Młodzież ma dzisiaj swoje przekonania, swoje zdanie, którego nie boi się wyrażać, i chce o tym głośno mówić Dawid Nickel – reżyser filmu „Ostatni Komers” (w kinach od 18 czerwca) Gimnazjum okazało się dla ciebie traumatycznym przeżyciem? – No co ty, ja to bardzo dobrze wspominam. Fan gimnazjum! Zrobiłeś film o ostatnim roczniku uczącym się w gimnazjum, które zawsze było sprowadzane do wylęgarni wszystkiego, co najgorsze. Mówiło się, że „gimba” to takie siedlisko agresji i przemocy, a „gimbus” to patol i utrapienie. – Z tym „gimbusem” i „gimbą” było jak ze wszystkim w tym kraju. Polacy kochają nazywać, generalizować i obśmiewać. Jak przenosisz się do Warszawy, to na dzień dobry zostajesz „słoikiem”. Nieważne, że migracja do większych miast w poszukiwaniu możliwości jest na całym świecie na porządku dziennym. Tak samo było z „gimbą”. Nazywamy, określamy, przypisujemy negatywne konotacje, a jednocześnie nie idziemy dalej. Tak wszyscy się pastwili nad gimnazjami, że tylko patologia, że przemoc i narkotyki. Ale czy ktokolwiek pomyślał, że to może być szerszy problem? Na przykład dzielnicy, szkoły, może osoby, która potrzebuje wsparcia. Opowieść o złych gimnazjach była budowana na skrajnych przypadkach. To stworzyło grunt do manipulowania emocjami, aż rząd uznał, że „niedobre” gimnazja trzeba zastąpić „dobrą” podstawówką. Ale to, że lekarstwem na agresję będzie zmiana nazwy szkoły, jest pozbawione sensu. – Też tak myślę. Nie ma gimnazjów i co? Nie ma dzięki temu przemocy, a problemy dzieciaków i nastolatków zniknęły, ot tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Wątpię. Dla mnie ta reforma nie była żadnym rozwiązaniem. Narobiła krzywdy, wprowadziła stres, zamęt, dodatkowe utrudnienia w życiu i tak wystarczająco pogubionych młodych ludzi. Nie od dzisiaj wiadomo, że wiek 13-16 lat jest chyba najtrudniejszym okresem rozwoju. Zamiast więc wymyślać nowe modele szkolnictwa i zmieniać program co 10 lat, może warto się skupić na człowieku? A co takiego szczególnego było według ciebie w gimnazjum? – To była świetna przestrzeń między szkołą podstawową a liceum. W przypadku mojego rodzinnego Kędzierzyna-Koźla gimnazjum łączyło ludzi z różnych części miasta. Na osiedlu podstawówka była kameralna. Liczyła dwie klasy, razem w roczniku 60 osób. Kiedy poszedłem do gimnazjum, szkoła nagle zrobiła się większa, przyszli nowi ludzie w tym samym wieku, byli różnorodni. Bardzo mi się to podobało. Czułem się, jakbym nagle trafił do „Beverly Hills 90210”. Wiadomo, że za tym szła również przemoc dorastania, buzujące hormony. Ale nie powiedziałbym, że to było gniazdo patologii. Zdarzały się jakieś skrajne przypadki? – Miałem w szkole koleżankę, która zaszła w ciążę – i to był duży temat w Kędzierzynie. Ale naturalnie to nie była wina gimnazjum. Po latach myślę sobie, że stało się tak dlatego, że nikt w szkole nie rozmawiał z nami o seksie, nie byliśmy świadomi tych tematów. Na przykład ja przez długi czas miałem problem z określeniem własnej tożsamości seksualnej. Pewnego dnia odkryłem, że jestem gejem, i nie wiedziałem, co mam z tym zrobić. Pamiętasz ten dzień? – Pewnie, to było na komersie (śmiech). Stąd wziął się tytuł filmu? – W dużym stopniu to był przypadek. Szukałem pomysłu na film, pojechałem do rodzinnego domu w Kędzierzynie i nagle znalazłem album z mojego komersu. Na jednym zdjęciu byłem ja i chłopak, w którym tamtego dnia się zakochałem. Moja pierwsza miłosna fascynacja. Trudno było nastoletniemu gejowi w Kędzierzynie? – Dorastanie w małym mieście jako gej wiąże się z poczuciem wyobcowania. Nie odważyłem się o tym nikomu powiedzieć. Wyobrażałem sobie, że to będzie wielki problem, miałem blokadę w głowie. W tamtym momencie nikt mi nie powiedział, że bycie gejem jest OK i że można czuć się z tym dobrze. Żeby było ciekawiej, po komersie trafiłem w domu na encyklopedię zdrowia, którą matka kupowała w kiosku. Pod zakładką choroby psychiczne znalazłem hasło: homoseksualizm. Byłem tym przerażony, nie wiedziałem, co robić, nie mogłem o tym z nikim na poważnie pogadać. Z tego powodu bardzo długo czułem się homofobiczny względem siebie. To znaczy? – Byłem kiedyś z koleżanką w kinie na „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Główni bohaterowie, dwóch kowbojów, całowali się, uprawiali seks i kiedy to zobaczyłem, zacząłem hejtować film. W ten sposób chciałem ukryć moją tożsamość, dostosować się, jak kameleon, i zamanifestować, że niby jestem hetero. Jak siebie teraz słucham, to myślę, że to było