Amerykański sen w todze

Amerykański sen w todze

Hawaii Supreme Court justices listen to arguments by Richard Wurdeman, a lawyer representing opponents of a giant telescope, in Honolulu on Thursday, June 21, 2018. Justices are considering an appeal of a decision to grant the telescope project. (AP Photo/Jennifer Sinco Kelleher)

W USA jeden prawnik przypada już na 300 obywateli, ale nie rozwiązuje to problemów systemu Analizę rynku prawniczego w Stanach Zjednoczonych należy zacząć od umiejscowienia dyplomu z prawa w tamtejszej piramidzie społecznej. Za oceanem, podobnie jak w innych krajach anglosaskich, studia prawnicze traktowane są raczej jak kurs zawodowy niż tradycyjna edukacja uniwersytecka. W Europie przyzwyczailiśmy się, że prawo to kolejny kierunek, na którym naukę rozpoczyna się po ukończeniu szkoły średniej. Owszem, większość krajów Starego Kontynentu utrzymuje jakąś formę państwowej certyfikacji prawa do wykonywania zawodu, jednak najczęściej następuje ona zaraz po studiach i jest praktycznym kursem tego, czego przyszli prawnicy uczyli się na uniwersytecie. W Stanach tzw. szkoły prawnicze, czyli wydziały nauk prawnych, są ciałami dużo bardziej niezależnymi od reszty uczelni i działają na skalę wręcz masową. Oferowane przez nie kursy są niejako obok tradycyjnego podziału na studia pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia. W USA prawo to najczęściej kolejna kwalifikacja, kurs zawodowy wybierany przez ludzi mających już w CV dyplomy z nauk politycznych, dziennikarstwa czy ekonomii. Ponadto status dyplomu szkoły prawniczej w ostatnich dekadach bardzo się zdewaluował. Jak zauważa Jordan Weissmann z magazynu „The Atlantic”, jeszcze w latach 70. prawnik był zawodem prestiżowym, kojarzącym się z ważną misją społeczną, z odpowiedzialnością za współtworzenie wymiaru sprawiedliwości. Jednak w kolejnych latach, wraz z rozrostem sektora usług finansowych i doradczych oraz rozwojem ogromnych korporacji prawniczych, amerykański prawnik przeobraził się niemal w robotnika, wyrabiającego setki godzin w miesiącu nad stosami dokumentów. Dziś młodzi absolwenci szkół prawniczych muszą się liczyć z morderczym wręcz początkiem kariery, pochłaniającym zdecydowaną część ich tygodniowego harmonogramu. Żeby jednak w ogóle myśleć o rozpoczęciu praktyki w zawodzie, muszą się zmierzyć z wyzwaniem jeszcze trudniejszym niż nielimitowany czas pracy. Muszą tę pracę w ogóle dostać, co na dzisiejszym amerykańskim rynku usług prawniczych robi się coraz trudniejsze. Według danych think tanku Brookings Institution obecnie w Stanach Zjednoczonych jest 1,34 mln prawników. Daje to prawie jednego certyfikowanego przedstawiciela tej profesji na 300 mieszkańców kraju. Co więcej, w ciągu ostatnich 11 lat liczba ta niemalże podwoiła się, z nieco ponad 750 tys. Do tej grupy zaliczają się oczywiście adwokaci, ale i prawnicy korporacyjni, odpowiedzialni m.in. za obsługę dużych firm i koncernów międzynarodowych. Do tego należy dodać ok. 10% absolwentów szkół prawniczych, którzy nigdy nie podeszli do egzaminów zawodowych, więc przynajmniej w teorii nie mogą praktykować. Te ponad 100 tys. osób często jednak służy jako „podręczna pomoc prawna” wewnątrz struktur firmowych. Pracodawca w ten sposób oszczędza na zewnętrznym doradztwie prawnym, a pracownik nie ma poczucia, że ukończenie jednego z najbardziej wymagających kursów w amerykańskim systemie było bezcelowe. Przy tak ogromnej liczbie prawników pytanie o ich nadprodukcję nasuwa się samo. Czy Ameryka naprawdę potrzebuje aż tylu przedstawicieli zawodów prawniczych? I tak, i nie. Paul Caron, dziekan szkoły prawniczej Pepperdine University, zwraca uwagę na najważniejsze czynniki zwiększające w ostatnich dekadach zapotrzebowanie na prawników. Zaczyna od tego, że Amerykanie się bogacą, przynajmniej wirtualnie. Cykliczna hossa na rynku nieruchomości sprawiła, że coraz więcej osób decydowało się najpierw na kredyt hipoteczny, a potem na zakup własnego mieszkania bądź domu. W połączeniu z coraz mniejszym wkładem państwa w mieszkalnictwo i spadkiem liczby mieszkań komunalnych spowodowało to, że wielu Amerykanów po raz pierwszy w życiu musiało podpisać tak ważną umowę. Stworzyło to pierwszą falę zapotrzebowania na prawników, którzy w ten sposób z zawodu obecnego w życiu społeczeństwa od święta przekształcili się w doradców życia codziennego. Jako drugi czynnik Caron wymienia wspomniany rozwój sektora korporacyjnego. Coraz bardziej rozbudowany system finansowy, wymagający znajomości regulacji prawnych całego świata, potrzebuje nieustannego wsparcia prawnego. Dlatego w dzielnicach finansowych światła w kancelariach prawniczych palą się równie długo jak te na piętrach bankowców. Rozrost Wall Street wymógł też zwiększenie zatrudnienia po stronie rządowej, bo trzeba było zacząć dużo dokładniej regulować banki. W administracji stworzono również nowe urzędy nadzorujące, chociażby Biuro Finansowej Ochrony Konsumenckiej, którego pierwszym szefem była wiodąca dziś postać Partii Demokratycznej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc 30,00 zł lub Dostęp na 12 miesięcy 250,00 zł
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2019, 2019

Kategorie: Świat