We wrześniowym referendum Katalończycy zdecydują, czy oderwą się od Madrytu Korespondencja z Katalonii W kończącym poprzedni rok orędziu prezydent Katalonii Carles Puigdemont zapowiedział ogłoszenie referendum niepodległościowego. – Nadchodzący rok będzie kluczowy dla przyszłości tego kraju. Katalończycy i Katalonki zadecydują o niej w referendum – deklarował. Odbędzie się ono „za zgodą albo i bez zgody Madrytu” – rząd Hiszpanii uważa je bowiem za niekonstytucyjne i wyraźnie mu się sprzeciwia. Tym razem referendum ma być wiążące, w przeciwieństwie do zorganizowanej w 2014 r. konsultacji społecznej. Wystarczy niewielka przewaga Za demokratycznym prawem do decyzji jest, według sondaży, 70% Katalończyków. Wśród nich ci, którzy wcale nie chcą separacji, gdyż te same badania wskazują tylko niewielką przewagę zwolenników niepodległości. Inne mówią nawet, że to przeciwników odłączenia się jest więcej. W dzień referendum znaczenie będą miały jednak poglądy tych, którzy chodzą na wybory. A tu przewaga jest po stronie separatystów. Katalońskie wybory we wrześniu 2015 r. wygrała przecież koalicja zawiązana do przeprowadzenia referendum. Stworzyły ją organizacje obywatelskie, które przeszły do polityki, by działać na rzecz niepodległości, oraz partie liberałów i lewicy. W skład rządzącej koalicji weszły liberalna Demokratyczna Konwergencja Katalonii, Katalońska Lewica Republikańska, Ruch Lewicowy oraz Katalońscy Demokraci. Dodatkowo 10 mandatów w parlamencie Katalonii ma radykalnie lewicowa la CUP, która od chwili powstania w 1986 r. walczy o oderwanie się od Madrytu, ale nie chciała wchodzić w koalicję z liberałami. W kwestiach dotyczących niepodległości z koalicją jednak współpracuje. Większość parlamentarna jest zatem w rękach zwolenników niepodległości, a w konsultacji społecznej z 2014 r. głosy za niepodległością stanowiły 80%. Dlatego istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że w referendum zwyciężą separatyści. A wystarczy niewielka przewaga. Za podstawę do rozpoczęcia procesu separacji Puigdemont uznaje bowiem wynik 50%+1 bez względu na frekwencję. – Nie można faworyzować sabotażystów kosztem aktywnych obywateli, którzy głosują – uzasadnia. Prezydent Katalonii zapowiedział, że Junts pel Sí (Wszyscy na Tak), czyli koalicja rządząca, na której czele stoi, spełni swoją obietnicę wyborczą „nie później niż przed końcem września”, zapewne więc po 11 września, Narodowym Dniu Katalonii, który masowo świętowany na ulicach wzmacnia nastroje separatystyczne. Różnica charakterów Katalonia jest najbogatszym regionem Hiszpanii, wnoszącym niemal 20-procentowy wkład w PKB kraju. O ile jednak zagraniczni obserwatorzy wiążą separatystyczne nastroje Katalończyków głównie z ekonomią („bo chcą, aby więcej pieniędzy pozostało w regionie”), o tyle w debacie wewnętrznej na pierwszy plan wysuwają się różnice polityczne i kulturowe między Katalonią a Madrytem. I ciągnące się sprawy z przeszłości. Centralistyczne zapędy Madrytu przypominają Katalończykom czasy, kiedy Barcelona – enklawa ruchów robotniczych, a następnie republikańskiego oporu – była ciemiężona przez reżim Franco. Zabraniano nawet mówienia po katalońsku. – Polityka rządzącej Partii Ludowej sprowadza się do hasła Franco, aby Hiszpania była „wielka, wolna i zjednoczona”. Nic innego ich nie obchodzi. Bezpieczeństwo socjalne, demokracja to nie są wartości dla nich istotne. W dodatku nie rozumieją, że państwo może być wielokulturowe i wielojęzyczne. A ich działania na rzecz ograniczenia języka katalońskiego w szkołach są nie do zaakceptowania – podkreśla Marina Torres, nauczycielka z podstawówki. Podobną opinię wyraża geograf Albert Oromí. – Partia Ludowa to spadkobiercy rządów frankistowskich. Jest niedemokratyczna, autorytarna, zamknięta na dialog, na konsultacje społeczne i oddolne inicjatywy. W Katalonii mamy silną kulturę partycypacji, stowarzyszania się. My po prostu do siebie nie pasujemy, tych różnic już nie można pogodzić. Trzeba wziąć rozwód – tłumaczy pełen frustracji. – Wierzę, że w niepodległej Katalonii byłoby mniej konfliktów. Podobnie jak Baskowie jesteśmy nieco inni niż reszta Hiszpanów. Bardziej postępowi, bardziej wrażliwi społecznie. Szkoły alternatywnej edukacji, kampanie na rzecz przyjmowania uchodźców, kooperatywy… Takie inicjatywy mnożą się w Katalonii, ale rząd centralny nam tego nie ułatwia – mówi inżynier David Ortega, pracownik Mediapro, hiszpańskiej firmy mającej m.in. telewizję la Sexta. – Różnimy się nawet podejściem do walk byków. W Katalonii są nie do zaakceptowania, wzbudzają oburzenie społeczne. A jak rząd Katalonii tego zabrania, Madryt ogłasza, że zakaz jest niekonstytucyjny! Nie możemy nawet decydować o tym, że nie chcemy torturować zwierząt dla rozrywki! – żali się Carla Sanchéz, studentka filologii









