Batalia o medyczną marihuanę

Batalia o medyczną marihuanę

Polacy w uzasadnionych przypadkach mogą uzyskać od lekarza receptę na marihuanę i starać się o import docelowy. Ale to się zdarza rzadko. Nawet dostępny w Polsce lek Sativex, produkowany na bazie marihuany, jest stosowany sporadycznie. Zresztą część pacjentów, nawet jeśli ma receptę na marihuanę, rezygnuje z importu docelowego, bo uzyskanie pozwolenia to droga przez mękę. Na własną rękę zaopatrują się w aptekach w Czechach albo w Holandii. Podobno zdarza się, że Polacy wykupują cały zapas marihuany medycznej w przygranicznych aptekach. I trudno im się pogodzić z tym, że marihuana, która w Czeskim Cieszynie ma status leku, w drugiej połowie miasta – w Cieszynie – może być powodem aresztowania.

Sprawa legalizacji medycznej marihuany znalazła odzwierciedlenie w projekcie nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, złożonym w 2013 r. przez jednego z posłów Ruchu Palikota. Nie znalazł jednak dostatecznego poparcia posłów. W listopadzie 2014 r. Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że należy się zająć legalnym obrotem marihuaną medyczną. Ponad cztery miesiące czekał na reakcję parlamentarzystów. W marcu 2015 r. wydał tzw. postanowienie sygnalizacyjne, czyli zaapelował, by parlamentarzyści uregulowali tę sprawę. Apel przez ponad pół roku pozostawał bez odpowiedzi. Dopiero w październiku senatorowie pochylili się nad problemem – przegłosowali wniosek o niekontynuowanie prac…

Parlament swoje, życie swoje. W 2014 r. neurolog dr Marek Bachański, który pracował w Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu, zaczął leczyć kilkuletniego Maksa medyczną marihuaną. I rozpoczął się nowy rozdział w historii medycznej marihuany w Polsce.

Pokłosie terapii Charlotte Figi

Max ma zespół Downa i padaczkę oporną na leki. Bywało, że liczba ataków padaczki dochodziła do 100-200 dziennie. Jego matka Dorota Gudaniec szukała pomocy wszędzie. W końcu trafiła do Centrum Zdrowia Dziecka. Syna powierzono opiece neurologa dziecięcego dr. Marka Bachańskiego. – Często zajmowałem się pacjentami, którzy byli najtrudniejsi do leczenia i którym trzeba było poświęcić najwięcej czasu – mówi dr Bachański.

W 2014 r. dr Bachański znalazł w naukowym czasopiśmie „Epilepsy” opis przypadku amerykańskiej dziewczynki Charlotte Figi chorej na padaczkę. Miała ona w tygodniu do 300 napadów drgawek. Lekarzom udało się je zatrzymać dzięki marihuanie. W tym samym czasie na opis tego przypadku trafiła też Dorota Gudaniec, mama Maksa. I pomyślała, że może marihuana pomoże jej synowi. A był to najtrudniejszy okres w życiu chłopca. Z uwagi na liczbę i natężenie napadów drgawek Max przebywał na oddziale intensywnej opieki medycznej jednego ze szpitali we Wrocławiu, został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, ale rokowania były bardzo złe.

Lekarz i matka wspólnie doszli do wniosku, że ostatnią deską ratunku dla chłopca jest być może marihuana. We wrześniu 2014 r. dr Bachański zastosował do leczenia medyczną marihuanę. Pomyślał, że gdyby miał 70 albo 100 podopiecznych, wyniki można by potraktować jako poważne badanie naukowe. Od CZD otrzymał zgodę jedynie na leczenie dziewięciorga dzieci.

Większości dzieci terapia z zastosowaniem marihuany medycznej pomogła, a częstotliwość ataków zmniejszyła się od 30% do 80%. Mimo to CZD nagle przestało ją akceptować. W czerwcu 2015 r. dr Bachański dostał zakaz prowadzenia terapii. Dyrekcja zgłosiła jego sprawę do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej przy Izbie Lekarskiej w Warszawie, uznając, że dokonał przewinienia zawodowego. Powód? Nie miał jakoby kompletu zgód na terapię i nie prowadził prawidłowo dokumentacji. W sierpniu CZD złożyło zawiadomienie do prokuratury, że dr Bachański mógł popełnić przestępstwo poprzez narażenie pacjentów na utratę życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu. Jesienią został zwolniony z pracy.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 09/2016, 2016

Kategorie: Zdrowie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy