Wpisy od Mirosław Ikonowicz

Powrót na stronę główną
Świat

Watykan nie dał się zaskoczyć

Wystarczyło zaprenumerować „L’ Osservatore Romano”, by wiedzieć, że trzeba kupować złoto Bankierzy Boga, jak ich nazywają żartobliwie mieszkańcy Rzymu, wyjdą zapewne bez większych strat ze światowego kryzysu finansowego. W porę zainwestowali fundusze w waluty, obligacje i złoto. Mowa o Instytucie Dzieł Religijnych (włoski skrót IOR). To watykański bank, który administruje walorami i dobrami kościelnymi. IOR nie jest bankiem jak inne. Mieści się na terenie 44-hektarowego państwa-miasta Watykan, nie ma filii ani okienek dla klientów, a tym zaufanym i wyselekcjonowanym klientom, którzy lokują w nim pieniądze, gwarantował dotąd roczny zysk od kapitału sięgający 12%. Według brytyjskiego tygodnika katolickiego „The Tablet”, Stolica Apostolska już w ubiegłym roku przewidziała, że światowymi finansami wstrząśnie wkrótce dramatyczny kryzys. IOR podjął w porę decyzje dotyczące ulokowania swych inwestycji. Tygodnik powołuje się na analizę raportu Prefektury Stolicy Apostolskiej do spraw Gospodarczych z lipca tego roku. Złota opoka „Piotrowa opoka, na której oparty jest Kościół, stała się złotą opoką”, napisał z brytyjskim poczuciem humoru katolicki tygodnik, nawiązując do zakupów cennego kruszcu, jakich dokonał IOR, pozbywając się akcji, które miały wkrótce polecieć w dół. Obecnie, według „The Tablet”, Watykan jest

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Lula nie boi się recesji

Brazylia chce skorzystać na kryzysie w Stanach Zjednoczonych Ameryka Łacińska, Afryka i Azja nie mogą być „ofiarami burdelu, jaki zafundował sobie system bankowy Stanów Zjednoczonych”, skomentował dosadnie kryzys na Wall Street prezydent Brazylii. Luiz Lula da Silva nie ma litości dla amerykańskiego sojusznika. „Stany Zjednoczone – mówi ten 62-letni były robotnik, za którego prezydentury największy kraj Ameryki Łacińskiej stał się jedną z wielkich potęg gospodarczych świata – zapomniały o lekcjach, których nam udzielały. O swych pouczeniach dotyczących wolnego rynku i receptach zakazanych dla Ameryki Łacińskiej”. Lula, jak nazywają go wszyscy na kontynencie, mówił w ten sposób do dziennikarzy, gdy pod koniec września notowania na giełdzie w Săo Paulo spadły pod wpływem amerykańskiego kryzysu, wywołanego bezpośrednio pęknięciem bani ze śmieciowymi hipotekami, o przeszło 9% – najniżej od siedmiu lat. Dosłownie Lula powiedział: „Biedne kraje, które dokonały wielkich poświęceń finansowych, które uczyniły wszystko, aby wejść w fazę rozwoju, nie powinny być ofiarami burdelu, jaki zafundował sobie system finansowy Stanów Zjednoczonych. Patrzę z pewnym smutkiem na ważne, bardzo ważne banki, które całe życie udzielały Brazylii rad, co powinna robić, a czego nie, i teraz zbankrutowały”. Tych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Zdumiewający Ekwadorczyk

To nie jest epoka zmian w Ameryce Łacińskiej, to zmiana epoki Gdy miał 13 lat i jego młodsza o dwa lata siostra zmarła na banalne zakażenie wskutek braku leków w szpitalu dla ubogich, pocieszał matkę: – Gdy zostanę prezydentem, zrobię tak, że wszyscy będą się leczyć w porządnych szpitalach. 45-letni dziś absolwent Uniwersytetu Illinois, doktor nauk ekonomicznych, były minister gospodarki i finansów, przystojny metys obdarzony wrodzoną elegancją i darem przekonywania, Rafael Correa Delgado, jest od dwóch lat prezydentem Ekwadoru. Wszystko zawdzięcza swym nieprzeciętnym zdolnościom oraz wytrwałości w nauce. I sporo księżom salezjanom. 28 września 58% wyborców wypowiedziało się w referendum za jego projektem nowej solidarystycznej konstytucji, która m.in. zapewnia wszystkim prawo do bezpłatnego leczenia i nauki. 80% Ekwadorczyków utrzymuje się z indywidualnej działalności gospodarczej, czytaj: sklepików, handlu na targowiskach, małych warsztatów rzemieślniczych, drobnych gospodarstw. Jego pomysł udzielania minikredytów (od 360 dol.) na rozkręcenie własnej działalności i rozdawnictwa kuchenek elektrycznych pobierających minimalne ilości prądu mógł wydawać się nic nieznaczący. Jednak w realiach ekwadorskiej nędzy, która jest udziałem 38% społeczeństwa, to początek rewolucji, za którą, jeśli Rafaeolowi Correi wszystko się uda, zapłacą zagraniczne koncerny naftowe,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Uścisnąć dłoń Kaddafiego

Efektownej odwilży w stosunkach Waszyngton-Trypolis potrzebowały obie strony Nafta godzi wszystkich. Condoleezza Rice mówi: „Nigdy nie sądziłam, że pojadę do Libii”, ale złożyła właśnie wizytę Muammarowi Kaddafiemu, który jeszcze przed dwoma laty pozostawał na czele amerykańskiej czarnej listy. Libijski dyktator nazwał ją nieco wcześniej „kochaną afrykańską czarną kobietą” i mówił o niej zdrobniale „Leezza”. Historyczne urazy idą w zapomnienie. Pani Rice zapewnia, że Stany Zjednoczone „nie mają permanentnych wrogów”, a Kaddafi, że konflikt z USA jest „definitywnie zapomniany”. „Więcej gazu i nafty, mniej nielegalnych imigrantów|” – tak podsumował największy europejski specjalista od PR, magnat telewizyjny i zarazem premier Włoch, Silvio Berlusconi, wyniki swej wizyty u Kaddafiego. Wenus powraca do Libii Prezydent Libii serdecznie wyściskał w swym słynnym beduińskim namiocie Berlusconiego, który dość oszczędnie przepraszał za przeszłość, w której Włosi wymordowali w latach władzy Mussoliniego w ich libijskiej kolonii 5% jej ówczesnej ludności. W geście pojednania Włochy zwróciły Libii posąg Wenus z Cyreny (słynna „Wenus bez głowy”) wywieziony z ich kolonii w 1913 r. i zaoferowały ważne inwestycje. Nikt w Trypolisie nie będzie się zapewne przejmował, że z Włoch coraz częściej dochodzą wieści o tym, iż obecny rząd złożony z konserwatystów i lombardzkich ksenofobów chętnie nawiązuje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Sądny dzień w Dolinie Róż

Z powodu korupcji Bułgarzy stracą w tym roku 2,5 miliarda euro unijnych dotacji Jedno z najpiękniejszych miejsc Europy. Dolina Róż na południu Bułgarii. Jej urok i bogactwo zaklęte w płatkach purpurowych kwiatów znów przyciągają tysiące turystów. Falujące na lekkim porannym wietrze, pokryte rosą pola różane wokół miasta o dźwięcznej orientalnej nazwie Kazanłyk wabiły tu od stu lat nie tylko turystów, ale i filmowców z całej Europy. Po II wojnie światowej zainstalowano w Dolinie Róż zakłady zbrojeniowe produkujące słynne karabiny AK-47. Niezawodne kałasze nadal robi się tu w sprywatyzowanych zakładach Arsenał, ale to bułgarski olejek różany znów podbija świat. Dzięki niemu perfumy i inne kosmetyki Chanel i Diora, uważane przez wielu za najlepsze na świecie, mają niepowtarzalny lekko słodkawy aromat. Na wyprodukowanie jednego kilograma olejku różanego, którego cena rynkowa wynosi 6 tys. euro, potrzeba od 3 do 4 ton płatków różanych. Nowe perspektywy rozwoju intratnej produkcji olejku, w której Bułgarzy zajmują drugie miejsce na świecie po Turcji, pojawiły się w ubiegłym roku, gdy Bułgaria została przyjęta do Unii Europejskiej. Zresztą dotyczyło to wszystkich dziedzin bułgarskiego rolnictwa. Jednak od paru miesięcy nad pozornie sielankowym krajobrazem nowej, unijnej Bułgarii, reklamowanym na użytek coraz liczniej powracających

