Baba Jaga musi być groźna

Baba Jaga musi być groźna

Mamy znakomitych ilustratorów książek dla dzieci, ale nie chcą ich dostrzec wydawcy Jak co roku przed świętami księgarze kuszą dzieci, a raczej ich rodziców, propozycjami książek pod choinkę. Morze kolorowych okładek, rozkładanych, trójwymiarowych postaci, piszczących, błyszczących, miauczących i szczekających książeczek z różnymi gadżetami. Ludzie oglądają, dotykają. – A wyboru Brzechwy z rysunkami Szancera pan nie ma? – pyta młoda pani w warszawskim Empiku. – Nie ma. Para w średnim wieku grymasi na nadmiar efektownych błyskotek, wybrzydza na toporne ilustracje. Mężczyzna obraża się na księgarza, że nie może kupić Leśmianowskiego „Sindbada Żeglarza”, koniecznie z rysunkami Stannego. – Nie rozumiem, ci ludzie są jacyś zacofani, mają konserwatywny gust – irytuje się młody sprzedawca. – Taki wybór, tyle nowości, takie śliczne książeczki, że chciałoby się je zjeść, a ludzie pytają o starocie. Najbardziej go dziwi, że pamiętają autorów „obrazków”. Nie kalkuluje się Na ilustrowanych przez Jana Szancera, Janusza Stannego, Olgę Siemaszko i Andrzeja Strumiłłę książkach wychowało się wiele pokoleń. Ich rysunki były rozpoznawalne, wiele pamięta się do dzisiaj. Baśnie Andersena, Leśmiana, bajki Brzechwy, Tuwima, Chotomskiej – zostały w pamięci razem z towarzyszącymi im pięknymi ilustracjami. Autorów dzisiaj wydawanych książek dla dzieci na ogół się nie pamięta. Krótka sonda w kilku warszawskich szkołach podstawowych wykazała to dobitnie. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta: dzisiejsze nowości to głównie podobne do siebie przedruki licencjonowanych książek zagranicznych albo podróbki polskiej klasyki. Środowisko polskich plastyków zgodnie twierdzi, że nasi zdolni, oryginalni artyści się marnują, nie mają zamówień. Wydawcy ich nie zauważają, bo się nie kalkuluje. Ilustracje licencjonowane, publikowane wielokrotnie w różnych krajach, są znacznie tańsze. W dodatku nie trzeba na nie czekać i niepokoić się, że mogą nie odpowiadać zamówieniu; są gotowe i jest ich mnóstwo. Olga Wojniłko, szefowa wydawnictwa Wilga, lidera na rynku literatury dziecięcej, nie zgadza się z tą opinią: – W bieżącym roku około połowę naszych książek dla dzieci ilustrowali polscy plastycy – m.in. Janusz Obłucki, Joanna Jędraska, Grażyna Motylewska i Anna Zyndwalewicz – a w przyszłym roku zilustrują ok. 60%. Odchodzimy od książek licencjonowanych. – To bardzo szlachetna inicjatywa, ale nie rozwiązuje sprawy – komentuje Janusz Stanny. – Problem jest złożony. Chodzi o to, że ilustracje polskich autorów nie różnią się niczym od ilustracji autorów zagranicznych, zwłaszcza amerykańskich. Wydawcy na ogół formułują konkretne zamówienia, mają swoje preferencje estetyczne – nie lubią oryginalności, wolą powtarzać estetykę zagraniczną. Działa jak magnes Dla najmłodszych dzieci obraz jest ważniejszy niż tekst. Dobra ilustracja działa jak magnes. Dziecko zawsze najpierw ogląda obrazki, a dopiero potem interesuje się treścią książki. Elżbieta Marcinkowska, psycholog dziecięcy, mówi, że dzieci inaczej postrzegają obraz niż dorośli. – Zwracają dużą uwagę na szczegóły. Zwłaszcza maluchy: kiedy ktoś starszy czyta im na głos, wpatrują się w obrazki. Dorosły dostrzega główne postacie, ale dziecko dojrzy żabkę pod liściem, mrówkę w trawie, maleńkie szczegóły, elementy dalszego planu, tła. Dzieci nie rozumieją ilustracji zbyt abstrakcyjnych ani turpistycznych. Lubią, kiedy obraz wyzwala emocje, także lekki strach, np. Baba Jaga musi być trochę groźna. W kulturze amerykańskiej tradycja jest inna. Popularność języka ilustrowanego sprawiła, że posługuje się on konkretem, pokazuje to, co widać gołym okiem; nie lubi metafory, niedopowiedzenia, bogatego w szczegóły planu. To dlatego, jak sądzi Elżbieta Marcinkowska, dzieci, początkowo zauroczone bajkami ilustrowanymi w stylu disnejowskim, szybko się nimi nudzą i rzucają je w kąt. Co znaczy dla nas „dobra ilustracja”? Czym się charakteryzuje? Olga Siemaszko często podkreślała, że zależy ona od tekstu, jest poszerzeniem wiedzy przekazanej w tekście; nie może przypochlebiać się małemu odbiorcy ani kokietować landrynkową estetyką. – Powinna rozbudzać wyobraźnię, zawierać inteligentny humor, błyskotliwy dowcip – uważa Janusz Stanny. – Dobra ilustracja to taka, która przygotowuje młodego odbiorcę do kontaktu ze sztukami plastycznymi – przez duże „S” – w przyszłości. A takiej brakuje. Uczy myślenia Prof. Stefan Szuman,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 50-51/2002

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska