Ali Baba i 128 uchodźców

Ali Baba i 128 uchodźców

Węgierski mur

Na serbsko-macedońskiej granicy są dwa punkty, w których uchodźcy zostają po pięć-dziesięć dni. W ciągu dnia kryją się w lasach, czasem przychodzą do tutejszych wsi w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Niektórzy mieszkańcy za pieniądze udzielają im schronienia w swoich gospodarstwach – opuszczonych budynkach, stodołach czy szopach. Taki nocleg kosztuje minimum 5 euro od głowy. Trwa to, dopóki przemytnicy nie zapewnią uciekinierom odbioru w Serbii. Kiedyś do Serbii wjeżdżano również z Kosowa, ale teraz granice kontrolują KFOR i Euleks, więc ten kierunek jest na razie zamknięty.

Granica Serbii z Macedonią ma długość 273 km i podobno przemytnicy potrafią ją przejść w 273 miejscach. Potem lokalnymi drogami, na których jest mniejszy ruch, przewożą swój „towar” w zamkniętych minibusach i ciężarówkach. Transport zapewniają do pobliskich miast. Cena za tę część drogi to 100-200 euro od osoby. Zimą zeszłego roku w wywiadzie dla serbskiego dziennika „Blic” pewien przemytnik, nazwany B., opowiadał o swoim biznesie: „Ilu ludzi przeprowadzam rocznie? Nie liczę… ale pracuję codziennie, przez cały rok”. To jeden z tych, którzy na południowej serbskiej granicy przejmują uchodźców i przewożą do najbliższych większych miejscowości, gdzie czekają na nich inne ekipy i wiozą dalej na północ, aż do Suboticy na północy Serbii, która jest ostatnim etapem przed nielegalnym wjazdem do Unii.

W Serbii w pierwszych miesiącach tego roku złożono ponad 22 tys. podań o azyl, z czego 10 tys. jedynie w maju, przy czym należy mieć na uwadze, że większość cudzoziemców nielegalnie wkraczających na teren tego kraju nie zgłasza się nigdzie. Tylko 19 i 20 czerwca na południu Serbii policja znalazła 1,5 tys. imigrantów z Macedonii, którzy kontynuowali przeprawę na północ. Jednym z zadań postawionych przed Belgradem przez Brukselę jest ostrzejsza kontrola tranzytu imigrantów przez Serbię do Węgier, skąd wyruszają oni dalej na zachód. Zadanie jest oczywiste, ale jego realizacja nie idzie zbyt dobrze. Kraj nie jest przygotowany na taki napływ uchodźców, a kryzys pogłębią teraz Węgry, stawiając czterometrowe metalowe ogrodzenie na granicy ze swoim południowym sąsiadem. W 2012 r. na Węgrzech było 2 tys. uchodźców. W pierwszych miesiącach tego roku ich liczba przekroczyła już 50 tys. Kosztuje to kraj 750 tys. euro dziennie.

W wywiadzie dla serbskiej telewizji B92 burmistrz węgierskiego przygranicznego miasta Ásotthalom, László Toroczkai, który jest pomysłodawcą budowy ogrodzenia, mówił, że nie rozwiąże ono problemu, ale zmniejszy napływ imigrantów: – Oczywiście, że ogrodzenie może być jedynie częścią rozwiązania. Potrzebujemy policjantów do jego ochrony, ponieważ nielegalni imigranci mogą przez nie przejść. Jednak może ono ich tymczasowo zatrzymać, dopóki policja nie przybędzie.

Dodał też, że nielegalni imigranci stanowią niebezpieczeństwo dla mieszkańców miasta, ponieważ dochodzi do kradzieży samochodów i rowerów. Poza tym Toroczkai obawia się zagrożenia terrorystycznego.

W Syrii wojna trwa od 2011 r. i nic nie wskazuje na to, by miała się szybko zakończyć. Wojna domowa w Somalii rujnuje kraj od 1991 r., w Afganistanie zaś talibowie bez ustanku sieją terror. Ludzie opuszczają wszystko, co znają, ponieważ nie mogą już żyć w ojczyźnie, i wyruszają w podróż pełną niebezpieczeństw do ziemi obiecanej – Unii Europejskiej. Problem uchodźców nie może zostać rozwiązany na poziomie lokalnym ani nawet regionalnym. Budowane przez Węgrów ogrodzenie najprawdopodobniej niewiele zmieni. Nie stłumi w uciekinierach dążenia do lepszego życia. Znajdą inne granice, inne przejścia, a przemytnicy zarobią jeszcze więcej.

Foto: Joanna Kakissis

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 28/2015

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy