Wpisy od Leszek Konarski

Powrót na stronę główną
Historia

„Ogień” był bandytą

Akowcy z Podhala, przysięgając na Biblię, poświadczyli, ze „Ogień” mordował niewinnych ludzi Górale z Nowego Targu cieszą się, że Instytut Pamięci Narodowej wreszcie ma konkurencję i dzięki temu ludzie dowiedzą się prawdy o działalności oddziału partyzanckiego Józefa Kurasia „Ognia” w latach 1945-1947 na Podhalu, Orawie i Spiszu. Gdy 10 lat temu krakowski oddział IPN zwrócił się do świadków tamtych wydarzeń, chętnie przekazywali swoje relacje i opisywali, jak byli przez „Ognia” nękani, zastraszani, grabieni, ilu niewinnych ludzi zamordowano. Efekt ich szczerych relacji był taki, że 13 sierpnia 2006 r. zostali zaproszeni do Zakopanego na uroczystość odsłonięcia przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego pomnika „Ognia” i jego poległych podkomendnych. Żaden z zabierających głos przedstawicieli IPN ani major WP, który w czasie apelu poległych odczytał ponad 90 nazwisk „ogniowców”, nie wspomnieli o kilkukrotnie większej liczbie ludzi, którzy przez „Ognia” stracili życie. Nawet w trakcie mszy z udziałem prezydenta, poprzedzającej uroczystość, nikt się za nich nie pomodlił. Postawienie Kurasiowi pomnika w Zakopanem i zrobienie z jego odsłonięcia patriotycznej uroczystości o randze państwowej tak bardzo zdenerwowało Słowaków mieszkających po obu stronach polskiej granicy, że odpowiednik polskiego IPN, Ústav Pamäti Národa w Bratysławie, postanowił zająć się sprawą nowego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Bunt kościelnych lokatorów

Mieszkańcy trzech krakowskich kamienic, którzy 18 września, w czasie niedzielnej mszy w krakowskim kościele Bożego Ciała rzucali na tacę fałszywe banknoty i na cały głos dopowiadali proboszczowi, że ma się za nich modlić, proszą, aby stanowczo podkreślić, że ich protest nie miał i nie ma nic wspólnego z Bogiem. Przez lata byli bardzo mocno związani ze swoją parafią, należącą do Zakonu Kanoników Regularnych Laterańskich, tu byli chrzczeni, tu zawierali związki małżeńskie, żegnali najbliższych. Tu też od 1992 r., czyli od momentu odzyskania tych budynków, odebranych zakonowi po wojnie, płacili czynsze. Poza tym, że zakonnicy nie dokonywali koniecznych remontów, mieszkańcy na nic nie narzekali. Ich życie przerodziło się w koszmar w maju tego roku, gdy otrzymali pisma, że zakon wydzierżawił budynki portugalskiej firmie De Silva Haus, która zrobi tu centrum konferencyjno-hotelowe. Eksmisja czeka 70 rodzin, prawie 300 osób, swoje lokale muszą też opuścić właściciele galerii i sklepów. Mieszkańcy trzech kamienic przy ulicach Józefa 9 i 11 oraz Bożego Ciała 24 nie otrzymali jeszcze odpowiedzi od nuncjusza apostolskiego Celestyna Migliorego ani od opata generalnego Zakonu Kanoników Regularnych Laterańskich, o. Bruna Giulianiego, których poinformowali, że krakowski zakon w 1883 r. wszedł w posiadanie ich kamienic na mocy wieczystej darowizny z adnotacją zabraniającą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zamiast fałszerzy złapano…

