Artysta zniknął, smutne miasteczko zostało

Artysta zniknął, smutne miasteczko zostało

Warszawa 24.03.2017 Wojciech Mlynarski - Stare Powazki - pogrzeb. fot.Krzysztof Zuczkowski

Geniusz, uwielbiany przez tłumy, nie potrafił być dobrym mężem i ojcem, sprawdził się jako dziadek Chyba był optymistą. W 1984 r., między stanem wojennym a przemianami roku 1989, pisał w piosence „Smutne miasteczko”: „(…) Śmiech istotnie przygasł w narodzie, / a radosna ministrów rada / zakrzyknęła: »O to nam chodzi! / Ta koncepcja nam odpowiada!«. / A widz pewien pod płaczu beczką / do sąsiada szepnął: »Sąsiedzie, / to jest tylko smutne miasteczko, / ono sobie kiedyś pojedzie…«”. Jednak to Wojciech Młynarski zniknął, smutne nie tylko miasteczko pozostało. Odszedł w środowy wieczór, 15 marca. Za rękę trzymał go syn Jan. O śmierci jako pierwsza poinformowała młodsza córka Paulina. Kilka dni wcześniej przyszła do szpitala pierwsza żona Młynarskiego Adrianna Godlewska, mama Agaty, Pauliny i Jana. Osoba związana z rodziną wyjawiła prasie, że Adrianna poprosiła, by Wojciech Młynarski uścisnął jej dłoń, jeśli ją słyszy. Zrobił to. Potem zostali sami w sali szpitalnej. Podobno pani Adrianna chciała powiedzieć, że nie ma żalu, że ją opuścił. Mistrz na basenie Czy ktoś mógłby zliczyć, ile razy słyszał piosenki Młynarskiego? Dziesiątki tysięcy, setki tysięcy, milion razy? Wojciech Młynarski rymował od dzieciństwa jak wiele dzieci, ale większość z tego wyrasta. On nie. W rodzinnym archiwum jest wiersz z 22 listopada 1950 r. Miał dziewięć lat, kiedy napisał rymowane życzenia dla babci. Zakończył je: „(…) I łobuz rozkrzyczany, nieznośny Wojtala, / Przed każdym się swym wierszem wspaniałym pochwala. / Wszyscy krzyczą, winszują, wrzeszczą i gadają, / I Babuni życzenia najlepsze składają. Kochający wnuk Wojtek”. Nie wiem, kiedy po raz pierwszy usłyszałam coś z repertuaru Młynarskiego. Może to była piosenka „Jesteśmy na wczasach”, którą szczególnie upodobał sobie mój tata i wykonywał z pasją, grając na pianinie. Oczywiście widziałam Wojciecha Młynarskiego wiele razy w telewizji. Po raz pierwszy na żywo zobaczyłam go w pewien letni dzień na odkrytym basenie Gwardii w Warszawie. Wpadał tam czasami, bo mieszkał w pobliżu z żoną i córkami (syn pojawił się na świecie kilka lat później). Nie pamiętam, czy był sam, czy z Agatą i Pauliną, ale pamiętam poruszenie plażowiczów, kiedy odkryli, że na jednym z koców siedzi Mistrz. Lubił być blisko zwykłych ludzi, bo to z tych spotkań często czerpał pomysły na piosenki i wyłuskiwał powiedzenia, które potem stawały się kultowe. Dwa razy byłam na jego recitalu: w nieistniejącej już kawiarni przy Grójeckiej w Warszawie – teraz mieści się tam klub Dekada – i w wakacje pod koniec lat 80. w kawiarni Grand Hotelu w Sopocie. Raz miałam okazję rozmawiać z Mistrzem. Był marzec 2006 r. W tygodniku „Gala” staraliśmy się, żeby w numerach świątecznych wiodący artykuł opowiadał o tym, jak święta spędza znana rodzina. Zaproponowałam Młynarskich. Jako pierwsza gazeta pokazalibyśmy Wojciecha Młynarskiego z dziećmi i wnukami. Pomysł został entuzjastycznie przyjęty przez naczelną. I zaczęły się schody. Syn pana Wojciecha Jan studiował wówczas w USA, więc jego udział w sesji zdjęciowej był niemożliwy. Agatę i Paulinę czasem udawało się namówić na rozmowę, lecz ich dzieci odmawiały jakiegokolwiek kontaktu z dziennikarzami. No i największy problem – przekonanie do rozmowy i udziału w sesji Mistrza. Mediacji podjęła się Agata. Wojciech Młynarski rzadko udzielał wywiadów nawet poważnym tytułom prasowym. I nie był skłonny pozować z rodziną. Pismo takie jak „Gala” było dla niego jak z innej planety. Jednak w końcu się zgodził. Może, jak w przypadku wypadów na basen, potraktował to jako nowe doświadczenie, które może sprowokować powstanie tekstu piosenki lub felietonu? Rozmowę z Agatą i jej synami: Stanisławem, który miał wówczas 21 lat, i 17-letnim Tadeuszem, przeprowadziłam w ich domu w podwarszawskim Zalesiu Górnym. Z Pauliną i jej córką Alicją, 13-latką, miałam rozmawiać przed sesją zdjęciową. Wojciech Młynarski zgodził się na krótki wywiad przed sesją, ale zastrzegł, że w każdej chwili będzie mógł go przerwać. Producentka sesji wymyśliła, że odbędzie się ona w popularnym klubie Piekarnia na warszawskim Żoliborzu. Ponieważ dopiero po północy skończyła się jakaś impreza, panował tam potworny rozgardiasz. Na dodatek było bardzo zimno.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2017, 2017

Kategorie: Sylwetki