Bolszoj skandał?

Bolszoj skandał?

Ze skromnych, siermiężnych afiszy Podlaskiej Agencji Artystycznej wynikało, że miała być wielka gala Teatru Bolszoj w kilkunastu największych miastach. Gdy jednak kilka osób zwróciło bilety, a kilka zakładów odwołało rezerwacje, znaleziono wymówkę, pretekst, by się wycofać z hukiem i zrobić przy tym bezpłatną reklamę w antyrosyjskim sosie. Media to podchwyciły i rozpętała się burza, której odgłosy dotarły do Moskwy. Odezwała się nawet rzeczniczka Teatru Bolszoj, informując, że zespół tej sceny ostatni raz był w Polsce kilka lat temu. A więc nieporozumienie? Komunikat dyrekcji największej rosyjskiej sceny operowej (powtórzony przez PAP) powinien natychmiast przeciąć medialny szum, ale nie przeciął. Wciąż czytamy i słyszymy, że odwołano występy Teatru Bolszoj m.in. w Warszawie, Olsztynie, Lublinie i Rzeszowie i że stało się na skutek protestu publiczności przeciwko słowom, które padły podczas Dnia Zwycięstwa w Moskwie. Tymczasem prawda jest banalna. Trasy koncertowe, zwane też chałturami, tylko wtedy mają sens, gdy największe sale, jakimi dysponują poszczególne miasta, są zapełnione, a bilety wyprzedane. Wtedy zarabiają i artyści, i organizatorzy. Gdy sale świecą pustkami, agencje odwołują występy – zwykle robią to po cichu. Tym razem jednak chodziło o Bolszoj. Szef agencji, Wiktor Świtoniak, prezentuje zdziwienie zachowaniem publiczności i cytuje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 20/2005, 2005

Kategorie: Kultura