Nęci go przyroda i puszcze tropikalne. No i ludność, a zwłaszcza kobiety… Polska kolonia, czyli na Madagaskar W 1936 r. Fiedler jest już celebrytą. O jego przygodach rozpisuje się z pasją ogólnopolska prasa. W Wigilię 1936 r. pisarz opowiada na łamach „Kuriera Polskiego” o innym Bożym Narodzeniu, spędzonym poza krajem, w amazońskiej puszczy. (…) W styczniu 1937 r. w „Wiciach Wielkopolskich” swoje spotkanie z Fiedlerem opisuje Marian Turwid. Jego żona spędziła kilka lat na Madagaskarze, więc pisarz odwiedza Turwidów, by dowiedzieć się czegoś o wyspie i jej mieszkańcach. „Zjawił się. Ciasna przestrzeń naszego mieszkania, zdawało się, skurczyła się jeszcze bardziej – relacjonował na łamach „Wici” Turwid. Bo gość nasz wniósł z sobą jakąś – szerokość, rozmach jakiś nie na miarę, pożal się Boże, standardowego człowieka i jego nowoczesnych klitek. (…) Nie sposób wyobrazić sobie Fiedlera w takim czy innym mundurku, maszerującego grzecznie, w szeregu, równym kroczkiem ku jakiemuś wspólnemu szczęściu. Od razu widać: to jest człowiek, który maszeruje sam (…)”. Zamorskie wyprawy wciągają go jak ruchome piaski. Ledwie wraca z rejsu na „Batorym”, a już szykuje się do nowej podróży – tym razem na celownik bierze Tahiti. Los chce jednak inaczej – dostaje propozycję zbadania Madagaskaru. (…) Wyspa na Oceanie Indyjskim, u wschodnich wybrzeży Afryki, należy do Francji, ale polska Liga Morska i Kolonialna, licząca w końcu lat 30. ubiegłego wieku niemal milion członków organizacja wspierana przez sanację, z gen. Gustawem Orlicz-Dreszerem – przyjacielem Fiedlera – na czele, właśnie tam rości sobie prawa do zapewnienia Polsce zamorskiej kolonii. Podejmuje nawet nieformalne rozmowy z Francuzami na temat polskiej kolonizacji Madagaskaru. Sanacyjnym władzom Polski już od końca lat 20. ubiegłego wieku marzy się zamorska kolonia, która z jednej strony potwierdziłaby mocarstwowy status Rzeczypospolitej, a z drugiej – uwolniła kraj macierzysty od przeludnienia wsi (także od elementu żydowskiego). Już w 1929 r. Liga Morska i Rzeczna, poprzedniczka Ligi Morskiej, pod hasłem „Żądamy kolonij dla Polski!” podejmuje próbę rozkręcenia akcji kolonizacyjnej w Angoli. Gdy polska prasa trąbi, że Polska lada moment odkupi ten afrykański kraj od Portugalii, stanowcza odmowa Portugalczyków w 1930 r. szybko ucina te mrzonki. Rozochoceni zwolennicy polskich kolonii nie porzucają jednak ambicji. Paradują na większych patriotycznych imprezach w egzotycznych, tropikalnych mundurach i korkowych hełmach, niosąc transparenty z przekazem: „Siła Polski leży w koloniach”. Tyle że najpierw trzeba je zdobyć. Kolejne roszczenia, a raczej rojenia Ligi Morskiej i Kolonialnej dotyczą Kamerunu, potem Liberii, wreszcie rejonów Brazylii zamieszkanych przez tamtejszą Polonię. I znowu fiasko. W 1936 r. na cel idzie więc Madagaskar. Sęk w tym, że francuska dyplomacja nie odpowiada na polskie awanse entuzjastycznie. W Paryżu dominuje oziębłość i dystans. Propozycję rekonesansu na Madagaskarze składa Fiedlerowi Bogusław Miedziński, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, czołowego organu sanacji. Tłumaczy podróżnikowi, że Polska jest zainteresowana możliwościami kolonizacyjnymi słabo zaludnionej wyspy. Dlatego wysyła tam Komisję Studiów z mjr. Mieczysławem Lepeckim na czele. Komisja ma zbadać, czy na Madagaskarze można by osiedlić emigrantów, zwłaszcza żydowskich. Polskie władze planują bowiem przesiedlić tam tych spośród ok. 3 mln obywateli wyznania mojżeszowego, którzy nie zechcą wyemigrować do Palestyny. Nie bez znaczenia jest też przeświadczenie kół rządzących o „przeludnieniu” Polski – przyszła kolonia na Madagaskarze ma dać pracę bezrolnym i bezrobotnym z kraju nad Wisłą. Lepecki – w ostatnich latach życia osobisty adiutant marszałka Piłsudskiego – jest też znany z autorstwa książek podróżniczych o Ameryce Południowej. Władze nie mają jednak nadmiernego zaufania do jego nadzwyczaj optymistycznych raportów. Dlatego Miedziński prosi Fiedlera, by ten – jako badacz przyrody, folkloru i „urody Malgaszek” – zgodził się pojechać razem (choć niezależnie) z trzyosobową Komisją Studiów i napisał równolegle własny, niezależny od ustaleń komisji raport. – Po sukcesie „Ryb…”, a później także „Kanady pachnącej żywicą”, ojciec miał w kraju status eksperta – zwraca uwagę Arkady Radosław Fiedler. Pisarz zgadza się, tym bardziej że część niezbędnych wydatków oferuje wziąć na siebie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Zastrzega sobie swobodę działania









