Hollywood mi się przydarzyło

Hollywood mi się przydarzyło

W Ameryce dostałem ciężką lekcję życia i skromności Rozmowa z Janem A.P. Kaczmarkiem, kompozytorem – Ilu jest w Ameryce kompozytorów czynnych zawodowo? – Około tysiąca. – Pan jest, jak czytałam, w czołówce rankingu. – Dosyć wysoko. Mam sporo propozycji. W Ameryce każdemu się przydziela jakąś etykietkę, ja jestem zakwalifikowany jako autor muzyki do dramatów, filmów historycznych i romansów. – Zabiega pan o pracę w filmie czy raczej producenci zabiegają o pana? – To działa w obie strony. Oczywiście, w tych zabiegach główną postacią jest agent. – Może pan przebierać w propozycjach? – Ja bym to nazwał starannym wyborem. Trzeba się trzy razy zastanowić, zanim się powie „nie” albo „tak”… Ostatnio częściej odmawiam. – Wyjechał pan do Stanów Zjednoczonych w 1989 r., u szczytu swojej kariery, gdy Orkiestra Ósmego Dnia była bardzo sławna w Europie. Czy to ułatwiło panu start w Hollywood? – Sądziłem, że mi ułatwi, kiedy wyjeżdżałem, ale się przeliczyłem. Jednak moja muzyka różniła się od tej, która tam cieszyła się powodzeniem. Mówiono, że jest za trudna, za ciężka. W zasadzie musiałem budować moją pozycję zawodową od początku. – Jak pan trafił do filmu? – Na początku pisałem dla teatru, pracowałem z bardzo dobrymi scenami. Ale teatr amerykański nie ma tak silnej pozycji, jaką miał w tamtych latach polski teatr, nie ma też tradycji pisania rozbudowanej muzyki do przedstawień. Dlatego zwróciłem się w stronę filmu, choć wcześniej rzadko o tym myślałem. Poza tym bardzo potrzebowałem pieniędzy. Zbyt długo żyłem na kredyt, nie mogło to trwać w nieskończoność. – Zarabiał pan na życie, także wykonując inne prace, nieartystyczne? – Postanowiłem, że nie podejmę żadnej pracy niezwiązanej z muzyką i sądzę, że dzięki temu doszedłem szybciej do celu. Oczywiście, znałem przykłady artystów, którzy godzili prace dorywcze z własną twórczością, np. Philip Glass był taksówkarzem. Ale ja trafiłem na inne czasy, wielkiego przyspieszenia, koncentracji talentu i konkurencji. Odwrócenie uwagi od muzyki skończyłoby się dla mnie tragicznie. Cały czas pisałem, dużo do szuflady. – Kiedy amerykańscy filmowcy zwrócili na pana uwagę? – Punktem zwrotnym był film „Całkowite zaćmienie” Agnieszki Holland. Potem machina kariery ruszyła. – Gdyby pan wiedział, jak wygląda dobijanie się o nazwisko w Hollywood i co pana tam czeka, ale nie miał pewności osiągnięcia sukcesu, to czy jeszcze raz zaczynałby pan wszystko od początku? – Chyba nie. Ja nie marzyłem o Hollywood – to się mi przydarzyło, a sytuacja życiowa zmusiła mnie do walki. Pierwszy okres był bardzo trudny, nie chciałbym jeszcze raz przez to przejść. Dochodzenie do jako takiej pozycji trwało ze cztery lata. Miałem minimalne dochody, a musiałem utrzymać żonę i czworo dzieci. Żyłem w dużym stresie. – Nie bał się pan jechać z rodziną na niepewne? – To odbiera nieco tragizmu i romantyzmu mojej biografii, ale ja nie wiedziałem, że emigruję. Dostałem krótkie stypendium do Stanów Zjednoczonych i wyjechałem sam, a po dwóch tygodniach zaproponowano mi zrobienie małego, niedobrego horroru. Zadzwoniłem do żony i zaproponowałem, żeby rodzina przyjechała do mnie na rok: dzieci poszłyby do szkoły, nauczyłyby się angielskiego, a potem byśmy wrócili. Ale po roku okazało się, że zaplątaliśmy się w problemy codziennego życia. I nie było już możliwości łatwego kroku wstecz. Nie chciałem też wracać do kraju z poczuciem niepowodzenia, przeświadczeniem, że moja wyprawa nie miała sensu. Uparłem się, żeby ten sens budować. – Kiedy artysta europejski ma największą szansę zrobić w Ameryce karierę od razu po przyjeździe, bez „trudnego okresu”? – Komfortową sytuacją jest pojechać do Ameryki z dziełem, które powstało w Europie i zyskało rozgłos, dobre recenzje, a jeszcze lepiej, jeśli zostało nagrodzone na liczącym się festiwalu. Idealnym rozwiązaniem jest nominacja do Oscara itp. – Ponoć Amerykanie nie bardzo interesują się kinem europejskim. – Niestety, mało europejskich filmów trafia na amerykańskie ekrany, więc osiągnięcia ludzi związanych z tymi filmami nie są na ogół znane. Dlatego tak ważne są nagrody, festiwale itd. – Współpracuje pan z filmowcami amerykańskimi i europejskimi. Gdzie kompozytor ma większy komfort pracy? – Dzisiaj coraz bardziej to się unifikuje. Kilka lat temu powiedziałbym, że Ameryka wywiera ogromną presję, o jakiej nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 45/2002

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska