Bez śladu

Bez śladu

Materialy prasowe/Halina Kruger

Wiadomo, że Carsoglio nie miał szans odwieść Wandy Rutkiewicz od jej katastrofalnej decyzji i namówić do wspólnego zejścia Meksyk, 17, może 18 maja 1992 r. Elsa Ávila wraca do domu po kolejnej rehabilitacji palców dłoni. Terkot faksu. To Carlos! Wszedł na Kanczendzongę! A jednak, udało mu się! Co za radość, tylko Wanda… Od pięciu dni nie ma żadnych wieści o Wandzie. Nepal, noc z 19 na 20 maja. Na Kanczendzondze napadało dużo śniegu. Bardzo dużo. To największy opad od początku polsko-meksykańskiej wyprawy. Austria, 22 maja. Dźwięk telefonu. Marion Feik podchodzi do aparatu. Nie mija nawet sekunda: wybucha płaczem. Ze słuchawką w ręce zwraca się do Gertrude Reinisch: Wanda nie żyje. Polska, 25 maja, godzina 16. Agencja Reutera, powołując się na Ministerstwo Turystyki Nepalu, informuje: „Pierwsza Europejka, która weszła na Mount Everest, zdobywczyni ośmiu ośmiotysięczników Wanda Rutkiewicz zaginęła”. O godzinie 17 informację tę podają również Program III Polskiego Radia i Radio Zet. Do Michała Błaszkiewicza dzwoni siostra z Niemiec. Do drzwi mieszkania na Sobieskiego pukają Hanna Wiktorowska i Andrzej Zawada. Maria Błaszkiewicz otwiera drzwi, ale też już wie, wiadomość dotarła do niej, gdy słuchała koncertu muzyki japońskiej. Austria. 27 maja. Do Marion przychodzi list od Carlosa, który chce się podzielić z nią rozpaczą po śmierci Wandy. „Jak mówił Ci Arek – pisze – nie dało się nic zrobić. Czekałem na nią na wysokości 8000 m, a także w drugim obozie do momentu, gdy byłem pewien, że już nie wróci… Nie byłem w stanie jej odwieść od tego, chociaż była ogromnie zmęczona, nie miała ani śpiwora, ani maszynki, wody ani żywności. Nie wiemy, czy zmarła w tej jamie, w której odpoczywała, czy też na drodze na szczyt, czy też w drodze na dół. Wiem tylko, że już nigdy nie wróci. Kochaliśmy Wandę”. Nepal, 28 maja. Gąsienica-Józkowy wysyła list do Marion. Prosi ją o przekazanie go rodzinie Błaszkiewiczów. List jest bardzo emocjonalny. Arek nie tylko relacjonuje to, co wydarzyło się pod Kanczendzongą. Stara się wyrazić to, co nie daje mu spokoju, jemu, ratownikowi: czy mógł coś zrobić, by Wandzie pomóc. Nie w zdobyciu szczytu, bo jego ofiarność i ciężką pracę doceniła w listach sama Wanda, ale w tych ostatnich dniach, gdy nastąpiło załamanie pogody i los Polki był właściwie przesądzony. Dzwonić ani faksować Arek nie może, bo Carlos nie zgadza się za to płacić. Polska. Po długim, długim czasie do kraju dociera ostatni list Wandy. • „To rozstanie było chyba najtrudniejszym momentem w moim życiu. Wiedziałem, że żegnałem się na zawsze”, mówi Carlos Carsolio w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. „Chociaż rozumiałem, że Wanda chce zostać, zmuszałem się, żeby ruszyć w dół”. Carlos czekał na Polkę w kolejnych obozach. Czekał, choć był przekonany, że żegnają się na zawsze. Warunkiem przeżycia w strefie śmierci jest przyjmowanie płynów, przynajmniej pięciu litrów dziennie, a Rutkiewicz wody nie miała. Na tej wysokości organizm się nie regeneruje, walczy o przetrwanie, pobierając rezerwy z własnej tkanki tłuszczowej, z mięśni, co z każdą godziną czyni go słabszym. Warunki na Kanczendzondze stawały się coraz gorsze. W bazie wiatr wieje z prędkością około 50 km/h, ale powyżej 7-8 tys., rozpędza się do 100 km. Temperatura spada do minus 30-35 stopni. Nieustannie schodzą lawiny – prawdziwe potwory długie na 2 km, szerokie na pół kilometra, grube na kilkanaście metrów. Carlos już nie ogląda się na Wandę. Kolano odmawia mu posłuszeństwa. Zaczyna walkę o życie. Tak mówi. Da radę. Ostatecznie jest Bykiem Himalajów. Jak później przyzna, to chyba jego najzimniejsza noc w górach. „Ciemność, wysokość i ta temperatura – wspomina. – Zacząłem schodzić bardzo powoli, stawiając ostrożnie stopy. Nade mną rozbłysły miliony gwiazd, a ja wszedłem powoli w inny wymiar świadomości. Miałem wrażenie, że z dołu wołają mnie Niemiec i Szerpa, który zginął na Kanczendzondze kilka tygodni temu”. Carlos słyszy też, nie, nie słyszy, czuje obecność Wandy. Tak jakby teraz właśnie odchodziła. Zaczyna pokonywać ostatnie trudne technicznie miejsce: zjeżdża 800-metrową ścianą i popełnia błąd: źle wpina przyrząd zjazdowy. Czuje, że odpada. Ratuje go pętla, która przypadkiem tworzy się na linie. „Przywarłem do ściany – pisze Carlos – oddychając

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2019, 2019

Kategorie: Sylwetki