Nie mogę się obronić przed natrętną myślą, że aby oderwać od stołka fatalnego ministra, musiało zginąć 120 ludzi, w tym prezydent Moment ogłoszenia raportu – letni, lipcowy poranek – nie był przełomowy. Tego dnia nie nastąpiła klęska, która spowodowała zapaść armii. Jednak reakcja mediów, polityków i wielu komentatorów daje podstawy do twierdzenia, że tak właśnie się stało. Zapaść, w jakiej się znalazł 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, niewielki przecież fragment naszych Sił Zbrojnych, jest charakterystyczną cechą całego wojska i nie zaczęła się 29 lipca, lecz znacznie wcześniej. Można śmiało zaryzykować twierdzenie, że owych początków należy szukać w latach 90. Nie będę jednak się cofał tak daleko w przeszłość. Przyjrzyjmy się okresowi od roku 2004. Dlaczego właśnie od tego roku? Dlatego że komisja ministra Millera niektóre dziedziny działalności w 36. pułku analizowała właśnie od tego roku. Czytelnicy „Przeglądu” co najmniej od trzech lat mieli okazję do lektury wielu artykułów przedstawiających pogarszającą się sytuację w Wojsku Polskim, nie tylko w Siłach Powietrznych. Komentowane były szeroko okoliczności katastrofy samolotu CASA w Siłach Powietrznych w 2008 r., a także katastrofy samolotu Bryza w Marynarce Wojennej w 2009 r. czy w tym samym roku katastrofy śmigłowca Mi-24D w Wojskach Lądowych. Oczywiście ta najtragiczniejsza katastrofa, w Smoleńsku, również stała się tematem wielu tekstów. Przyczyna we wszystkich wyżej wymienionych katastrofach była ta sama – nieprzestrzeganie instrukcji, regulaminów i procedur oraz braki w wyszkoleniu, a więc krótko mówiąc – degrengolada służby. Przypomnę, że po katastrofach w Marynarce Wojennej i w Wojskach Lądowych na tych łamach w lipcu dwa lata temu („P” nr 28/2009), a niemal rok przed katastrofą smoleńską, pojawiły się słowa: „Nie może być zgody na to, że profesjonalizacja kojarzy się niektórym z zamianą twardych wymogów służby, odpowiedzialności, zdyscyplinowania i poczucia obowiązku na luźny układ pracowniczy (…), gdyż w przeciwnym wypadku nadal będą ofiary śmiertelne (i to nie tylko wśród żołnierzy)”. Jeżeli do tych opisów dodamy jeszcze te dotyczące sprawy Nangar Khel, zawarte w artykule „To musiało się zdarzyć” („P” nr 24/2011), można chyba zaryzykować pogląd, że czytelnicy tygodnika powinni być „przygotowani” na rewelacje zawarte w raporcie komisji Millera. Wspomniana profesjonalizacja, oprócz zawieszenia poboru i przejścia na służbę wyłącznie ochotniczą, spowodowała również (albo przede wszystkim) niemal całkowitą utratę zdolności bojowej przez przytłaczającą większość jednostek, upadek szkolenia bojowego, rozkład szkolnictwa wojskowego i najważniejsze – upadek etosu służby i powstanie zamiast wojska umundurowanej grupy pracowniczej. Myślę, że nie był to cel zamierzony przez głównych autorów profesjonalizacji: ministra Bogdana Klicha i wiceministra Czesława Piątasa, bo jeżeli tak, to ich odejście ze stanowisk to trochę za mało. Powracając do 36. specpułku i raportu komisji Millera, trzeba zadać pytanie, kiedy tam się to wszystko zaczęło. W raporcie, na stronie 155, czytamy, że w 2004 r. Departament Kontroli MON po przeprowadzonej w pułku kontroli w zaleceniach nakazywał „podjęcie działań zmierzających do umożliwienia treningu pilotów na trenażerach i symulatorach odpowiednich do pilotowanych przez nich statków powietrznych”, a w konkluzjach do tego rozdziału, na stronach 158-159 komisja stwierdza, że „wyciągnięcie odpowiednich wniosków z kontroli przeprowadzonej przez Departament Kontroli w 2004 r. mogłoby zdecydowanie poprawić funkcjonowanie jednostki w latach następnych. Kontrola ta wykazała, że specyfika zadań wykonywanych przez tę jednostkę wymaga szczególnego nadzoru nad działalnością szkolenia lotniczego”. Któż powinien wyciągnąć owe odpowiednie wnioski i roztoczyć nadzór nad szkoleniem lotniczym? Oczywiście dowództwo Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej (dzisiejszych Sił Powietrznych), do którego te zalecenia i nakazy były kierowane. Dowódcą WLOP w tym czasie był gen. broni Ryszard Olszewski. Sądząc z treści raportu, dowództwo WLOP z jego dowódcą na czele tego nie wykonało, ale nie przeszkodziło to nikomu z decydentów skierować w 2005 r. emerytowanego gen. Olszewskiego na stanowisko ambasadora RP do Kambodży. Komisja ustaliła, że dla pułku przełomowe były lata 2006 i 2008, kiedy odeszły z niego dwie znaczące grupy pilotów. Po odejściu pilotów w 2008 r. sytuacja w jednostce stała się na tyle poważna, że minister Klich roztoczył „osobisty nadzór” nad pułkiem – z jakim skutkiem, można wyczytać niemal na każdej stronie raportu. Dziwi tylko to, że w tym czasie minister nie zarządził żadnej kontroli czy nawet inspekcji w pułku. Musimy jednak
Tagi:
Piotr Makarewicz