Afganistan przed burzą

Afganistan przed burzą

W kraju narastają anarchia i walka o władzę. Prezydent Karzaj prosi o ochronę żołnierzy USA Od końca lipca młodzi ludzie w dżinsach, z wielkimi karabinami szturmowymi strzegą pałacu prezydenckiego w Kabulu. To żołnierze amerykańskich sił specjalnych. Tylko dzięki nim Hamid Karzaj może czuć się bezpieczny. Gwałtowną śmiercią zginęło już dwóch jego ministrów. Pochodzący ze stanowiącego w Afganistanie większość ludu Pasztunów Karzaj poprosił o amerykańską eskortę, rezygnując z ochrony 70-osobowego oddziału wojsk afgańskich. Oddział ten składa się bowiem z Tadżyków podległych wyłącznie ministrowi obrony, Muhammedowi Fahimowi. Ten ostatni podporządkował sobie nie tylko wojsko, ale i tajne służby. Tak naprawdę dysponuje znacznie większą władzą niż prezydent. Kiedy w połowie lat 90. w Kabulu rządzili zwycięscy w wojnie z Sowietami mudżahedini, Fahim również stał na czele służb specjalnych. Jego agenci aresztowali Karzaja i zaczęli go przesłuchiwać. Prawdopodobnie obecny prezydent Afganistanu ocalał tylko dlatego, że w siedzibę policji uderzyła rakieta i zdołał uciec w powstałym chaosie. Obecnie Karzaj musi współpracować z Fahimem, ale obaj dygnitarze odnoszą się do siebie ze skrajną nieufnością. Prezydent wie, że jego życie jest zagrożone. W lutym br. na kabulskim lotnisku został pobity na śmierć minister turystyki, Abdul Rahman. 6 lipca wiceprezydent, szef resortu robót publicznych i gubernator prowincji Nangarhar, Hadżi Abdul Kadir, zginął zastrzelony, gdy wychodził ze swego gabinetu. Sprawców nie wykryto, chociaż jest niemal pewne, że Kadira zgładzili członkowie jego ochrony. Istnieją uzasadnione podejrzenia, że oba zamachy przeprowadzili Tadżykowie pragnący nie dopuścić Pasztunów do udziału w rządzie. 29 lipca zatrzymano w Kabulu pojazd wypełniony materiałami wybuchowymi. Podobno jadący nim mężczyźni zamierzali dokonać zamachu na prezydenta Karzaja. Powstają hipotezy, czy niedoszli zabójcy są powiązani z Al Kaidą, czy też zostali wysłani przez innych mocodawców. Zdaniem dziennika „New York Times”, dzięki amerykańskiej ochronie szef afgańskiego rządu zyska trochę czasu na wzmocnienie swej władzy. Czy jednak mu się to uda? Osiem miesięcy po obaleniu reżimu talibów Afganistanowi zagraża anarchia. Kabul stał się kwitnącym, tętniącym życiem i muzyką miastem, ale względny spokój zapewniają przede wszystkim oddziały międzynarodowych sił pokojowych, liczące niemal 5 tys. ludzi. Władza Karzaja rzadko sięga poza rogatki stolicy. Złośliwi nazywają obecnego prezydenta „burmistrzem Kabulu”. W czerwcu Loyia Dżirga, Wielka Rada Plemion Afganistanu (dyskretnie sterowana przez amerykańskich dyplomatów), orzekła, że Hamid Karzaj ma pozostać prezydentem przez następne dwa lata. Tak naprawdę jednak wszystkie kluczowe stanowiska w administracji, policji i armii przejęli Tadżykowie, którzy wcześniej bronili się przed talibami w Dolinie Pandższiru. Rząd nie kontroluje jednak zamieszkanych przez Pasztunów południowo-wschodnich regionów kraju. Pasztunowie zaś czują się dyskryminowani w obecnym układzie sił, zwłaszcza że ich duchowy przywódca, były król Zahir Szach, został pozbawiony wszelkiego wpływu na rządy. Północny Afganistan to domena potężnych „panów wojny”, którzy tylko nominalnie uznają zwierzchność Kabulu i walczą ze sobą o władzę. W Heracie jak udzielny książę panuje Tadżyk Ismail Khan, wydający rozkazy 30-tysięcznej armii, znacznie liczniejszej niż rządowe siły zbrojne. Hamid Karzaj rozkazał wprawdzie rozwiązanie takich „prywatnych” wojsk, ale nikt go nie posłuchał. Ismail prześladuje miejscowych Pasztunów, których oskarża o konszachty z talibami. Każdy afgański „pan wojny” twierdzi zresztą, że jego przeciwnicy to terroryści i członkowie Al Kaidy. Zawsze istnieje szansa, że Amerykanie uwierzą i zbombardują rywala. Ismail jest tak butny, że spóźnia się na spotkania nawet z generałami Stanów Zjednoczonych. Nazywa się „emirem”, musi jednak toczyć wojnę z ukrywającymi się w górach partyzantami pasztuńskimi, którymi dowodzi Ammanullah Khan. W prowincji Mazar potężny generał Dostum, przywódca Uzbeków, który podczas 23-letniej wojny w Afganistanie bez skrupułów zmieniał fronty, usiłuje zbrojnie rozprawić się z lokalnym tadżyckim „panem wojny” Attą Mohammedem. Oczywiście zajęci walką z konkurentami prawdziwi władcy Afganistanu nie mają czasu na takie drobnostki jak wysyłanie do stolicy wpływów z podatków. W pasztuńskich prowincjach południowego wschodu miejscowi watażkowie stawiają opór gubernatorom przysłanym przez rząd. Walki na razie mają charakter sporadyczny, przerywany rozejmami, do których doprowadzają dyplomaci ONZ i amerykańscy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 31/2002

Kategorie: Świat