Licencja na zabijanie

Licencja na zabijanie

Strzelać czy nie strzelać do błąkających się po lesie psów? Spór miłośników zwierząt i myśliwych o nowelizację ustawy. Kto wygra w Sejmie? Magda Lange-Ostrowska szła z dwoma psami, kundlem i wilczurem, ścieżką rowerową z Zalesia Górnego do Ustanowa. Wilczur pobiegł do rowu przecinającego łąkę, by napić się wody. Usłyszała strzał. Pies leżał w kałuży krwi. – Z lasu wyszedł człowiek ze strzelbą. Powiedział, że pies był kłusujący, więc trzeba go było zastrzelić – to relacja ze strony Stopodstrzałom.pl. 14-letniego Damiana mama posłała po jedlinę. Poszedł z dwoma małymi psami. Myśliwy z Radłowa zastrzelił jednego z nich. – Usłyszałem strzał, skowyt, a potem jeszcze drugi strzał. Myśliwy siedział na drzewie, miał tam ambonkę – opowiadał Damian. Mieszkaniec wsi Niedźwiedziny jechał rowerem do żwirowni, gdzie jest stróżem. Za nim biegł jego czteroletni kundel. W połowie drogi za rowerzystą zaczął jechać samochód. Gdy mężczyzna dojechał do skraju lasu, rozległy się dwa strzały. – Wystraszyłem się, zjechałem między brzózki i popędziłem do żwirowni – opowiada. – Kiedy później wróciłem, mój pies leżał zastrzelony przy drodze. We wsi Podlesie myśliwy wracał rano z polowania. Wszedł na podwórko pilnowane przez suczkę. Strzelił z bliskiej odległości, zwierzę zginęło na miejscu. Mężczyzna dopiero po południu wrócił do domu, był pijany. Policjanci zabrali mu dubeltówkę. Wiele podobnych historii można znaleźć na forach internetowych. Ich lektura pozwala zrozumieć, dlaczego środowisko myśliwych ma w Polsce tak złą opinię. „Myśliwi coraz częściej zaczynają się kojarzyć z naładowanymi testosteronem narwańcami, którzy szukają ujścia swoich frustracji, mierząc do najprostszego celu, jakim jest udomowione zwierzę” – to jeden z typowych głosów. Nagły atak pudla Miłośnicy zwierząt domagają się, by z polskiego prawa zniknęły przepisy umożliwiające zabijanie psów, które nie są trzymane na smyczy. Polski Związek Łowiecki jest temu przeciwny. Spór trwa, co odwleka uzgodnienie treści nowej ustawy o ochronie zwierząt. – Strzelanie do psa biegającego luzem to barbarzyństwo, niejednokrotnie zabijane są one na oczach dzieci – twierdzi Joanna Mucha, przewodnicząca parlamentarnego zespołu przyjaciół zwierząt, pilotująca nowelizację ustawy. Pies przebywający na terenach leśnych musi być na smyczy, ale samo bieganie luzem nie pozwala na jego uśmiercenie. Przepisy mówią, że myśliwy ma prawo na terenach leśnych zastrzelić psa lub kota, jeśli są one bez opieki, wykazują oznaki zdziczenia, stanowią zagrożenie dla zwierząt dziko żyjących oraz znajdują się ponad 200 m od zabudowań mieszkalnych. To bardzo nieprecyzyjna regulacja, więc sądy rzadko mogą udowodnić, że myśliwy zabił psa nielegalnie – zwłaszcza że w większości przypadków są tylko słowa strzelca przeciw słowom właściciela psa. Jak wykazać, że myśliwy musiał zdawać sobie sprawę, iż pies był pod opieką, nie zagrażał zwierzynie, nie wykazywał zdziczenia? Nawet odległość od zabudowań podawana jest różnie przez obie strony. Dopiero w tym roku Prokuratura Generalna uznała, że przepisy, które nie precyzują, jakie objawy świadczą o zdziczeniu zwierzęcia, są sprzeczne z konstytucją – i zaskarżyła je do Trybunału Konstytucyjnego. Jak twierdzi prokuratura, interpretacja tych przepisów stwarza problemy prokuratorom i sędziom. Na razie jednak myśliwi unikają odpowiedzialności, a psy nadal giną. – W ten sposób zabijane są tysiące psów, które według myśliwych wałęsają się i atakują zwierzynę łowną. Zapewniają oni, że strzelali akurat wtedy, gdy psy goniły dzikie zwierzęta. Tłumaczą w ten sposób nawet strzelanie do pudli – mówi Joanna Mucha. Myśliwi nie pomagają Z drugiej strony, zwolennicy zachowania obecnych przepisów podają wiele przykładów, kiedy to ludzie padają ofiarą psów. Pięcioletni Kubuś został zagryziony przez trzy psy w Katlewie na placu zabaw. Rozszarpywały go prawie przez godzinę. W Żochach koło Częstochowy pies rzucił się na 62-letniego właściciela i zagryzł go. Żona ofiary, która próbowała odpędzić psa, została poważnie pogryziona i trafiła do szpitala. W Sulejówku rottweiler przewrócił wózek, w którym leżała siedmiomiesięczna Julia. Rodzice byli w pracy, dzieckiem zajmowali się dziadkowie, ale na chwilę zostawili wózek bez opieki. Pies zagryzł dziewczynkę i zaniósł do swego kojca. W Sarbinowie pięcioletnia dziewczynka przechodziła koło dwóch psów walczących ze sobą na polu.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2011, 2011

Kategorie: Opinie