26 marca Parlament Europejski przegłosował dyrektywę o prawach autorskich w internecie. Dla amerykańskich gigantów oznaczać to będzie obowiązek liczenia się z twórcami Bogusław Chrabota – prezes Izby Wydawców Prasy, dziennikarz, wykładowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, od 2013 r. redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” Parlament Europejski przegłosował dyrektywę o prawach autorskich. W internecie i mediach społecznościowych natychmiast pojawiły się głosy sprzeciwu. Niektórzy nową dyrektywę nazywają cenzurą, zamachem na wolność internetu czy ACTA 2. Jak to w końcu jest? – W dyrektywie chodzi o to, żeby wzmocnić prawa autorskie twórców i wydawców, a wszystkie hasła o cenzurze i ACTA 2 są zwyczajnie bzdurną manipulacją. I bardzo wdzięcznym elementem gry politycznej – slogan o uświęconej „wolności internetu” jest bardzo nośny i niektórzy politycy chętnie z niego korzystają. Zwłaszcza że poza ową „wolnością internetu” nie mają żadnej innej oferty dla najmłodszych wyborców. Inną sprawą jest to, że większość naszych polityków nie ma tyle czasu ani narzędzi intelektualnych, by rzeczywiście ze zrozumieniem wgłębić się w ten przepis i w to, co z niego wynika. W ten sposób powstają chwytliwe postulaty o „wolności internetu” albo zapobieganiu rzekomemu zamachowi na nią. Dyrektywa zmieni tak naprawdę dwie rzeczy. Po pierwsze, największe internetowe koncerny – takie jak Google czy YouTube – będą zmuszone płacić twórcom za umieszczanie na portalach tekstów autorskich. Po drugie, to na portale spadnie odpowiedzialność za naruszanie praw autorskich. Do tej pory był nią obarczony internauta. Oznaczać to będzie, że największe portale internetowe będą musiały sprawdzać umieszczane na nich treści pod kątem naruszania praw autorskich. I to budzi największe wątpliwości – niektóre treści mogą bowiem być niesłusznie wstrzymywane, bo program służący do ich weryfikacji nie odróżni np. pastiszu, karykatury czy aluzji od rzeczywistego wykorzystania czyjejś własności intelektualnej. Właśnie takie czasowe wstrzymywanie treści niektórzy okrzyknęli mianem cenzury. Tylko że problem jest tu czysto techniczny – chodzi wyłącznie o stworzenie takiej technologii, która będzie prawidłowo odróżniała piractwo od tego, co nim nie jest. Sztuczna inteligencja rozwija się cały czas, więc ta trudność wkrótce zniknie, a dyrektywa jest na dziesięciolecia. Ale, jak mówią niektórzy, prawa autorskie są już chronione. Na przykład nie można kogoś cytować bez podania źródła. – Teoretycznie tak, ale w zderzeniu z takim gigantem jak Google, który masowo te źródła wykorzystuje, twórca chcący chronić swoje prawa autorskie nie ma szans. Nie dysponuje takimi zasobami finansowymi, żeby wygrać w sądzie. Zdany jest na łaskę i niełaskę platformy. Ale liczy się też co innego. Zakładając, że rzeczywistość wirtualna jest pewnego rodzaju przedłużeniem rzeczywistości pozawirtualnej, nie mamy żadnego powodu, żeby internetu nie obłożyć takimi samymi regulacjami, jakie obowiązują w świecie analogowym. Jeśli chronimy prawa obywateli na różnych płaszczyznach życia – w rodzinie, szkole, pracy, przestrzeni publicznej itd. – to dlaczego internet ma być z tych regulacji wyłączony? Dzień przed głosowaniem w PE największe dzienniki w Polsce – wśród nich „Rzeczpospolita” – zamieściły na swoich stronach apel do eurodeputowanych o głosowanie za dyrektywą, zostawiając pierwszą stronę gazety pustą. Akcja nosiła nazwę „Puste jedynki”. Czy jedna dyrektywa naprawdę warta była aż takiej akcji? – Ta dyrektywa to dla polskiej prasy być albo nie być – bez niej nie przetrwamy. W latach 90. sprzedawaliśmy 300 tys. egzemplarzy gazety, dziś sprzedajemy 40 tys. Dzieje się tak, bo znakomita większość naszych tekstów jest publikowana w internecie. Nakłady papierowe co roku spadają o 5-15%. I chodzi tu nie tylko o „Rzeczpospolitą”, ale o całą prasę światową. Nie ma szans, żebyśmy utrzymali się z papieru. Jeśli nie będziemy mieć zapłaty za to, co publikujemy w internecie – znikniemy. Twórcy nie będą dostawać odpowiednich wynagrodzeń i zaczną odchodzić z zawodu. Zresztą już odchodzą. Poza tym tu nie chodzi o parę złotych. Według szacunków ekspertów z Izby Wydawców Prasy kwota, którą od wdrożenia dyrektywy zarabiać będzie rynek prasowy z tantiem, może sięgnąć 50-60 mln zł rocznie. Jeśli podzielić to po równo między wydawców i dziennikarzy, dla tych drugich wychodzi 25-30 mln zł czystej gotówki. Oznacza to realny wzrost wynagrodzeń za wyprodukowanie tekstu. A mowa o samym rynku prasowym. W jaki inny sposób ta dyrektywa wpłynie na relację twórca-portal-użytkownik? Chodzi









