Nerwy kaskaderów muszą być bardziej wytrzymałe niż karoserie ich aut Zbyszek Mierzejewski pędzi na krosowym motocyklu. Najeżdża na rampę. Wybija się. Przelatuje nad dachami 11 samochodów. Mija w powietrzu drugą rampę i ląduje twardo. To krótki, ale bardzo niebezpieczny lot. Jeden z numerów programu zespołu kaskaderów prezentowanego na ciechanowskim stadionie. Potrzeba do niego końskiej siły i stalowych mięśni. Wszystko to drzemie w niepozornie wyglądającym Zbyszku. Kilka tygodni wcześniej wszedł do pubu, by napić się piwa. Trafił na czwórkę mężczyzn próbujących przenieść stół bilardowy. Chwycił go sam jak wiklinowy mebel i przestawił kilka metrów dalej. Kiedy Mierzejewski zdejmuje kombinezon, nie wygląda na twardziela. Tylko blizny na ciele mówią o ryzyku związanym z jego profesją. – Po jednym ze skoków nie wytraciłem prędkości. Było mokro. Nie miałem gdzie uciekać. Wjechałem w żywopłot przy bieżni. Wróciłem tą samą drogą. Publiczność biła brawo. Widzowie myśleli, że to część występu. Później poszedłem zobaczyć, przez co przejechałem. W żywopłocie tkwiły stalowe słupki po dawnym ogrodzeniu. Przeżyłem przez przypadek. Udało się. Tylko to się liczy – wspomina. Złamany obojczyk albo zwichnięcia to dla biorących udział w pokazach chleb powszedni. Na grymas bólu mogą sobie pozwolić dopiero po występie. Jak zostać kaskaderem?
Tagi:
Piotr Siwanowicz