Po roku śledztwa prokuratura udowodniła min. Grasiowi autentyczność jego podpisów na dokumentach niemieckiej spółki Przez cały rok Wydział ds. Przestępczości Gospodarczej Prokuratury Okręgowej w Krakowie prowadził śledztwo w sprawie podrobienia podpisów min. Pawła Grasia na kilkudziesięciu dokumentach spółki Agemark, mającej siedzibę w Zabierzowie pod Krakowem. Sprawcy lub sprawców tego czynu szukali prokuratorzy i policjanci z Polski i Niemiec. Zabezpieczono dokumenty w siedzibie firmy w Zabierzowie, niemieccy sędziowie przesłuchali mieszkającego w Selb, w Bawarii, właściciela tej firmy, Paula Roglera. Kierujący śledztwem prokurator Paweł Baca wszystkie zgromadzone materiały przekazał do oceny bardzo doświadczonemu grafologowi, który sporządził liczącą 25 stron ekspertyzę. Dokonał w niej porównania podpisów wielu osób, które mogły tego czynu dokonać, z autentycznymi podpisami ministra. Bez cienia wątpliwości wskazał autora. Zebranie w rodzinnym gronie A sprawa sfałszowania podpisów zaczęła się jesienią 2009 r., gdy min. Paweł Graś został wezwany do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Po uprzedzeniu go o treści art. 233 par. 1 k.k., że za składanie fałszywych zeznań grozi mu kara do trzech lat pozbawienia wolności, prokurator Katarzyna Jakucka przedstawiła mu kilkanaście dokumentów dotyczących firmy Agemark z lat 2007-2009 z pytaniem, czy to on je podpisał. Rzecznik prasowy rządu przypatrzył się podpisom

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Moje sejmowe kazanie

Prof. Aleksander Krawczuk do obrońców krzyża Rozmawia Leszek Konarski W Sejmie I i II kadencji, czyli w latach 1991-1997, gdy pan profesor był posłem SLD, krzyż w sali obrad plenarnych nie wisiał i tym samym nie miał pan okazji zabrać w tej sprawie głosu. – Został zawieszony w nocy z 19 na 20 października 1997 r. przez dwóch mało znanych posłów AWS, dokładnie miesiąc po moim odejściu z Sejmu. Gdyby jednak stało się to za pana kadencji, co by pan zrobił jako poseł lewicy? Czy powiedziałby pan, że jest to sprzeczne z art. 25 konstytucji RP? – To sprawa czysto formalna. Jako człowiek lewicy wszedłbym na sejmową mównicę z Biblią i zacząłbym tak: Wysoki Sejmie, ten krzyż może być, może go nie być i nie ma to najmniejszego znaczenia. Podstawowym obowiązkiem chrześcijanina jest czynienie dobra, a nie przywiązywanie nadmiernej wagi do symboli. Kiedy bowiem kult symboli wysuwa się na pierwsze miejsce, pomaganie ludziom i dobre uczynki schodzą na dalszy plan. Dla poparcia moich słów otworzyłbym Biblię i z Księgi Wyjścia, czyli Drugiej Księgi Mojżeszowej, przeczytałbym oryginalny tekst drugiego przykazania dekalogu podyktowanego przez Boga Jahwe Mojżeszowi na górze Synaj: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Koniec chłopskiej drogi – rozmowa z Julianem Kawalcem

Jesteśmy chyba jednym z ostatnich krajów w Europie, w którym są pisarze zajmujący się problemami wiejskimi 11 października kończy pan 95 lat, jest pan nestorem pisarzy zaliczanych przez krytykę do nurtu chłopskiego w literaturze. Najczęściej wymienia się pana obok takich autorów zajmujących się tematyką wiejską jak Wiesław Myśliwski i Edward Redliński. Jak pan przyjął przyznanie tegorocznej Nagrody Literackiej Nike Marianowi Pilotowi za powieść „Pióropusz”, opisującą polską wieś z pierwszych lat po wojnie? – Cieszę się, choć nie ukrywam, że była to dla mnie wielka niespodzianka. Marian Pilot jest bardzo ciekawym autorem, od wielu lat zaliczanym do ludzi piszących o wsi, ale zawsze pozostawał na uboczu życia literackiego. Chyba nikt nie przypuszczał, że nagle tak wypali. Na 15 dotychczas przyznanych nagród Nike aż dwie otrzymał Wiesław Myśliwski za „Widnokrąg” oraz „Traktat o łuskaniu fasoli” i teraz uhonorowany został Marian Pilot, a więc to świadczy o tym, że ktoś jednak nas dostrzega. Wszyscy już jesteśmy matuzalemami, literackimi dinozaurami. Myśliwski ma 79 lat. Pilot – 75, Redliński – 71. Wkrótce odejdziemy. I co będzie? – Koniec pisarzy nurtu chłopskiego. Zabraknie świadków tamtych czasów, nie będzie też wsi. Wyschnie źródło, z którego czerpaliśmy tematy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Krakowski test tolerancji

