Na Białostocczyźnie, wśród mniejszości prawosławnej, pod hasłem walki z komunistami przeprowadzono czystkę etniczną Tomasz Sulima – antropolog, radny miejski z Bielska Podlaskiego, działacz Związku Białoruskiego w Rzeczypospolitej Polskiej. Podczas ubiegłorocznego spotkania byłego już wojewody podlaskiego z mniejszościami narodowymi w Białymstoku miał on powiedzieć do liderów mniejszości: „Mam nadzieję, że dobrze się u nas czujecie”. Na to wstał jeden z nich… – …i zdenerwowany powiedział, że tak nie należy mówić, bo „my przecież jesteśmy tu u siebie od wieków”. Czy to było faux pas wojewody, ignorancja, czy może coś jeszcze? Skąd się bierze takie myślenie i czy nie odsłania ono sposobu odnoszenia się Polaków do mniejszości? – Bardzo dobre pytanie. Trudno mi wejść w skórę tego urzędnika, ale z racji tego, że mieszka w Białymstoku, był też wiceprezydentem stolicy Podlasia, powinien ważyć słowa. Nie byłem akurat na tym spotkaniu, byłem na podobnym kilka lat temu, z innym wojewodą, i jak widzę, nic się nie zmieniło. Czuło się wtedy ten dystans, nie na zasadzie: oni – władza, my – obywatele, ale oni – Polacy i my – tzw. mniejszości, które mają jakieś tam swoje życie, swoją społeczność, swoje problemy. Którym oczywiście się pomaga, daje dotacje itd. A wracając do Andrzeja Meyera, bo on był wtedy tym wojewodą, powinien przecież wiedzieć, że są takie miejsca na Podlasiu, gdzie mniejszością realną, arytmetyczną są Polacy. Gmina Czyże w powiecie hajnowskim, gmina Orla w powiecie bielskim – tam Polacy formalnie, według spisu powszechnego sprzed trzech lat, stanowią 15-20% ogółu. Ale i tu zastrzeżenie, bo według prof. Elżbiety Czykwin to też mogą być prawosławni, ale poddani stygmatyzacji – ci, którzy do dzisiaj obawiają się przyznać do niepolskiej tożsamości. Obywatele drugiej kategorii Porozmawiajmy o ustanowionym jeszcze za prezydentury Bronisława Komorowskiego Narodowym Dniu Żołnierzy Wyklętych. Podlascy Białorusini nigdy nie uznają tej daty za swoją, nie będą jej nigdy świętować, w przeciwieństwie chociażby do święta flagi państwowej, Konstytucji 3 maja czy Święta Niepodległości. – Podlascy Białorusini w podziemiu niepodległościowym praktycznie nie wzięli udziału, chociaż zdarzały się wyjątki. Raczej gremialnie poparli nowy, powojenny ustrój – w takim znaczeniu, że nie chcieli walczyć. Białorusini to generalnie lojaliści. Naczelnym hasłem wielu zbrojnych organizacji podziemnych była restauracja II Rzeczypospolitej, a II Rzeczpospolita dla naszej mniejszości była macochą, nie matką. O tym pisała Łarysa Geniusz, piszą o tym coraz śmielej nowi białoruscy historycy. W pamięci Białorusinów na Podlasiu II Rzeczpospolita była rozczarowaniem. W 1919 r., po wejściu wojsk polskich na Białostocczyznę, zamykano białoruskie szkoły, na Kresach nastąpiła militaryzacja każdego przejawu życia społecznego, a zwykli chłopi białoruscy czy ukraińscy, tzw. Poleszucy, odczuwali każdego dnia, że są obcym elementem, obywatelami drugiej kategorii. Awans społeczny został przed nimi zamknięty. – Dokładnie tak. Jeśli ktoś chciał zostać np. nauczycielem, musiał przejść swoistą drogę przez mękę. Najlepiej było wyjechać gdzieś w głąb Polski i wyrzec się swoich korzeni, tożsamości narodowej. I to jest w wielu relacjach, w filmie Tamary Sołoniewicz „Kresowa ballada”, gdzie bohaterka uczy białoruskie dzieci polskiej racji stanu, ale w wymowie ma to posmak postkolonializmu. Jeden znamienny przykład: wieś Grabowiec pod Dubiczami Cerkiewnymi – tam urodził się Herman Szymaniuk, pseudonim „Skamaroch”, który zorganizował w okolicy grupę terrorystyczną. Rozczarowany efektem obiecanek Piłsudskiego postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Drukowali białoruską gazetę „Biełaruski Partyzan”. Działali kilka miesięcy. Szymaniuk nie był przeciwko Polakom, chciał tylko własnej białoruskiej ojczyzny. Przykład wyrazisty, ale znakomicie tłumaczy to, że tzw. żołnierze wyklęci, chcący Polski od morza do morza, tej sprzed wojny, z dominującą rolą Kościoła rzymskokatolickiego, nie mogli się spotkać z życzliwym przyjęciem. Postacią gorzko symboliczną dla polskich Białorusinów na Białostocczyźnie lat powojennych jest kpt. Romuald Rajs, „Bury”. – To postać tragiczna. Najtrafniej opisuje go Jerzy Kułak w książce „Rozstrzelany oddział”. Rozmawiał on z partyzantami i towarzyszami broni „Burego”. Rozmawiał jako jeden z nich, miał ich zaufanie. Był związany z dawną Solidarnością, z ruchem wolnościowym, patriotycznym. To nie jest przypadek Agnieszki Arnold, autorki filmu „Bohater”. Ona miała w rodzinie komunistów, więc zaufanie podwładnych „Burego” do niej










