Wielu uczniów nie ma dostępu do drogiego internetu, a szkolne posiłki są wydawane na parkingach Korespondencja z USA Poniedziałkowe lekcje w szkole online moja 15-letnia córka rozpoczyna w południe. Po miesiącu pobierania nauki w tym systemie wie, że nie musi się śpieszyć, bo nikt nie będzie sprawdzał jej obecności, a nauczyciele, jak to w poniedziałek, ograniczą się raczej do przesłania mejli z wytycznymi na najbliższy tydzień. Nie trzeba nawet się ubierać. Nikt tu przecież nie urządzi żadnej telelekcji przez Zoom czy Google Duo. Ambitniejsi nauczyciele podeślą co najwyżej filmiki z miniwykładami, większość ograniczy się do wrzucenia zadań domowych na platformy Google Classroom lub Blackboard. Nauczycielka francuskiego zaczęła niedawno dyżurować przy telefonie dwa razy w tygodniu po godzinie – wymowy w obcym języku nie można sobie przyswoić z czytanki. Dowiaduję się od znajomych, że ich dzieci są podobnie zniechęcone jak moja córka i nikt bardziej od nich nie może się doczekać końca eksperymentu, w którym przyszło im uczestniczyć. Eksperymentu, bo nawet w okręgu szkolnym stojącym w rankingach tak wysoko jak nasz, do tego bogatym – już od lat wyposażającym wszystkich swoich gimnazjalistów i licealistów w laptopy do użytkowania w roku szkolnym – zdalna szkoła, distance learning, jak nazywają to Amerykanie, jest prowizorką, która bardziej męczy, niż uczy, a nawet dezorientuje, zamiast wskazywać i prowadzić. Stracony tydzień Dziś już wiemy, że choć Ameryka mogła do pandemii się przygotować lepiej niż reszta świata, bo miała na to więcej czasu, nie wykorzystała szansy. Pierwsze przypadki zarażenia koronawirusem oficjalnie potwierdzono w moim stanie Kolorado na początku marca. Liczba chorych podwajała się z dnia na dzień, już po tygodniu gubernator zaczął mówić o konieczności wprowadzenia ograniczeń w codziennym życiu, na pewno zaś zamykania szkół. Tradycyjne, tygodniowe ferie wiosenne w naszym okręgu szkolnym, zrzeszającym ponad 50 placówek oświatowych i kształcącym 30 tys. uczniów, zaplanowane były na 16 marca. Zlokalizowany w mieście stanowy Uniwersytet Kolorado zamknął kampus i przeniósł wszystkie zajęcia do sieci już 11 marca. Było jasne, że kuratorium postąpi tak samo. Od początku ferii czekaliśmy więc na informacje, jak dokładnie ma wyglądać po feriach zdalna szkoła. Tydzień ferii obfitował w newsy. Zamknięto ośrodki narciarskie, w najbardziej zaludnionych hrabstwach wprowadzono lockdown, ograniczono liczbę pracowników w firmach najpierw do 50, potem do 10 osób, w końcu pojawił się nakaz zamknięcia wszystkich przedsiębiorstw i sklepów, które nie reprezentowały branż „pierwszej potrzeby”. Wydawało się więc, że nasza lokalna szkoła dostała w prezencie cały tydzień na przygotowywanie się do zmian. Czy wykorzystała tę szansę? Na to pytanie odpowiem inaczej. Pierwszy, lakoniczny mejl od kuratorium informujący o nauce online przyszedł dopiero w niedzielę wieczorem. Zdalne lekcje miały wystartować w poniedziałek o godz. 9 rano. O wiele obszerniejszy i jakże znamienny, mówiący o tutejszej szkole i jej problemach więcej niż wszystkie testy razem wzięte, był mejl, który wylądował w rodzicielskich skrzynkach zaraz potem. Szeroko informował o tym, gdzie i w jaki sposób uczniowie objęci programem dożywiania będą mogli dalej z niego korzystać. Ta sfera szkolnego życia wydawała się dużo bardziej przez kuratorium przemyślana i lepiej zorganizowana niż program zdalnych lekcji. Ustalono, że posiłki – suchy prowiant na lunch oraz śniadania na dzień następny – będą dystrybuowane w systemie drive-thru na trzech przyszkolnych parkingach w mieście, codziennie w porze obiadowej. Jak wynika ze statystyk prowadzonych przez federalną agencję National School Lunch Program, szkolne posiłki, darmowe lub za symboliczną kwotę, karmią co dzień w Ameryce 30 mln uczniów w wieku 5-18 lat. To prawie 40% wszystkich uczniów szkół podstawowych i średnich. Jakże przejmujący i smutny dowód, że pomimo całego swojego bogactwa Ameryka pozostaje niesławnym liderem wśród państw rozwiniętych, jeśli chodzi o ubóstwo dzieci. Według ubiegłorocznych danych US Census Bureau w biedzie żyje co szósty nieletni Amerykanin i ten trend nie zmienia się od ponad 20 lat. A co jeszcze bardziej w tej statystyce zatrważające, aż 70% tych dzieci pochodzi z rodzin, w których oboje rodzice pracują. Dlatego ucieszyło mnie, że zamknięcie szkolnych stołówek nie będzie oznaczało odcięcia dzieci od posiłków, dla niektórych zapewne jedynych w ciągu dnia. Ktoś chyba zwariował Początki