Przez całe lata była nieszczęśliwym mężczyzną, teraz jest szczęśliwą kobietą. I startuje w wyborach Gdy w 2009 r. kandydatką SLD w wyborach do Parlamentu Europejskiego w okręgu krakowskim została Joanna Senyszyn, wiele osób uznało, że to prowokacja środowisk antyklerykalnych i że osoba domagająca się rozdziału Kościoła od państwa nigdy nie zostanie zaakceptowana w konserwatywnym Krakowie. Tymczasem tak wielu krakowian oddało na nią głos, że była to największa sensacja tamtych wyborów pod Wawelem. Senyszyn bez problemu została eurodeputowaną. To, co na 9 października przygotował w Krakowie Janusz Palikot, jest dla wielu jeszcze większym szokiem niż kandydatura Senyszyn. W mieście od lat uznawanym za najbardziej klerykalne w całym kraju jedynką na liście wyborczej jego partii jest Anna Grodzka, transseksualistka, która jeszcze w 2009 r. była mężczyzną. Jeżeli zostanie wybrana, będzie nie tylko pierwszą osobą po zmianie płci zasiadającą w Sejmie, lecz także jedyną obecnie transseksualną parlamentarzystką na świecie. Takiego testu na tolerancję w Krakowie jeszcze nie było. Anna Grodzka urodziła się w 1954 r. w Otwocku, z wykształcenia jest psychologiem klinicznym, przez lata prowadziła działalność wydawniczą, pracowała w biznesie reklamowym, poligraficznym i filmowym. Mieszka w Warszawie. W 2008 r., jeszcze jako mężczyzna, założyła fundację Trans-Fuzja wspierającą osoby transpłciowe i ich rodziny, zabiegającą o tolerancję wobec transseksualizmu.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Patrzył w przyszłość

Takiego miejsca jak krakowski Ogród Doświadczeń im. Stanisława Lema nie znajdzie się nigdzie w Polsce W 2001 r. Stanisław Lem został uhonorowany przez redakcję „Przeglądu” Busolą „za nieskrępowaną wyobraźnię oraz przepowiednie, które sprawdziły się szybciej i pełniej, niż autor sam przypuszczał”. Potem przez cztery lata, od stycznia 2002 r. do grudnia 2005 r., był naszym stałym felietonistą. Gdy ostatni tekst dla „Przeglądu” opatrzył datą 8 grudnia 2005 r., i zapowiedział, że choroba nie pozwala mu na dalsze pisanie, pojechał do niego Przemysław Szubartowicz i w ostatnim grudniowym numerze (51/2005) ukazał się wywiad zatytułowany „Matka Boska się nie zjawi”. Nie dam głowy, ale zdaje się, że była to ostatnia rozmowa z Lemem w polskiej prasie. Zmarł trzy miesiące później, 27 marca 2006 r. Na grobie na krakowskim cmentarzu Salwatorskim, zgodnie z jego życzeniem, znajduje się łacińska sentencja, wypowiadana przez konsulów rzymskich przy przekazywaniu władzy: Feci, quod potui, faciant meliora potentes – „Zrobiłem, co mogłem, kto potrafi, niech zrobi lepiej”. W tym ostatnim wywiadzie testamencie Lem mówi, że gdyby miał o 30 lat mniej, chętnie wyjechałby z Polski, ale dokąd? „W Szwajcarii jest nudno, w Stanach Zjednoczonych głupio”. W Polsce Kaczyńscy ideę rozliczeń wypisali sobie na sztandarach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Handelek w synagodze

