Bezgraniczny optymizm kanclerki

Bezgraniczny optymizm kanclerki

Woda na młyn

Niemiecka kanclerz jest przekonana, że tak. Skutecznie odparła w Parlamencie Europejskim wszelkie ataki dotyczące jej polityki imigracyjnej, a Jean-Claude Juncker spotkał się z prezydentem Turcji, Recepem Erdoğanem, by ustalić dalszą współpracę. Ten oczywiście postawił Unii twarde warunki. Bruksela musiała obiecać Ankarze 2 mld euro na obozy dla uchodźców. Martin Schulz z kolei ochoczo zadeklarował, że stosunki UE z ubiegającą się od lat o członkostwo Turcją znalazły się na „nowym etapie”. Konflikt z Kurdami i ataki terrorystyczne każą co prawda przypuszczać, że Turcja jeszcze nigdy nie była tak odległa od Europy jak dziś, niemniej jednak brukselskie ośrodki przekonują nas, że Erdoğan jest na prostej drodze ku nowoczesności. Fakt faktem, że bez niego problem imigrantów jest nie do rozwiązania, o czym on sam doskonale wie. Zresztą dlaczego miałby pomóc Merkel, skoro ta od lat daje do zrozumienia, że akcesja Turcji do UE nie pojawia się nawet na horyzoncie jej rozważań?

Nad Bosforem niedługo będą wybory, a tureccy obywatele opowiadają się w większości za zaostrzeniem polityki imigracyjnej. Można się spodziewać, że Erdoğan nie będzie szczególnie zabiegał o zatrzymanie uchodźców na terenie swojego kraju. Merkel nie chce więc zamykać granic, co jest nawet sympatyczne, ale jeśli jej szlachetny plan zaprowadzenia Weltfrieden, światowego pokoju, się nie powiedzie, szybko znowu rozgorzeje dyskusja o jej bezsilności i braku wizji. Dlatego pani kanclerz woli nie mówić o liczbach ani „górnych granicach”. Doskonale wie, że w ten sposób zarysowałaby skalę swojej porażki, to zaś byłoby wodą na młyn CSU, na taki bieg wydarzeń Seehofer tylko czeka. Na razie przyjął taktykę sukcesywnego wywierania presji na Berlin, żywiąc nadzieję, że Merkel wreszcie się ugnie. Będzie dalej mówił o „szkle pancernym” w Urzędzie Kanclerskim, przez które lokatorka tegoż urzędu nie potrafi ocenić sytuacji w Bawarii. A ta jest dramatyczna i szefowa rządu nie może o niej nie wiedzieć.

Ludzie z lasu

Pod koniec września Christian Bernreiter, radny okręgu Deggendorf, udał się do stolicy, aby poinformować ją o opłakanym stanie bawarskich gmin. – Fala imigrantów ma zgubne skutki dla gospodarki tych małych miejscowości, bo tysiące ludzi blokuje ulice, przez które muszą się przedostać klienci i zaopatrzeniowcy – pieklił się Bernreiter na łamach portalu Bayernkurier po wizycie w Berlinie. Polityk opowiadał Merkel m.in. o powiecie Bad Tölz-Wolfratshausen, gdzie imigrantów rozlokowano w 120 budynkach, a także o małej gminie Breitenberg, gdzie w ciągu dwóch tygodni dosłownie z lasu wyszło ponad 10 tys. uchodźców. – Przemytnicy przewożą ich autobusami do przejścia granicznego w austriackim Julbach, a sami Austriacy przymocowali na drzewach strzałki z napisem: Germany – grzmiał Bernreiter. Na pytanie o reakcję Merkel radny odpowiedział, że kanclerz przekazała Seehoferowi wyrazy współczucia, choć po ostatnim zaostrzeniu prawa azylowego „nie może na razie więcej zrobić”.

Słowa te przyprawiły premiera Bawarii niemal o apopleksję, jest bowiem świadom tempa, w jakim zapełniają się bawarskie hale sportowe. Najchętniej puściłby w obieg krzepiący komunikat, że uchodźcy zostaną zatrzymani na granicy, lecz nie może, bo jest zakuty w „berlińskie kajdanki”. Zdaje sobie niestety sprawę, że jeśli nie zaostrzy retoryki, to wyborcy w Bawarii pobiegną do AfD i rosnącej znów w siłę neonazistowskiej NPD. Bawaria pokazuje niekiedy swoją brzydszą twarz. W Reichertshofen doszło do serii podpaleń i ultraprawicowych manifestacji. To już nie saksońskie Meißen, ale bogata bawarska miejscowość – ok. 7 tys. mieszkańców, znikome bezrobocie. Argument zubożałych i nieoswojonych z multikulturowością wschodnich landów z wolna się wyczerpuje. Pegida dotarła do samego serca Bawarii.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 43/2015

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy