Bałkany wciąż straszą

Bałkany wciąż straszą

W Belgradzie mówią, że Serbia znacznie bardziej zbliżyła się do Unii Europejskiej niż UE do Serbii Korespondencja z Belgradu Do Belgradu poleciałem 2 października wraz z grupą polskich dziennikarzy na zaproszenie władz Serbii, które za naszym pośrednictwem chciały przekazać opinii publicznej swoje stanowisko w sprawie przygotowań tego kraju do wejścia do UE. W czasie polskiej prezydencji w Unii może zapaść decyzja o przyznaniu Belgradowi oficjalnego statusu kandydata. Lecąc nad Serbią, myślałem o słowach brytyjskiego ekonomisty Johna Ropera, przewodniczącego komisji ds. Unii Europejskiej w Izbie Lordów. W wywiadzie opublikowanym trzy dni wcześniej w „Gazecie Wyborczej” powiedział: „Wraz z rozpadem ZSRR Rosjanie stracili państwo, i terytorium, i ideologię, i ustrój gospodarczy, i imperium. Wciąż nie potrafią się przystosować do nowej rzeczywistości”. Ta ocena wydała mi się bliska sytuacji Serbów, którzy nie mogą przeboleć rozpadu Jugosławii. W 1989 r. państwo, w którym mieszkali, liczyło 255 tys. km kw. i miało prawie 24 mln obywateli. Dziś Serbia zajmuje – wraz z Kosowem – jedną trzecią powierzchni dawnej Jugosławii, nie ma dostępu do morza, mieszka w niej niecałe 8 mln osób (nie licząc niemal 2 mln kosowskich Albańczyków). Własny model ustrojowy zapewniał Jugosławii wyższy poziom życia niż w większości państw socjalistycznych, a niezależna od ZSRR polityka – ważną pozycję na arenie międzynarodowej (Belgrad był jednym z liderów wielkiego Ruchu Państw Niezaangażowanych). W okresie PRL Jugosławia była dla Polaków pół-Zachodem, oficjalnie zaliczano ją do tzw. drugiego obszaru płatniczego, co znaczyło, że jadąc do niej, wolno było się ubiegać o tzw. promesę dewizową (przydział dolarów). Dziś dochód na mieszkańca w Serbii jest niższy niż u jej dużo biedniejszych do niedawna sąsiadów – Bułgarów i Rumunów. Bułgaria i Rumunia od ponad czterech lat są w UE. Serbia, nawet jeśli uzyska status kandydata, ma iluzoryczne szanse na wejście do wspólnoty w najbliższych latach. Sąsiedniej Chorwacji zajmie to prawdopodobnie osiem lat – status kandydata przyznano jej w 2005 r., a w UE ma się znaleźć w 2013 r. A przecież, w przeciwieństwie do Chorwatów, Serbowie nie mają adwokata w Unii. 2 października Belgrad żył dwoma wydarzeniami – finałem mistrzostw Europy siatkarek i zapowiedzianą na ten dzień Pride Parade. Ubiegłoroczna, pierwsza legalna parada została zorganizowana pod presją Unii Europejskiej, do której drzwi puka Serbia. Wydarzenie zamieniło się w walki uliczne. Kilka tysięcy przeciwników uznania praw mniejszości seksualnych przez wiele godzin ścierało się z pieszymi, konnymi i zmotoryzowanymi oddziałami policji, podpalało garaże, niszczyło samochody, atakowało siedziby rządzących partii i demolowało miasto. Manifestowali w ten sposób nie tylko stosunek do gejów i lesbijek, lecz także do przystąpienia Serbii do Unii. W tym roku nacjonaliści grozili, że jeśli władze zezwolą na paradę równości, to Belgrad „zapłonie jak Londyn”. Minister spraw wewnętrznych Ivica Dacić zakazał jakichkolwiek imprez masowych w pierwszy weekend października, także dorocznego koncertu na Marakanie (popularna nazwa stadionu Crvena zvezda, na którym mecze rozgrywa najsłynniejszy klub Serbii i reprezentacja kraju) „O nasze Kosowo i Metochię” (Metochia to dla Serbów zachodnia część Kosowa, Albańczycy tej nazwy nie używają ani jej nie uznają). Marakana jest miejscem szczególnym w Belgradzie. Na trybunach rządzą Delije (Herosi), nacjonalistycznie nastawieni kibice Czerwonej Gwiazdy. 13 maja 1990 r. doszło tu do starć z kibicami Dynama Zagrzeb, które poprzedziły późniejszą krwawą wojnę. Przywódcą Delije był Željko Ražnatović, ps. „Arkan”, który wraz z innymi fanami Gwiazdy stworzył Serbską Gwardię Ochotniczą, tzw. Tygrysów. Walczyli w Chorwacji i Bośni, brali udział m.in. w rozstrzelaniu żołnierzy chorwackich w szpitalu w Vukovarze. W 2000 r. „Arkan” – wówczas wpływowy serbski polityk, a zarazem zbrodniarz wojenny poszukiwany przez trybunał haski – padł ofiarą zamachu w belgradzkim hotelu. Dzisiejsi Delije na meczach palą albańskie flagi, skandują: „Kosowo jest nasze!” i wywieszają homofobiczne hasła. Tworzą zaplecze dla politycznych przeciwników rządu, którzy oskarżają władze o zdradę Serbii, kapitulanctwo wobec władz Kosowa, chodzenie na pasku USA, a przede wszystkim Unii Europejskiej. Delije przełknęli odwołanie koncertu na Marakanie, bo zakaz przemarszu gejów i lesbijek uznali za swój wielki sukces. Za to Unia, OBWE, Rada

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 41/2011

Kategorie: Świat