Baryton trochę zryczany – rozmowa z Krzysztofem Krawczykiem

Baryton trochę zryczany – rozmowa z Krzysztofem Krawczykiem

Nie szlajam się po jakichś klubach nocnych z podpitą widownią, po jakichś weseliskach, choć mam mnóstwo takich propozycji Krzysztof Krawczyk – (ur. w 1946 r.) piosenkarz i kompozytor, były wokalista zespołu Trubadurzy. Od 1973 r. artysta solowy. Wylansował wiele znanych przebojów. W swojej karierze śpiewał i nagrywał płyty z różnorodną muzyką, od popu, poprzez rhythm and blues, rock and roll, country, tango, kolędy, piosenki i pieśni religijne, aż po dance, muzykę cygańską i biesiadną. Honorowy obywatel Łodzi i Indianapolis. Rozmawia Paweł Dybicz Czy już nikt nie chce komponować muzyki ani pisać tekstów dla Krzysztofa Krawczyka, że musi pan sięgać po cudze hity, nagrywając dwupłytowy album „Polski Songbook”?– W moim artystycznym dorobku płyt z kompozycjami dla mnie było chyba 104, ale ja zawsze suszyłem głowę przyjaciołom, Andrzejowi Kosmali, Ryśkowi Kniatowi, Robertowi Kalickiemu, Wieśkowi Wolnikowi i innym, że trzeba coś zrobić z piosenkami, których lubię słuchać i które lubię śpiewać. Przyszedł więc czas, by nagrać utwory, o zaśpiewaniu których marzyłem.To nie są chyba wszystkie pana ulubione piosenki?– Oczywiście, że nie, ale te, z którymi coś mnie wiąże. Przykładowo piosenka Czerwonych Gitar „Powiedz, stary, gdzieś ty był” bezpośrednio odnosi się do mnie, ja taką historię przeżyłem parę razy, kiedy moi przyjaciele wracali i trzeba było im dać garnek zupy. Skaldowski „Wieczór na dworcu w Kansas City” miał tak niesamowity, nowoorleański zaśpiew, że zawsze chciało mi się go zanucić. Już nie mówię o sentymencie do „Napiszę do ciebie z dalekiej podróży” – niezwykle skromnej piosenki zaśpiewanej przez guru grupy, solistę Czerwono-Czarnych Henryka Fabiana.Na płycie jest też piosenka „Nie płacz Ewka” Perfectu, nagrana specjalnie dla mojej żony, też Ewki. Żona bardzo słabo znała stare piosenki. Gdy jej puściłem hit Andrzeja Boguckiego „A mnie jest szkoda lata” zaczynający się zdaniem „Moja żona mnie dzisiaj skrzyczała”, to do dziś pamiętam jej reakcję, zachwyt tym przebojem. NIESPODZIANKA I WYZWANIE Nie zazdrościł pan pierwotnym wykonawcom, że mają je w repertuarze?– Ależ naturalnie, i to jeszcze jak! Z tym, że to była zazdrość z potężną dawką optymizmu, że oni tak znakomicie je zinterpretowali. Tylko dlaczego nie ja, nie my? I kiedy padło hasło: nagrajmy w końcu to, co lubimy, nic z Krawczyka, od razu stało się to dla nas wyzwaniem. Te piosenki to jednocześnie ukłon w stronę ich pierwszych wykonawców, docenienie ich pracy i umiejętności, bo nie każdy mógł je zaśpiewać tak jak oni. Są też hołdem złożonym nieżyjącym już wokalistom i zachęceniem do poznania pozostałych szlagierów z ich niemałego przecież repertuaru. Helena Majdaniec, Kasia Sobczyk, Henryk Fabian, Krzysztof Klenczon, Mieczysław Fogg, Czesław Niemen… to byli nasi idole, przy ich piosenkach wzrastaliśmy, a na nich się wzorowaliśmy.Rozmawiał pan z żyjącymi wykonawcami o swoim pomyśle? Jak zareagowali? Przyklasnęli czy kazali puknąć się w czoło?– W ogóle nie pytaliśmy ich o zdanie, bo prawo przecież pozwala nagrać utwory innych wykonawców. Licencji udziela Zaiks, który inkasuje też dla twórców i ich potomnych tantiemy…To wiem, ale jak zareagowali?– Tego pomysłu nie rozgłaszaliśmy, po prostu nagrywaliśmy. Nie chcę powiedzieć, że w tajemnicy, ale bez specjalnego rozgłosu. Nie ukrywam, że ciekaw jestem, jak ocenią moją interpretację ich przebojów, niekiedy odmienną od pierwowzorów. Dla wielu wykonawców ta płyta będzie sporą niespodzianką i zaskoczeniem, że nagrałem taki album.Który z wykonawców w tamtych czasach wywierał na panu największe wrażenie, ukształtował pana muzyczne upodobania, postrzeganie muzyki rozrywkowej?– Trudno na to wprost odpowiedzieć. Wzorowałem się np. na Presleyu. Niektóre jego triki wokalne mam opanowane, niektóre nie, bo do niektórych jestem po prostu za krótki, pewne dźwięki są dla mnie nieosiągalne. Jeśli chodzi o polskich wykonawców, jest paru mistrzów nie do przeskoczenia. Czesław Niemen. Gigant. 16-letni Cygan John Mike Arlow, znany jako Michaj Burano, śpiewał tak „Lucille”, że 10 tys. ludzi niemal chciało zwariować. Ci i inni piosenkarze to są kamienie milowe w historii polskiej muzyki. Nikt ich nie wykreśli z jej dorobku. Więcej, nie zostaną zapomniani, właśnie dzięki temu, że śpiewali piosenki, które teraz nagrałem po swojemu.Dziś można nawet mówić o powrocie do ich repertuaru.– Bo to bardzo mocna amunicja, mocne pole rażenia widzów, jeśli chodzi o tamte piosenki, bo one nie stoją

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 41/2012

Kategorie: Kultura