W amerykańskim sądzie jak w serialu – rozmowa z amerykanistą Pawłem Laidlerem

W amerykańskim sądzie jak w serialu – rozmowa z amerykanistą Pawłem Laidlerem

W USA doborem ławy przysięgłych da się manipulować, z jej składu wyklucza się lekarzy, policjantów, strażaków… Z amerykanistą Pawłem Laidlerem rozmawia Tomasz Borejza Polacy swoje wyobrażenie o roli prawników budują w znacznym stopniu na podstawie amerykańskich kryminałów sądowych. Tam proces wygląda jak teatr, jak starcie przeciwników, którzy próbują przechytrzyć się nawzajem. Natomiast wina, niewinność i sprawiedliwość są gdzieś z boku. Ile jest w tym prawdy? – Media i literatura przekształcają rzeczywistość na swój sposób. Koloryzują, trochę dodają, ale mimo to ukazują charakter amerykańskiego sądu, który – trzeba to przyznać – jest wdzięcznym obiektem dla scenarzystów i powieściopisarzy. O jego literackiej atrakcyjności decyduje rola ławy przysięgłych oraz kontradyktoryjność procesu. Kontradyktoryjność? Co to w tym wypadku oznacza? – Dwie strony walczą ze sobą i starają się przekonać ławę przysięgłych, a sędzia jest przede wszystkim arbitrem dbającym o przestrzeganie reguł. Co oczywiście nie pozbawia go wpływu, bo to, jak reaguje na wnioski, jest ważne, może ukierunkować sprawę. Jednak w rzeczywistości większość sędziów nie uczestniczy w procesach zbyt aktywnie. Tu pojawia się pole do popisu dla prawników. Amerykański obrońca to dobry psycholog? – Od prawnika wymaga się wiedzy i doświadczenia, ale też umiejętności aktorskich, zdolności wykorzystywania emocji. To np., że jakaś strona zgłosi sprzeciw, może nie mieć znaczenia prawnego, ale ktoś to usłyszy. Można to usunąć z protokołu, ale z głowy? Nie. Jednak pamiętajmy, że nie chodzi tylko o aktorstwo. W tym wszystkim jest też prawo i dążenie do odkrycia prawdy. W takim procesie strony z pewnością próbują się zdyskredytować. Nie tyle pokazać, że ja mam rację, ile odebrać ją drugiej stronie. – Gdy to może pomóc przekonać ławę – oczywiście, że tak. Jednym z najważniejszych elementów procesu jest cross-examination, a więc przesłuchiwanie świadków strony przeciwnej. To jest też najwdzięczniejsze dla Hollywood, bo pokazuje charakter prawnika i jego zdolności. Łatwo się przygotować do przesłuchania swojego świadka. Jednak gdy nie wiemy, co powie, to inteligencja, umiejętność wiązania faktów jest kluczowa. Przysięgli mogą nie uchwycić niespójności w zeznaniach. Prawnik musi umieć je pokazać. Są dwa cele takiej rozmowy. Jeden to osłabić wymiar przesłuchania świadka przez stronę przeciwną. Drugi – zdyskredytować go. W wielu procesach decydują nie obiektywne fakty, ale pewne subiektywne odczucia co do zachowania, życia danego człowieka. Powiedział pan, że oprócz kontradyktoryjności uwagę scenarzystów przyciąga ława przysięgłych. Samo podejmowanie decyzji oraz relacje pomiędzy 12 osobami decydującymi o winie i niewinności to rzeczywiście doskonały materiał na film. Wszyscy pamiętamy „12 gniewnych ludzi”. – Pamiętamy, jednak niewiele osób wie, że sędziów wcale nie musi być 12. ? – To jeden z mitów związanych z amerykańskim sądownictwem. 12 osób musi orzekać w najcięższych sprawach karnych. W wielu innych wystarczy sześć osób. Podobnych stereotypów – wynikających także z obrazu kreowanego przez telewizję – jest wiele. Choćby przekonanie o tym, że ławnicy decydują jednomyślnie. Tak nie jest. Istnieje zasada, która mówi, że wyrok musi zostać podjęty „ponad wszelką wątpliwość”. To oznacza, że może np. chodzić o stosunek 10:2. Wszystko zależy od wagi sprawy. Atrakcyjnym i przerysowywanym tematem jest też proces wyboru członków ławy. Tak jest choćby w „Runaway Jury” Johna Grishama, gdzie sztab ludzi pracuje nad doborem ławników. Jednak voi dire, zgłaszanie sprzeciwu wobec kandydatów na członków ławy przysięgłych, jest elementem przygotowania procesu? – Tak. Chodzi o wykluczenie osób, które mogą się kierować swoimi doświadczeniami lub przekonaniami. Załóżmy, że mężczyzna został oskarżony o gwałt na młodej kobiecie. Prokurator nie będzie miał nic przeciwko stworzeniu ławy z 12 kobiet, które same były ofiarami gwałtu. Obrońca postara się wykluczyć osoby, których historia może rodzić podejrzenia, że będą podejmowały decyzję, kierując się uprzedzeniami. Jednak wszystko musi być solidnie uargumentowane. Nad tym czuwa sędzia. Tutaj też pojawia się ciekawe pytanie. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której jedna osoba pytana o stosunek do kary śmierci mówi, że jest jej przeciwna i w żadnym wypadku by jej nie wymierzyła, a druga stwierdza, że ją popiera. Kto w takim wypadku będzie bezstronny? Kto gwarantuje sprawiedliwy wyrok w procesie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 36/2011

Kategorie: Wywiady