Kampania wyborcza w USA kosztowała ponad miliard dolarów Była to najkosztowniejsza walka wyborcza w dziejach świata. 20 kandydatów do urzędu prezydenckiego wydało ogółem na pozyskiwanie łask wyborców 1373 mln dol. Zwycięzcami okazali się Demokraci, którzy zebrali 912 mln dol., Republikanie – tylko 461 mln. W poprzednich kampaniach wyborczych to Partia Republikańska sprawniej zdobywała wyborcze dotacje. Prawdziwym rekordzistą okazał się kandydat Demokratów, Barack Obama, który zebrał 621 mln dol. Jego konkurent, republikanin JohnMcCain – 371 mln. Tylko we wrześniu do wyborczej kasy charyzmatycznego ciemnoskórego polityka wpłynęło 150 mln (w sierpniu – 66 mln). Dla porównania w poprzedniej elekcji prezydenckiej dwaj główni kandydaci zebrali razem „tylko” 675 mln dol. W przeszłości polityk, który utopił w nurcie kampanii wyborczej więcej pieniędzy, zawsze zostawał gospodarzem Białego Domu. Większe fundusze to przecież liczniejsze reklamy telewizyjne, punkty informacyjne i sztaby płatnych pracowników. Wszystko wskazuje na to, że także tym razem będzie podobnie. W pierwszych dwóch tygodniach października Barack Obama wydał na kampanię cztery razy więcej niż McCain. Tylko na reklamy telewizyjne przeznaczył 82 mln. W Kolorado, jednym ze stanów, które mogą rozstrzygnąć elekcję, partia Obamy ma 50 punktów informacyjnych, McCaina – tylko 12. W regionie Denver Demokraci wydali na walkę wyborczą w telewizji siedem razy więcej, niż Republikanie. Sztaby wyborcze Obamy stanęły w obliczu osobliwego problemu, na co przeznaczyć tak ogromne pieniądze. Nie można przecież wykupić całego czasu na antenie. Obywatele oglądają już nie tylko krótkie wyborcze spoty, ale także całe półgodzinne programy, w których mogą się dowiedzieć o dzieciństwie Obamy i o tym, jak bardzo kocha on swój kraj. Emitowane są one zamiast najpopularniejszych seriali czy talk show. Niektórzy złośliwi komentatorzy doszli do wniosku, że jeśli kandydat Demokratów jakimś cudem przegra wybory, to przede wszystkim dlatego, że prawdziwym potopem telewizyjnej propagandy zanudził swój elektorat. Obama i politycy Demokratów długo głosili, że finansowanie kampanii wyborczej przez prywatnych sponsorów jest grzechem pierworodnym demokracji, prowadzi do uzależnienia polityków od donatorów i jest przyczyną licznych nadużyć. Domagali się, aby kampanię wyborczą finansować ze środków publicznych. Zgodnie z prawem, kandydat może otrzymać od państwa 84,1 mln dol. (do wydania w czasie dwóch ostatnich miesięcy przed wyborami) pod warunkiem, że do tych środków się ograniczy. Na takie rozwiązanie zdecydował się John McCain (aczkolwiek, wykorzystując kruczki prawne, zbiera też pieniądze z innych źródeł). Obama, ośmielony sukcesem swej dynamicznej machiny zbierania dotacji, nieoczekiwanie zrezygnował z tej publicznej subwencji. Republikanie natychmiast oskarżyli kandydata Demokratów o złamanie obietnicy, ale niewiele im to pomogło. Dlaczego Barack Obama zgromadził tak imponujące środki? Odkrył nowy sposób finansowania – niewielkie kwoty, przesyłane przez zwykłych szarych ludzi, emerytów, pracowników fabrycznych, weteranów i studentów. Wcześniej taki sposób zbierania gotówki się nie opłacał – wysyłanie listów do obywateli z prośbą o odesłanie czeku oznaczało więcej kosztów, niż wynosiły wpływy z wypisanych i odesłanych czeków. Ale Obama pierwszy odkrył internet jako skuteczne narzędzie zbierania zielonych banknotów. Strona internetowa Mybarackobama.com stała się superwydajną maszyną do pozyskiwania pieniędzy. Znajduje się na niej aż pięć guzików z napisem donate. Wystarczy kliknąć któryś z nich, a ukazuje się odpowiedni formularz – do którego należy wpisać tylko kwotę oraz dane z karty kredytowej. Amerykanie przyzwyczajeni są do płacenia online w niezliczonych sklepach i na aukcjach internetowych, z entuzjazmem zaczęli więc przesyłać Obamie drobne, ale bardzo liczne składki. Najpierw ciemnoskóry senator pokonał Hillary Clinton, która liczyła na pomoc swych tradycyjnych przyjaciół, rekinów gospodarki i show-biznesu. Ci wprawdzie nie zawiedli, ale strumień pieniędzy, które szarzy obywatele przesyłali swemu idolowi przez internet, był znacznie obfitszy. Magazyn „The Atlantic” napisał: „Historia triumfu Obamy to także historia pieniędzy. Jego sukcesy w zbieraniu dotacji umożliwiły mu podjęcie walki jak równy z równym z najpotężniejszą rodziną w Partii Demokratycznej, z Clintonami, a potem pokonanie tej rodziny, kontrolującej sieć zamożnych donatorów, którzy w ostatnich latach finansowali Partię Demokratyczną”. Hillary Clinton, której szybciej skończyły się fundusze wyborcze, nie uniknęła porażki. Prawdopodobnie
Tagi:
Krzysztof Kęciek









