Bojkot? Nie! Trzeba rozmawiać!

Bojkot? Nie! Trzeba rozmawiać!

Andrzej Kwiatkowski przeciw atakowi na program Jana Pospieszalskiego

Z dwóch co najmniej powodów zabieram głos w sprawie listu otwartego „Warto rozmawiać, ale nie z Pospieszalskim”. List wzywa do bojkotu programu emitowanego w telewizji publicznej, a został, jak informuje „Przegląd”, podpisany przez „osoby z lewicowych środowisk naukowych i ekologicznych” („P” nr 4 – przyp. A.K.).
Po pierwsze, jako autor i prowadzący, doświadczony trzymiesięcznym bojkotem śp. programu „Tygodnik Polityczny Jedynki”, po drugie dlatego, że zostałem do tej wypowiedzi niejako wywołany. W opublikowanych w „Przeglądzie” odpowiedziach na „Pytanie tygodnia”: „Czy nie warto rozmawiać z Janem Pospieszalskim?” pan Antoni Dudek – historyk, politolog – napisał: „Myślę, że w pluralistycznej telewizji jest miejsce i dla Andrzeja Kwiatkowskiego, i dla Jana Pospieszalskiego” – co, jak wiadomo, może pozostawać w sferze życzeń. Decyzją nowych władz telewizji obydwa moje programy, „Tygodnik Polityczny Jedynki” i „Co pani na to?”, znikły z ekranu, choć telewidzowie mając w ręku pilota, który nie zmuszał do oglądania tych programów, chętnie je oglądali. Z hasłem o pluralistycznej telewizji jest tak jak z filozofią Kalego. Jak Kali ukraść krowę, to dobrze, a jak ukraść Kalemu, to grzech. Ale zostawmy Kalego, bo jeszcze się okaże, że Kalego szargać nie wolno i będę musiał (odpukać) znowu, jak to było w 1995 r., szukać pracy.
Wracam do sprawy apelu o bojkot i jestem przeciw.
Pamiętacie, Drodzy Czytelnicy i Telewidzowie, bojkot „Tygodnika”? Ogłosiły go – z całym szacunkiem – nie osoby ze środowisk, ale urzędowe głowy. Rzecznik rządu i rzecznicy koalicji rządzącej AWS-UW. To nie był apel, to był przymus. To była trzymiesięczna

dyscyplina partyjna i rządowa.

Wtedy rządowo partyjną decyzją o bojkocie żywiły się dzienniki i tygodniki. Ba, nawet miesięczniki. A dziś czytam, że apel nagłośniła tylko „Trybuna”. Wtedy do programu, w którym chcieliśmy rozmawiać o bezprecedensowej decyzji, nie przyszedł, choć obiecał, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy, bo bał się narazić SDP. Dziś Zarząd Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w TVP SA protestuje przeciw apelowi bo – tu cytat – „…niedopuszczalne jest to, by przedstawiciele rządu wywierali nacisk na wolne media i wzywali do bojkotu oglądania programu emitowanego w telewizji publicznej. Podpisanie tegoż listu przez wicepremier Izabelę Jarugę-Nowacką jest niebezpiecznym precedensem”.
No proszę. Znowu kłania się Kali. A tak na marginesie autorzy apelu nie wzywają „do bojkotu oglądania programu”, lecz kierują swój apel do publiczności i gości biorących udział w programie. Zanim wyda się stanowisko w sprawie, warto sprawę poznać dokładnie.
Pani Krystyno! To do szefowej całego SDP, redaktor Mokrosińskiej. Przypomnę z najbardziej „wiarygodnego” źródła, nazwisko autora tekstu przez litość przemilczę. „Tygodnik AWS” nr 41 z 10 września 1999 r. „…prezydia klubów poselskich AWS i UW oraz rząd powiadomili TVP, iż będą bojkotowali „Tygodnik Polityczny” do czasu spełnienia następujących warunków.
1. Temat programu będzie uzgodniony, kluby i rząd będą reprezentowały osoby wskazane przez zainteresowanych, a nie wedle niejasnych kryteriów TVP.
2. A. Kwiatkowski przestanie prowadzić „Tygodnik Polityczny””.
Czy myśmy nie żyli wtedy w czasach, gdy media były wolne? To był rok 1999! Wolne są dopiero teraz?
Rząd i koalicja rządząca nie apelowała tak jak grupa osób podpisana pod apelem w sprawie programu „Warto rozmawiać”.

Wydano decyzję

o bojkocie „Tygodnika” i egzekwowano ją z całą stanowczością.
Czy Komisja Etyki Mediów, przed którą musiałem się spowiadać, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, czy SDP stojące na straży rzetelności i praw dziennikarskich, zadali sobie odrobinę trudu, by odpowiedzieć na pytanie, ile było prawdy w pretekście, który posłużył za powód bojkotu? Zapytano wiceministra MSW, Krzysztofa Budnika, czy to prawda, że Kwiatkowski nie wpuścił go do studia? Czy to było dopuszczalne, by rząd i partie rządzące narzucały autorowi programu i temat, i gości, i na dodatek wybierali prowadzącego? To nie był rząd lewicowy. Tamten nacisk był dopuszczalny? Nie pamiętam głosu oburzenia. Nie oczekuję oczywiście odpowiedzi, bo jakaż ona może być. Pewnie taka, jak pisał wspomniany „Tygodnik AWS”, ubolewając nad faktem, że „apolityczna TVP nie może spełnić trzech warunków koalicji rządzącej”.
Zostawmy te pytania, bo to i tak nie ma sensu. Przecież dopiero teraz mamy wolne media, więc dopiero teraz oburzają się strażnicy.
Przypomnę jeszcze jedną rzecz związaną z bojkotem „Tygodnika”, by przestrzec inicjatorów apelu.
Jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i choć nie szefuje jej – bo nie dostał rozgrzeszenia po spowiedzi przed Komisją Śledczą ds. tzw. afery Rywina – zasłużony w walce z „Tygodnikiem” przewodniczący Juliusz Braun, zawsze jest Jarosław Sellin, potrafiący udowodnić, że wszyscy, którzy zarzucają programowi Jana Pospieszalskiego i jemu samemu, że „dopuszcza się manipulacji, jawnego fałszowania faktów lub ich naginania” (Szymon Niemiec prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek w Polsce), racji nie mają. Na dowód Jarosław Sellin może zarządzić „monitoring” programu, który jasno i dobitnie wykaże, że racja jest po stronie prowadzącego i autorów programu.
Taki monitoring na poparcie tezy, że w „Tygodniku” „funkcjonuje skandaliczny standard dziennikarski” zarządził w okresie trzech miesięcy bojkotu programu przez – przypomnę – rząd i koalicję AWS-UW. Przez trzy miesiące umyślny pracownik KRRiTV minuta po minucie analizował program za programem, emitowany od 7.10 do 31.12.1999 r. i dodatkowo na życzenie samego Juliusza Brauna audycję z dnia 3.02.2000 r. Analizował i wyciągał „rzetelne” wnioski, które zebrał na 26 stronach formatu A4. Nad tym katalogiem „grzechów” „Tygodnika” debatowała zwołana na 23 marca 2000 r. Krajowa Rada. A było nad czym debatować, bo „monitoring” doprowadził do dyskwalifikujących program wniosków. Oto zarzut koronny: „W żadnej z 12 edycji „Tygodnika”, nadanych od października do grudnia 1999 r. nie wystąpili przedstawiciele obecnego rządu. Jedynymi osobami z administracji rządowej, które wzięły udział w „Tygodniku” byli: przedstawiciele Ministerstwa Finansów (audycja z 7.10.99 r.). W audycjach informowano o próbach zaproszenia do studia przedstawicieli rządu AWS-UW, którzy jak wynikało z wypowiedzi dziennikarza prowadzącego, nie odpowiadali w tym czasie na zaproszenie autorów „TPJ”. Autorzy nie informowali w kolejnych odcinkach cyklu, dlaczego strona rządowa odmawia udziału w audycji. We wszystkich odcinkach, w których temat dotyczył polityki czy działań rządu, brak jego przedstawicieli w studiu „Tygodnika Politycznego Jedynki” miał negatywny wpływ na sposób omówienia tematu”.
I to ostatnie zdanie inicjatorom apelu o bojkot audycji „Warto rozmawiać” daję pod rozwagę.
Autor „monitoringu” „Tygodnika” nie pisał go z życzliwości dla programu. Jeden z biorących udział w debacie nad tymi wnioskami – senator Witold Graboś – powiedział nawet, że zarzut nieobecności przedstawicieli rządu „pachnie hipokryzją”, bo jeśli bojkotują, to ich nie ma.
Choć sprawa była oczywista, można było z takiej armaty w „Tygodnik” wystrzelić. W walce politycznej najmniej przecież liczy się prawda. Ale ten wniosek, który wyciągnięto wtedy przeciw „Tygodnikowi”, że brakuje przedstawicieli rządu w studiu, miał negatywny wpływ na sposób omówienia tematu, jest prawdziwy. Nieobecni nie mają racji.
Wracam więc do postawionego w tytule pytania. Bojkot? Nie! Nawet w programie, który od zaistnienia na antenie do końca ubiegłego roku osiągnął średnią oglądalność 2,4%, czyli niewielką, trzeba być obecnym i rozmawiać. A gdy się widzi, że prowadzący manipuluje, można zawsze wstać i wyjść. Przecież jest to program na żywo.

 

Wydanie: 05/2005, 2005

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy