Gangster przeprasza za Jarka Ziętarę

Gangster przeprasza za Jarka Ziętarę

Repr. Krzysztof M. Kazmierczak

„Baryła” przyznał, że uczestniczył w zastraszaniu i pobiciu Jarka. Nie wiedział wtedy, że dojdzie do zabójstwa To pierwsza książka na temat głośnego porwania i zabójstwa w 1992 r. dziennikarza śledczego Jarosława Ziętary. Jej autorzy Krzysztof M. Kaźmierczak i Piotr Talaga w 2012 r. otrzymali honorowe wyróżnienie „Watergate” Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za publikacje na temat sprawy Jarosława Ziętary. O tym, że wśród świadków, którzy złożyli zeznania w sprawie porwania i zabójstwa Jarka (Ziętary), jest znany w poznańskim świecie przestępczym Maciej B., ps. „Baryła”, wiedziałem na długo przed pierwszymi zatrzymaniami na polecenie krakowskiej prokuratury. (…) Nie znałem jednak ani jego zeznań, ani roli, jaką odegrał w sprawie. (…) Podejrzewałem, że jest to jeden ze świadków incognito i być może z tego wynika tak daleko posunięta dyskrecja. O tym, że był on świadkiem jawnym i jak ogromną rolę odegrały jego zeznania, dowiedziałem się, jak wszyscy, z „Gazety Wyborczej”. (…) INFORMACJA, że to właśnie dzięki przestępcy udało się wyjaśnić, co stało się z Jarkiem, była dla mnie zaskakująca. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że „Baryła” wystąpił z inicjatywą rozmowy ze mną. W połowie stycznia 2015 r. do redakcji zadzwoniła w jego imieniu pewna kobieta. Chciała się dowiedzieć, czy zgodzę się porozmawiać z nim w ważnej sprawie. (…) Gangster zadzwonił do mnie jeszcze tego samego dnia. Powiedział, że wie bardzo dużo o sprawie Jarka, ale obawia się o swoje życie. Zapytał, czy mógłbym przyjechać do niego do zakładu karnego w Gębarzewie. Bardzo zależało mu na czasie. Kierownictwo więzienia bez przeszkód wyraziło zgodę na widzenie z Maciejem B., wydało mi też zezwolenie na wejście na teren zakładu karnego z aparatem fotograficznym i dyktafonem i umożliwiło rozmowę nie w sali widzeń, lecz w odrębnym pomieszczeniu – sam na sam. Termin spotkania z B. został ustalony na 19 stycznia 2015 r. (…) Kiedy do wydzielonej sali wprowadzono Macieja B., byłem zaskoczony jego widokiem. Nie wyglądał na swoje 42 lata, przebywając od 15 lat za kratami, najwidoczniej dbał o kondycję fizyczną, ponieważ zachował wysportowaną sylwetkę. Na rozmowę „Baryła” przyszedł ze stosem dokumentów. Bez zastrzeżeń wyraził zgodę na nagrywanie i fotografowanie. Gdy funkcjonariusze służby więziennej zostawili nas samych, zaskoczył mnie pytaniem, czy może się… rozebrać. Okazało się, że pod więziennym uniformem ma dres. Wyjaśnił, że choć przez chwilę chciałby się poczuć normalnie. Kiedy włączyłem dyktafon, mimo że wcześniej nie sprzeciwiał się nagrywaniu, poprosił, bym go wyłączył, ale wyraził zgodę na robienie notatek. Powiedział, że później będę mógł go nagrywać, jednak teraz chciałby mówić swobodnie. Wyłączyłem nagrywanie i wtedy on – ku mojemu zaskoczeniu – zamilkł. Po dłuższej chwili powiedział cicho: – Przepraszam za Jarka. Potem wyraził żal z powodu swojego udziału w tej sprawie. Przyznał, że uczestniczył w zastraszaniu i pobiciu Jarka. Nie wiedział wtedy, że dojdzie do zabójstwa, i on w nim nie uczestniczył. (…) Zaczął opowiadać o sprawie Jarka. Rozpoczął od stwierdzenia, że to, co napisała w grudniu 2014 r. „Gazeta Wyborcza” o jego zeznaniach, jest prawdą, ale mnie powie więcej. (…) Powiedział mi o sprawach tak drastycznych, że mimowolnie zaciskały mi się pięści. O większości z nich nie wspomniałem w swojej prasowej relacji ze spotkania z „Baryłą”, bo z jednej strony liczyłem na to, że podczas kolejnych rozmów dowiem się więcej, a z drugiej – dmuchałem na zimne, w obawie że mogłoby to zaszkodzić śledztwu. Jednak po tym, co nastąpiło później, nie ma już powodów, by dalej milczeć. Najpierw Maciej B. opowiedział, jak trafił do środowiska osób pracujących w ochronie Elektromisu. Miał niełatwe dzieciństwo, bo wcześnie stracił ojca, który zmarł w tragicznych okolicznościach. „Baryła” od wczesnych lat trenował sztuki walki, głównie kick boxing i dżudo. Był w tym dobry, chodził na treningi do poznańskich klubów. Tam poznał byłego milicjanta Dariusza L., ps. „Lewy”, który pracował nieraz jako kierowca twórcy Elektromisu, Mariusza Świtalskiego. (…) To właśnie „Lewy” osobiście rekomendował Macieja B. do pomocy w firmie, która obracała wielkimi pieniędzmi i w związku z tym potrzebowała silnych, sprawnych i gotowych na wszystko młodych ludzi – zarówno do ochrony, jak i do zadań specjalnych, na przykład „przekonywania” dłużników do zwrotu pieniędzy. Gdy doszło do porwania dziennikarza, Maciej B. był związany z tym środowiskiem już od trzech lat. Nie miał jeszcze wtedy swojego obecnego pseudonimu, mówiono o nim „młody” lub „małolat”, bo był najmłodszy wśród

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2016, 2016

Kategorie: Kraj