Tłok w podstawówkach młodych dzielnic

Tłok w podstawówkach młodych dzielnic

01.09.2009 Warszawa Szkola Podstawowa nr 127 im. H. Sienkiewicza . Inauguracja Roku Szkolnego 2009/2010 z udzialem Prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz Waltz N/z Szesciolatki idacy do pierwszej klasy Fot. Andrzej Stawinski/REPORTER

Demografia, plaga egipska czy… zły kalendarz reform Ja i mój pies mamy średnio po trzy nogi. I co z tego? prof. Łukasz Turski Mało kto zdaje sobie sprawę, ale wiele wskazuje na to, że kampania wyborcza rozstrzygnie się w szkołach podstawowych. Tak jak przed rokiem trafia do nich w ramach kalendarza posyłania sześciolatków do szkół kolejne półtora rocznika. W sześcioletniej podstawówce jest zatem razem aż siedem roczników. Niż to nie wszystko Pozornie to żaden problem – wszak mamy niż demograficzny i dzisiejsze roczniki są zdecydowanie mniej liczne od urodzonych np. w latach 80. Niż stawia pod znakiem zapytania funkcjonowanie wielu szkół. I to jest prawda, ale statystyczna. Owszem, mamy w Polsce mnóstwo miejsc, gdzie uczniów jest coraz mniej – tak mało, że wymusza to zamykanie niektórych placówek, szczególnie na obszarach wiejskich i małomiasteczkowych. W wielkich miastach dzieje się jednak coś innego. To prawda, są tam dzielnice, w których szkoły podstawowe również mają problemy z malejącą liczbą uczniów. Do tych miast ciągną jednak za pracą tłumy ludzi w wieku produkcyjnym i – co ważne – rozrodczym. Poza tym znaczna część wchodzących na rynek pracy, którzy z tych miast pochodzą, zakłada formalnie bądź nieformalnie rodziny i wyprowadza się od rodziców. Po czym wielkim kredytowym wysiłkiem – swoim i często rodziny – kupuje nowe mieszkania. Te zaś są budowane tam, gdzie można znaleźć miejsce i stosunkowo tanie grunty. W efekcie wielkie miasta dzielą się na dzielnice „stare”, z których znaczna część młodych się wyprowadziła, i „młode”, w których osiedlają się właśnie ci młodzi oraz przybysze z mniejszych miejscowości. Te młode dzielnice miały skądinąd, przynajmniej do tej pory, dość ukierunkowane sympatie polityczne. W dzielnicach starych dzieci jest mało, co rodzi problemy z malejącą liczbą uczniów w szkołach. W młodych trzeba nie tylko stawiać nowe budynki mieszkalne, ale i tworzyć całą infrastrukturę, w tym szkoły, przynajmniej podstawowe i gimnazja (szkoły ponadgimnazjalne mają specjalizacje, a ich uczniowie są mobilniejsi, więc obciążenie rozkłada się w skali miast bardziej równomiernie). Różnie z tą infrastrukturą bywa, więc do tej pory mimo statystycznego niżu istniejące placówki często były nadmiernie obciążone. Gdy w zeszłym roku szkolnym trafiła do nich pierwsza połowa dodatkowego rocznika – zaczęły pękać w szwach. Przy czym niewiele tu pomagają manipulacje ze zmianowością. Dzieci pracujących rodziców (a w tych dzielnicach zwykle pracują oboje) najczęściej pozostają w szkole zdecydowanie dłużej niż tylko w czasie zajęć obowiązkowych. Na podstawie regulacji wprowadzonych w ramach promocji wcześniejszego posyłania dzieci do szkoły mają do tego prawo. Dziadkowie i babcie zwykle albo są daleko, albo również pracują. W związku z tym uczniowie przebywają w szkole niezależnie od tego, czy mają w danym momencie lekcje, czy nie. Tu jedzą posiłki i zostają w świetlicy. Koszmar przepełnienia Teraz do pękających w szwach podstawówek trafia kolejne dodatkowe pół rocznika. Przy czym tłok nie dotyczy tylko dwóch najmłodszych klas – nieziemskie przepełnienie w takiej szkole to koszmar dla wszystkich uczniów. Politykom wydaje się, że ich problemy z posyłaniem sześciolatków do szkół skończą się, gdy cały rocznik zostanie do nich wepchnięty. Tymczasem kłopoty dopiero się zaczynają – ścisk będzie panował w podstawówkach młodych dzielnic przez najbliższe pięć lat! Sam pomysł przesunięcia wieku rozpoczynania nauki, choć niepozbawiony wad, ma wiele zalet. Są one związane zwłaszcza z wcześniejszym rozpoczęciem działań edukacyjno-wychowawczych w stosunku do dzieci ze środowisk i rodzin mniej wydolnych w tym zakresie oraz z upowszechnieniem wychowania przedszkolnego. Minister Boni podał również uzasadnienie ekonomiczne – wcześniejsze wkroczenie kolejnych roczników na rynek pracy. Niestety, jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Minister Katarzyna Hall, zapowiadająca na początku urzędowania raczej chęć doskonalenia systemu, a nie wielkie reformy, wystąpiła z pomysłem tej zmiany w 2008 r. Od razu z planem obowiązkowego posłania wszystkich sześciolatków do szkoły w roku 2011. Ten rok był o tyle istotny, że akurat w 2003 r. urodziło się najmniej dzieci w ostatnich kilkudziesięciu latach. Podstawówki były więc pustawe. Różnice pomiędzy kolejnymi rocznikami były zresztą niezbyt duże – poniżej 20% najmniej licznego rocznika. Posłanie do szkoły dwóch roczników uczniów rodzi jednak ogromne problemy, przede wszystkim logistyczne. Przez kolejne szczeble edukacji idzie wówczas wielka fala,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 37/2015

Kategorie: Opinie