Berlusconi 2

Nasz ulubiony wódz wszystkich przyszłych Polaków, słońce nie wiadomo jeszcze jakich gór, ponieważ opala go solarium, znowu zachorował i znowu w przeddzień spotkania z najwyższym sądem, najwyższym jeszcze przez jakiś czas. Już raz nabrałem się na ten numer i na łamach \”Przeglądu\” życzyłem mu rychłego powrotu do zdrowia. Ale w dniu, kiedy napisałem o tym, pan przewodniczący albo wyzdrowiał za szybko, albo nie wyleczył się do końca, albo dopadł go cud, ponieważ w ostatnich miesiącach objawił się i na Jasnej Górze, i w kościele św. Brygidy, w którym do czerwca tego roku modlił się za nas wszystkich, prawie za nas wszystkich, ksiądz prałat Henryk Jankowski, który miesiąc temu zmienił sobie nazwisko i mówi się do niego obecnie Henryk J., w każdym razie nasz pan przewodniczący na drugi dzień po rozprawie ozdrowiał, wbił w ziemię wszystkich nieuczciwych, pojawił się we wszystkich telewizjach, dożył kolejnego procesu i znowu natychmiast zaniemógł. Tu przepraszam wszystkich czytających za zbyt długie zdanie, ale o Andrzeju L. krócej już się nie da. Oglądałem ostatnio zdjęcia polityków sprzed kilkunastu lat, między innymi i naszego lisa Pustyni Błędowskiej. To, że na jednej fotografii wyglądał jak brygadzista z zaniedbanego PGR-u, nawet mnie nie zdziwiło, zaszokowały mnie przede wszystkim proste włosy i brak loczka nad zadumanym czołem, ponieważ z tego, co wiem, włosy albo się kręcą dlatego, że tak natura chce, albo pomaga się im lokówką. Jeśli tak, to pan przewodniczący Andrzej L. przypomina mi do złudzenia premiera Silvia Berlusconiego, który kilka miesięcy temu schował się na dwa tygodnie przed rządem, parlamentem i społeczeństwem i kiedy wszyscy zastanawiali się, co się stało temu wesołemu przywódcy i nad czym epokowym pracuje, okazało się, że likwidował sobie tzw. kurze łapki pod oczami. Nasz pan wódz Andrzej L. coraz bardziej przypomina mi premiera Włoch i z poprawiania urody, i ze sposobu myślenia, ponieważ dewizą tamtego jest zdanie, że to, co państwowe, to moje, a to, co moje, to nie rusz, dlatego państwowe powinno być moje. W tej sytuacji zdrowia życzę tym razem tym, którzy bez nakazu sądowego muszą stanąć przed obliczem Narodowego Funduszu Zdrowia. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 36/2004

Kategorie: Felietony