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Chaveza czar

Wieszają na nim psy, ale wszyscy robią z nim świetne interesy Spotkanie zaczęło się od powitania w upalne południe na wysłanych czerwonym dywanem schodach letniego pałacu królewskiego na Majorce, którego nazwa Marivent oznacza w miejscowym dialekcie języka hiszpańskiego Morze i Wiatr. Najpopularniejszy monarcha Europy, który jak wszyscy Burbonowie po ukończeniu sześćdziesiątki zaczął mocno przybierać na wadze, król Juan Carlos w jasnym garniturze oraz nielubiany przez konserwatystów, i nie tylko, prezydent Hugo Chavez w ciemnobłękitnym od Pierre’a Cardina, wymienili uścisk dłoni. Nie obyło się też latynoskim zwyczajem bez wymiany uścisków, czyli wyklepania po ramionach. Ten rodzaj powitania, niemal obowiązkowy w Ameryce Łacińskiej, wywodzi się jeszcze z czasów, gdy dwaj mężczyźni, spotykając się, wymieniali taki uścisk, aby sprawdzić, czy żaden z nich nie ma ukrytego pistoletu, oprócz tego, który widoczny jest u pasa. Tym razem jednak nawet jeśli uściski nie były całkiem szczere, intencje obu stron były jak najlepsze. Spotkali się po raz pierwszy od słynnej riposty Juana Carlosa: „Dlaczego nie zamilkniesz?!”, jaka padła w reakcji na grubiańskie zachowanie prezydenta Wenezueli na zeszłorocznym szczycie panamerykańskim w Santiago de Chile. T-shirt w podarunku od króla Na piątkowym spotkaniu w rezydencji na Majorce król podarował Chavezowi koszulkę z nadrukiem tego zdania.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Zatrute podarunki premiera

Sędziowie już Berlusconiemu nie podskoczą, bo zmienił prawo i znalazł się poza jego zasięgiem Jeśli uważasz podatki za niesprawiedliwe, po prostu ich nie płać! – autorem tego wezwania jest szef obecnego konserwatywnego rządu włoskiego, Silvio Berlusconi. Po raz czwarty w ciągu ostatnich 14 lat wygrał w kwietniu tego roku wybory powszechne na czele koalicji, którą nazwał Naród Wolności. Jego sztab wyborczy doradzał: mów, co chcą usłyszeć. Poszedł do wyborów pod hasłami, które mogły mu najbardziej zjednać rodaków. Jako właściciel wszystkich trzech wielkich kanałów włoskiej telewizji prywatnej sam jest wielkim specjalistą od PR. W toku kampanii wyborczej mówił to, co większość wyborców najbardziej chciałaby usłyszeć i co najbardziej odpowiadało jego interesom przedsiębiorcy, jednego z trzech najbogatszych obywateli Włoch. Wie, co ludziom doskwiera, ponieważ sam od wielu lat ma kłopoty z wymiarem sprawiedliwości, który – dotąd bezskutecznie – próbuje go ścigać pod zarzutem oszustw podatkowych, przekupstwa i łapówkarstwa. Instytut Badań Gospodarczych i Społecznych (EURES) w raporcie za 2007 r. wykazał, że oszustwa podatkowe popełniane przez Włochów sprawiły, że do kasy państwowej nie wpłynęło 100 mld euro. Włosi zajęli w tej konkurencji pierwsze miejsce wśród narodów Unii Europejskiej. Ów włoski fenomen sprawia,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Rzeź wołyńska nie jest już tematem tabu

Grzegorz Motyka, badacz historii stosunków polsko-ukraińskich – (ur. w 1967 r.) docent Instytutu Studiów Politycznych PAN, pisarz i publicysta, jest autorem wielu prac na temat relacji między Polską a Ukrainą, m.in. książki „Ukraińska partyzantka 1942-1960”. Miejsc, w których dokonywano masakr Polaków, było nieporównanie więcej niż miejsc, gdzie z polskich rąk ginęli Ukraińcy – Andrij Sadowy, mer Lwowa, gdzie ulice otrzymują teraz nowe nazwy, upamiętniające dowódców Ukraińskiej Powstańczej Armii, UPA, Banderę i Czuprynkę, napisał ostatnio, że stosunki z Polską są „dobre”, ale „skrajnie delikatne”. Czy mógł mieć na myśli przede wszystkim drażliwe dla Ukraińców tematy z czasu II wojny światowej, takie jak rzeź Polaków na Wołyniu dokonaną głównie przez UPA? – Trzeba sobie uświadomić, że Polacy i Ukraińcy zawsze będą mieli odmienne spojrzenie na historię i na pewne postacie z tej historii, poczynając choćby od Bohdana Chmielnickiego. Dla tych Ukraińców, którzy traktują okres międzywojenny jako czas polskiej okupacji zachodniej Ukrainy, Stepan Bandera, przywódca UPA, ideolog założonej w 1929 r. Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, OUN (dążyła do zbudowania niepodległego państwa ukraińskiego na terenach wchodzących w skład II RP i ZSRR), którego my uważamy za ukraińskiego terrorystę, zawsze będzie ukraińskim bohaterem narodowym. Posłużę się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Wojna o końcówki

Polacy z Wileńszczyzny, uparci jak sami Litwini, nie rezygnują z prawa do polskiego nazewnictwa Niebieska tabliczka z napisem „Adomas Mickievicius” na narożnym domu jednej z głównych ulic siedmiotysięcznych Solecznik położonych malowniczo nad rzeką Solczą, 45 km na południe od Wilna, jest zgodna z Ustawą o litewskim języku państwowym. Zabrania ona używania na tablicach informacyjnych języków mniejszości narodowych, nawet jeśli stanowią one na danym terenie zdecydowaną większość mieszkańców. – W Šalcininkai, jak brzmi po litewsku nazwa Solecznik, polska mniejszość stanowi 80% ludności – mówi z lekkim wileńskim zaśpiewem 47-letni nauczyciel gimnazjalny, Zdzisław Palewicz, który był merem miasta, a od czterech kadencji jest jego zastępcą. – Nic dziwnego – dodaje – że chcielibyśmy skorzystać z ustawodawstwa Unii Europejskiej i umieścić pod litewskimi nazwami polskie. Na śladach Mickiewicza Spór polskich władz samorządowych – wybranych przez polską większość w rejonie solecznickim i wileńskim – z litewskimi władzami państwowymi o dwujęzyczne napisy trafił do sądów. W samych Solecznikach niewiele widzi się dwujęzycznych nazw, ale w gminach powiatu solecznickiego jest inaczej. Władze lokalne takich miasteczek na obrzeżach Puszczy Rudnickiej jak Ejszyszki, Jaszuny, Podborze, Koleśniki, Biała Waka czy Dajnowo złożone w większości z obywateli litewskich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Czy Europa buduje mur na Atlantyku

Stare kraje UE u progu kryzysu nie mogą utrzymać tylu imigrantów, ale żyć bez nich nie potrafią Mohamed S. ma 22 lata i pracuje na czarno jako pomocnik murarski przy budowie nadmorskiego hotelu niedaleko Malagi. W obawie przed obozem dla nielegalnych imigrantów i deportacją do kraju pochodzenia, Maroka, nie chce podawać dziennikarzom swego nazwiska. Zgodnie z nowymi przepisami Unii Europejskiej dotyczącymi imigrantów zarobkowych, które Hiszpanie zaczną prawdopodobnie stosować już we wrześniu, jeśli znajdzie się na czarnej liście, będzie mógł powrócić tu legalnie dopiero za pięć lat. Jednak jego szanse są marne. Rodzice, którzy są czymś w rodzaju pańszczyźnianych chłopów u bogatego właściciela ziemskiego i pracują za jedną trzecią zbiorów z przydzielonej im do uprawy ziemi, sprzedali swój domek z małą działką w wiosce pod Fezem. Nie chcieli, aby ich pierworodny miał takie samo beznadziejne życie jak oni. Wystarczyło akurat na zapłacenie 12 tys. euro „firmie”, która nielegalnie przerzuca ludzi z Maroka i Mauretanii na wybrzeże hiszpańskie. Sami, na wzór Berberów spod niedalekich gór Atlas, zamieszkali na razie w namiocie, ale zimy bywają tam bardzo chłodne. W zeszłym roku w drodze do Hiszpanii zmarło na morzu co najmniej 925 nielegalnych imigrantów z Afryki. Mohamed miał szczęście, ponieważ

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.