Gromy spadają na państwo polskie i władze w Dębicy, choć budynek jest własnością gminy żydowskiej Przed wejściem do zabytkowej XVIII-wiecznej synagogi w samym centrum Dębicy stoi plansza z napisem „Promocja – pampersy, 1 pampers = 1 spokojna noc”. Poniżej informacja o pampersach po angielsku dla turystów zagranicznych, głównie z Izraela, przyjeżdżających zobaczyć tę starą bożnicę: „Sleep & play, economy pack – 32 zł”. Dzięki wielkiemu napisowi na fasadzie budynku, od strony ul. Krakowskiej, że jest tu Dom Handlowy „Janina”, turysta nie doznaje już tak wielkiego szoku po wejściu do środka. W lewej nawie dębickiej synagogi można kupić papier toaletowy, pampersy i podpaski. W prawej jest duży wybór garnków, patelni oraz zabawek dla dzieci. A w nawie środkowej, w miejscu bimy, czyli podestu, na którym stał pulpit do czytania Tory, damska galanteria, sukienki, parasolki i rękawiczki. Na zewnątrz ściany zawilgocone do wysokości kilku metrów, tynk odpada płatami. Tam, gdzie już odpadł, widać zamoknięty mur. Brak opieki nad tym zabytkiem dziwi zarówno mieszkańców Dębicy, jak i turystów, szczególnie Żydów z Ameryki oraz z Izraela. Szczególnie ci ostatni chcą wiedzieć, dlaczego państwo polskie toleruje w takim miejscu supermarket, czemu nie dba o budynek.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Gabi w fabryce snów

Renata Gabryjelska: – Teraz pracuję po drugiej stronie kamery Choć minęło już prawie dziewięć lat, to tej sceny krakowskie kwiaciarki z Rynku Głównego do dzisiaj nie mogą zapomnieć. Był poranek, 14 września 2002 r., gdy pod parasolem, między wazonami z kwiatami, ustawiono stolik i trzy krzesła. Najpierw zjawił się pracownik urzędu stanu cywilnego, a po chwili przyszli nowożeńcy. Ona piękna, 30-letnia, on o 13 lat od niej starszy. Wokół tylko kilka osób, najbliższa rodzina. Ktoś fotografował i filmował. Przechodnie nawet się nie zatrzymywali, bo myśleli, że to scena z nowego serialu. Tymczasem był to prawdziwy ślub Stanisława Tyczyńskiego, właściciela Radia RMF FM, z Renatą Gabryjelską, modelką i aktorką, wicemiss Polonia z 1993 r., Ewą ze „Złotopolskich”, dziewczyną z okładek „Elle” i „Playboya”. – To wszystko stało się pod moim parasolem – wspomina Kazimiera Rogozińska, jedna z najstarszych krakowskich kwiaciarek. – Kilka dni wcześniej przyszedł do mnie dziennikarz z Radia RMF i powiedział, że jego szef chciałby wcześnie rano wziąć ślub na stoisku z kwiatami. Powiedziałam, że rano jestem na giełdzie, ale zrobię wszystko, aby zdążyć, bo też słucham tego radia. To trwało krótko. Gdy tylko podpisali dokumenty, na stole stanęły dwa kielichy i wypili szampana. W imieniu wszystkich kwiaciarek wręczyłam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Szpieg w mieście królów

Przybywających do Krakowa turystów przed Dworcem Głównym powita olbrzymi pomnik Ryszarda Kuklińskiego W królewskim mieście coraz mniej miejsca dla królów. Ciaśniej im w wawelskich kryptach, bo trzeba ustąpić politykom. Na cokołach pomników zastępowani są przez nowych bohaterów. Nikt ich nie broni. Od ponad pięciu lat nie udaje się w Krakowie postawić pomnika Bolesławowi Wstydliwemu. To on w 1257 r. lokował Kraków na prawie magdeburskim i to jemu miasto zawdzięcza samorząd oraz kształt urbanistyczny śródmieścia. O upamiętnienie tego władcy upominają się znani historycy, naukowcy z wszystkich krakowskich uczelni. Dwa razy ogłaszano konkursy na projekt pomnika, nagradzano autorów i za każdym razem wszelkie projekty i lokalizacje były torpedowane. Gdy było już prawie pewne, że odsłonięcie pomnika Bolesława Wstydliwego na Małym Rynku nastąpi w 2007 r., w czasie uroczystości 750-lecia lokacji miasta, najgłośniej zaprotestowali dwaj eurodeputowani – Bogusław Sonik i Bogdan Klich. Uznali, że mający 4,5 m wysokości pomnik jest zbyt wielki i usytuowany w złym miejscu, bo uniemożliwi organizowanie na Małym Rynku imprez kulturalnych. Pisali: „Ustawienie obiektu tak dużych rozmiarów w samym centrum miasta może w znacznym stopniu wpłynąć na jego dotychczasowy charakter i klimat”. W jednym z wywiadów Bogusław Sonik powiedział: „To jakiś koszmar. Jeśli

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.