięciu prowincjach tworzących polską strefę. – Jakie są pierwsze oceny? – Na pewno jedziemy w miejsca, gdzie są bardzo trudne warunki. Na żołnierzy nie czekają żadne hotele czy choćby dobrze wyposażone polowe obozy. Wszystko musimy przygotować praktycznie od początku. Na razie pododdziały mojej dywizji będą musiały tymczasowo kwaterować w zdewastowanych koszarach byłej armii irackiej, w budynkach byłej partii Saddama Husajna BAAS albo w niedokończonych budynkach. Żaden z tych obiektów nie nadaje się do natychmiastowego zamieszkania. Z wielu pomieszczeń trzeba usunąć gruz. Po oknach i drzwiach nie ma śladu, często rozszabrowano wszystkie instalacje wodne i sanitarne. – Wszystko trzeba będzie brać z Polski? – Część wyposażenia tak. Choćby siatki do uszczelnienia otworów okiennych przeciwko komarom i innym insektom. Jednak główne remonty robią nam, bo już ten proces się zaczął, firmy irackie. Ale wygląda na to, że miejsca w tych budynkach, po doprowadzeniu ich do stanu używalności, może nie starczyć dla wszystkich. Dlatego zabieramy też namioty. Z drugiej strony, Amerykanie obiecali przygotować dla nas polowe obozowiska. – Ma pan wielkie doświadczenie międzynarodowe. Uczestniczył pan w wielu misjach wojskowych. Co podpowiada panu życiowe doświadczenie? Czy jest jakaś reguła, która rządzi takimi operacjami? – Każda misja jest inna i każdy kraj jest inny. Podobnie nie ma jednakowych wojen. Innymi słowy, zawsze potrzebne jest indywidualne podejście. – W wypadku Iraku chyba jest to szczególnie ważne. Jedziemy tam, by zaprowadzić porządek w kraju, gdzie część ludności źle przyjmuje pobyt wojsk sojuszniczych. Do kraju zrujnowanego przez rządy Saddama. W teren, gdzie ciągle toczą się walki.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 28/2003

Kategorie: Wywiady