Oni będą koczować? – rozmowa z prof. Jolantą Supińską

Oni będą koczować? – rozmowa z prof. Jolantą Supińską

Protestować w Sejmie czy na ulicach będą ci, którzy nie boją się etykietki roszczeniowców Prof. Jolanta Supińska – pracownik Instytutu Polityki Społecznej UW. Zajmuje się polityką społeczną, pograniczem polityki społecznej i ekonomicznej oraz analizą wpływu polityki społecznej na ludzkie zachowania. W zeszłym roku opublikowała książkę „Debaty o polityce społecznej”. Jak długa jest lista grup społecznych gotowych koczować w Sejmie, bo wyczerpały im się inne możliwości zabiegania o poprawę ich sytuacji i ich prawa? – Nie da się dokładnie określić, ale na pewno długa. Otwierają ją ci, którzy nie boją się etykietki roszczeniowców. U nas pokazanie się w tej roli, spotkanie się z takim zarzutem nie jest przyjemne. Protestować w Sejmie czy na ulicach będą ci, którzy wiedzą, że ich towarzyszy niedoli również uznaje się za roszczeniowców, ale też mają świadomość, że w ten sposób wyrażają swoje prawa obywatelskie, swoją kreatywność i innowacyjność, bo często mają pomysły, które będą korzystne dla ogółu, a przy okazji dla nich. Trzeba więc mieć na uwadze to, że są liczni potrzebujący pomocy, poszkodowani, upośledzeni, których widać, i tacy, których nie widać, a którzy czasami powinni wyjść z cienia. Przypominają się plakaty ruchu LGBT z tekstem „Niech nas zobaczą” – to była wspaniała akcja.   Która grupa jest liczniejsza? Ta ukryta? – Na pewno, choć trudno dokładnie powiedzieć, jak ma się liczbowo do jawnej. Polityka przeciwdziałania wykluczeniu odnosi ten połowiczny sukces, że ujawnia schowanych. Pokazują się, choćby po to, żeby nami wstrząsnąć, pobudzić do myślenia, że tak żyć nie można i trzeba to zmienić.   Która grupa jest najliczniejsza, która wymagałaby zauważenia albo większej troski? – Nie naciągnie mnie pan na statystykę, bo niezwykle trudno dokładnie określić, ile osób wymaga pomocy, poza tym zaraz znajdą się tacy, którzy będą mówić, że ich liczebność jest rozdmuchana.   Chorzy na czele   Myślałem, że na pierwszym miejscu wymieni pani chorych, bo ci są najliczniejszą grupą, która wymaga pomocy (niekiedy bardzo dużej), a wobec której państwo często nie spełnia swoich powinności. – Oczywiście, że z uwagi na skalę chorób takich ludzi jest najwięcej, bo to przecież nie są tylko hospitalizowani. To, co się dzieje w służbie zdrowia, powoduje, że większość Polaków narzeka na jej funkcjonowanie. Dbałość państwa o zdrowie obywateli powinna być realizacją naczelnych praw człowieka. Grup kandydatów na protestujących z powodu służby zdrowia jest bardzo wiele. O wszystkich tych, którzy mają ogromne problemy z dostaniem się do specjalisty, już wiemy, ale myślę, że wśród protestujących opiekunów zaraz pojawią się cukrzycy i ofiary chorób rzadkich, o których istnieniu przeważająca część społeczeństwa nawet nie wie. Sytuacja w służbie zdrowia jest oczywiście pochodną tego, ile na nią jako państwo łożymy. Czy w debacie budżetowej są to wydatki pierwszej, czy siódmej ważności. I na ile państwo promuje zdrowe odżywianie, czy ogranicza się do walki, by w szkołach nie sprzedawać w automatach mocno słodzonych napojów, tylko jakieś zdrowsze. Specjaliści mówią, że jakieś 10% naszego zdrowia jest uwarunkowane stanem służby zdrowia, a reszta stylem życia i pracy oraz wpływami środowiskowymi, ale brak tych 10% może przelać czarę goryczy.   Co się przejawia choćby w liczebności personelu medycznego. – Pielęgniarki są moim zdaniem następną grupą, która będzie się buntować i oczywiście uciekać za granicę. Sytuacja z pielęgniarkami to dla mnie najbardziej ewidentny dowód, jak ważna jest polityka społeczna i że najcenniejsi w polskich zasobach ludzkich są ci, którzy zajmują się zdrowiem i nauczaniem, a nie ci, którzy opracują kolejny, mało realistyczny biznesplan nowej firmy.   Trzeba się liczyć z kolejną falą emigracji lekarzy. Nie bez powodów informuje się w Polsce, że Niemcom w najbliższych latach będzie brakowało 2 tys. lekarzy, głównie rodzinnych. – W latach 70. w porównaniu z innymi krajami mieliśmy za mało łóżek szpitalnych, bo były inne priorytety inwestycyjne, ale mieliśmy całkiem przyzwoite wskaźniki lekarzy na 1 tys. mieszkańców. W ostatnich dziesięcioleciach okazało się, że ludzie zaczęli jeździć tam, gdzie jest welfare state (państwo opiekuńcze) – nie tylko wysoka pensja, ale i dobre warunki życia rodziny. Protestów lekarzy należy się spodziewać, głównie tych z prowincji, którzy mają mniejsze możliwości dorobienia. Mówi się, że ich dochody wyraźnie wzrosły, ale to braki usług społecznych bywają na co dzień

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2014, 2014

Kategorie: Kraj