Wyjący z wilkami

Wyjący z wilkami

– Wiesz, muszę kończyć – rzuciłem Andrzejowi, bo wreszcie dotarło do mnie, że skoro to nie są dziki, to muszą to być wilki. Tylko one odpowiadają tej wielkości i chodzą w stadach. W parę sekund wyciągnąłem aparat. Ustawiłem na statywie i spojrzałem przez teleobiektyw. Wilki, i to najprawdziwsze, szły sobie czarnym szlakiem. Musiały być w dobrym humorze, bo co chwila jeden zaczepiał drugiego i się bawiły. Oddalały się ode mnie i wyglądało na to, że zaraz, za momencik dotrą do Grubolipnej i w nią skręcą albo pójdą dalej. Tak czy inaczej, stracę je za parę chwil z oczu. I wtedy przekonałem się, że ja już wilków ani trochę się nie boję. Kolana nie drżały mi jak przy pierwszym i kolejnych spotkaniach. Za to szybko i na zimno kalkulowałem. Cała moja wiedza z tych wszystkich lat łapania i tropienia wilków nagle skumulowała się w mojej głowie i podpowiadała mi, co mam zrobić.

Po pierwsze, jak najniżej statyw. Tak, bym był przy aparacie na wpół leżąco albo klęcząco. Nie muszę być wysoko, bo na drodze nic mi ich nie zasłoni, a one nie mogą zobaczyć sylwetki człowieka. Na szczęście ubrany byłem w ten mój anorak w kolorze beżowym (a może khaki). Najlepsze maskowanie, jakie mogłem mieć w tej chwili. Po drugie, za nic nie wyglądać zza aparatu, żeby nie zobaczyły twarzy. Ludzka twarz to jest to, czego zwierzęta najbardziej się boją i co najlepiej widać w lesie. No dobrze, coś jeszcze trzeba było zrobić z tym, że szły w przeciwnym kierunku. Niewiele się namyślając, wziąłem głęboki oddech, nabrałem tyle powietrza w płuca, ile mogłem, przyłożyłem złożone ręce do ust i zawyłem. Długo i przeciągle, a potem krótko. Zrobiłem to, bo wiedziałem, że wilki piekielnie boją się człowieka, ale też są niezwykle ciekawskimi zwierzętami. I jak usłyszą coś dziwnego, co trochę przypomina wilcze wycie, jest szansa, że postanowią sprawdzić, kto to taki.

Zawyłem więc najlepiej, jak umiałem, i nawet jeszcze nie skończyłem, gdy przez obiektyw zobaczyłem, jak wilki niczym na komendę odwróciły się i ławą ruszyły w moim kierunku. Niesamowite uczucie, gdy widzisz, jak z każdą sekundą są bliżej i bliżej, i możesz je spokojnie podziwiać i fotografować, bo się nie boisz. Były piękne. Szare, z jasnym podgardlem i gęstym futrem. Były jak wszystkie wyobrażenia o pięknych wilkach. Szły ławą, a gdy tylko na moment przystawały albo zwalniały, wyłem. Nie mogłem dać im sekundy na rozważanie i kalkulowanie, czym może być ta skulona istota przed nimi wydająca dziwne dźwięki. Na wycie reagowały, przyspieszając i biegnąc w moim kierunku. Gdy były już naprawdę blisko, wyć nie było po co. Żaden wilk by tak nie robił. Zamiast wycia zacząłem skomleć. „Mii, mii, mii”, naśladowałem odgłos Antonii wydawany, gdy rwała się do wilków. Pamiętałem, że one jak szalone leciały do niej na ten dźwięk. Podeszły do mnie naprawdę blisko. Może na 50 m. A potem weszły do lasu. Na chwilę straciłem je z oczu. Słyszałem, jak idą przez las, w końcu zobaczyłem szare grzbiety zachodzące mnie z drugiej strony. Znów były bardzo blisko. Widziałem, jak wyglądają zza drzew. A potem powoli zniknęły w lesie.

PO POWROCIE DO DOMU rzuciłem się do komputera oglądać, jak się udały zdjęcia. Jedno z nich jest na okładce tej książki. To moje najlepsze zdjęcie wilków. Widać na nim, że idącą na mnie watahę sześciu wilków prowadzi miśkowaty, potężny wilk i liskowata wilczyca. Za nimi trochę jakby speszone idą te młodsze, prawdopodobnie ich dzieci. To właśnie ta para wyszła z trzcin nad Narewką jako pierwsza i bacznie mi się przyglądała, kiedy siedziałem przykryty białą płachtą. Cieszyłem się, że znów je widzę w dobrym zdrowiu i kondycji. Poza tym miałem jeszcze jeden powód do radości. Te dwa miejsca, w których je spotkałem: czarny szlak i dolina Narewki, pokrywały się z terytorium zajmowanym kiedyś przez watahę Rudej. Może ten miśkowaty wilk o poczciwym spojrzeniu albo ta liskowata wadera to byli jej dalecy potomkowie albo kuzyni?

Nasze bliskie spotkanie w dolinie trwało jakieś 10 minut, trochę dłużej niż za pierwszym razem. Kiedy ostatni wilk zniknął w trzcinach, a ja byłem pewien, że już ich nie zobaczę, zerwałem się na równe nogi i pojechałem w kierunku szosy. Nie chciałem im przeszkadzać w jedzeniu. Szczęśliwy pognałem do domu. Nie mogłem się doczekać, kiedy opowiem o wszystkim Nurii i Antonii.

Tytuł i skróty pochodzą od redakcji

Fragment książki Adama Wajraka Wilki, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2015

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2015, 51/2015

Kategorie: Ekologia

Komentarze

  1. Kot Jarka
    Kot Jarka 26 grudnia, 2015, 06:17

    panie Wajrak, kiedy pan przeprowadzi do uszczęśliwionego Augustowa ? Proszę mi przypomnieć jak nazywał się minister środowiska, który odpalił panu 60 000 zł i pan pisał o nim dobrze. Swoją drogą Redakcja mogłaby podać statystyki ile osób, gine, zostaje kalekami, dzięki p. Wajtrakowi

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy