Zdążył zadzwonić po straż i wezwać pomoc dla ojca. Z płonącego mieszkania już nie wyszedł. Jeszcze po śmierci uratował życie trojgu dzieciom Mały bohater – pisały gazety na pierwszych stronach. Telewizje nadawały wystraszony głos sześciolatka: „Pali się nasze mieszkanie”. Strażacy na atłasowej poduszce nieśli na pogrzebie Medal Za Ofiarność i Odwagę od prezydenta. Na górze kwiatów leżał przyprószony śniegiem policyjny miś… Brajana Chlebowskiego, który uratował ojca i kamienicę, ale sam zginął zaczadzony, zna cała Polska. – Należy mu się. Tylko czy musiało dojść…? Do… do tej śmierci na medal… – mieszkańcy spalonego domu mówią niechętnie. Jakby nie wypadało odczarować takiej ładnej legendy. Pali się Do łódzkiej straży pożarnej często dzwonią dzieci. Mówią najczęściej: „Tyłek mi się pali”. „To usiądź na śniegu”, odpowiadają strażacy. Zawsze się wyczuje. Bo dobry strażak jest jak psycholog. W straży znają na pamięć te nagrane na taśmie kilka sekund. – Pali się u mnie! – słychać głos dziecka. – Gdzie? – głos strażaka. – Niech pan przyjeżdża! – A gdzie? Podaj adres! – Na Dowborczyków. Pali się nasze mieszkanie! (…) – słychać kaszel. W tym momencie słuchawkę przejmuje ojciec dziecka. Ma niewyraźny głos. Dziwny. – Chciałem – dusi się… – Pożar się zrobił w domu, ale już go ugasiłem. – Dowborczyków ile? – Dowborczyków 27. Synek dzwonił – słychać płacz Brajana w tle. Była sobota. 5 lutego. 13.47. Dwie minuty później zadzwoniła sąsiadka z góry. – Gdzie był ojciec, zanim doszedł do telefonu? Dlaczego leżał przy drzwiach, a dziecko znaleziono w głębi mieszkania? – starszy aspirant Karol Krupski też nie może posklejać tej historii. – Po dzieciaka nie wrócić? Nie wziąć pod pachę? – prawie każdy w straży ma dziecko. – Normalny odruch to wziąć. Czerwone serduszko Słowo śmierć nie pasuje do tego miejsca. Choć w ich pojęciu przeniósł się do nowego przedszkola, dzieci nauczyły się, że imię Brajan wymawia się ze słowem był. Na zdjęciu zrobionym na karnawałowym balu trzy dni przed śmiercią chłopiec w spodniach w kratkę stoi w pierwszym rzędzie. Prawie najmniejszy w grupie. W piątek na tablicy przy trzecim od góry nazwisku „ciocia Krysia” postawiła ostatnie serduszko. Czerwone. Oznacza, że tego dnia Brajan był najgrzeczniejszy w grupie. Potem są same kreski. Sześciolatki z chusteczkami na agrafkach podnoszą paluszki. Jak na lekcji o bohaterze. Że był najlepszy w dodawaniu, chodził na karate, a na wycieczce w zoo odczytywał dzieciom wszystkie zwierzęta z tabliczek. Ktoś grał z Brajanem w kręgle rok temu. Jakby każda zabawa z bohaterem, którego strażacy szukali na klęczkach, była dziś najważniejsza na świecie. I że serduszko oddał innym dzieciom. Krystyna Walczak, nauczycielka Brajana, pamięta, jak czterolatek przyszedł do przedszkola nr 99. Zabawnie wymawiał literkę r. Tak jakoś z francuska. Niby był taki jak każde bystre dziecko w grupie, a jednak inny. I to czytanie. Choć w książce „ABC sześciolatka” zdążył napisać szlaczek z literką n, czytał już wszystkim dzieciom. Przy tym czytaniu nigdy nie dokańczał ostatnich liter. Jakby się śpieszył. Mówił jak dorosły. Na przykład: „Pięknie pani dziś wygląda”. I jak dorosły opisywał obrazki. Inne dzieci robią wtedy wyliczanki, a on widział na obrazku całość. Jedyny umiał grać w gry logiczne. Domino, warcaby, szachy. Ktoś musiał spędzać z nim dużo czasu. Nigdy się nie skarżył. Nie musiał być w centrum świata. Jak niedziecko… Najczęściej mówił o babci. Że z babcią chodzi na spacery, że… O mamie różnie. Krystyna Walczak nie wnikała. Mamę znała z dzień dobry i do widzenia. Może zapracowana? – Fakt, że była jedną z nielicznych, które rozumieją, że sześć lat to już obowiązek nauki. Każda nieobecność usprawiedliwiona, wykupione wszystkie zajęcia dodatkowe. Jeśli nie zdążyła z płatnościami, prosiła o prolongatę – mówi Krystyna Osak, dyrektorka przedszkola nr 99. Słowo fakt oznacza przecież, że za tym faktem było coś jeszcze… Nie powie więcej. Stało się Na stercie gazet w domu Mariana Jackowicza leżą okulary. Nawet nie ma czasu czytać o wnuczku. Co zacznie obierać
Tagi:
Edyta Gietka









